Kto z zachodnich analityków spodziewał się takiego rozwoju sytuacji na Krymie, ten powinien zostać jasnowidzem lub grać na giełdzie. Gdy Majdan protestował przeciwko władzy Janukowycza, powszechnie nie dawano wielkich szans na powtórkę pomarańczowej rewolucji. Gdy Majdan zwyciężył, myślano, że demokracja znów triumfuje. Media donosiły, że nawet analitycy z CIA nie przewidzieli zbrojnego zajęcia Krymu przez Rosjan. Obserwatorzy życia politycznego trafnie diagnozują, że gdy Europa i Ameryka próbują wreszcie coś w tej sprawie zrobić, ich działania to raczej figowe listki mające przykryć niemoc liberalnego Zachodu. Powrót historii i koniec marzeń – jak zatytułował jedną ze swoich książek Robert Kagan – zaczynają się realizować na naszych oczach.
Interesy i hard power znów wkroczyły na arenę stosunków międzynarodowych bez zbędnych fanfar. Powraca do łask idea, że przestrzeń odgrywa w relacjach międzynarodowych ważną rolę. Geopolityka odżywa i warto z tej perspektywy spojrzeć na obecne stosunki między USA, UE i Rosją oraz na zmianę, jaką możemy od pewnego czasu zaobserwować. W niepamięć wydaje się odchodzić polityka multilateralna związana z liberalnym instytucjonalizmem, jaka dominowała od końca zimnej wojny. Rosja zaś rozpoczęła nowe rozdanie w stosunkach międzynarodowych, które wyznacza i kształtuje standardy relacji między nią a krajami Zachodu w XXI w. Czy to już nowy globalny konflikt, jakim straszą nas media? Trudno to przewidzieć. Powtórka z zimnej wojny chyba jednak na razie nam nie grozi. W końcu Rosji nie chodzi dziś o światowe zwycięstwo ideologii socjalistycznej niesione przez rewolucyjny zryw proletariuszy. Rosja przyjęła przecież kapitalizm i wykorzystuje go do swoich celów. Jeśli mimo wszystko różnice w celach i sposobie ich realizacji, jakie dostrzegamy między działaniami krajów zachodniej demokracji a Rosją, nazwiemy nową zimną wojną, to znaczy, że prawie każde relacje w stosunkach międzynarodowych moglibyśmy tak nazwać. W ten sposób kategoria ta traci swoją analityczną zdolność wyjaśniania rzeczywistości.
Interesy i hard power znów wkroczyły na arenę stosunków międzynarodowych bez zbędnych fanfar. | Rafał Wonicki
Tym, co możemy obserwować, jest raczej zderzenie geoekonomiki USA – czyli modelu ładu międzynarodowego opartego na gospodarce – z geopolityką Rosji rozumianą jako powrót do modelu opartego na sile. Neoliberalna wizja ładu światowego pod przewodnictwem USA i przy współudziale UE, optymistycznie witana w wielu krajach, również w Polsce, rozbudziła po zakończeniu zimnej wojny nadzieję na demokratyzację Rosji i jej integrację z Zachodem. Niestety, okres sielanki skończył się wraz z początkiem XXI w. Symboliczną datą był zamach z 11 września 2001 r., gdy dwa samoloty, porwane przez terrorystów Al-Kaidy, zderzyły się z wieżami World Trade Center. Był to początek powrotu do realizmu politycznego po złotej dekadzie multilateralizmu lat 90. XX w. Od tego momentu możemy obserwować zmierzch uznania dla znaczenia USA jako głównego gwaranta pokoju na świecie i wzrost hegemonicznych ambicji Rosji. Efektem tych zmian na geopolitycznej szachownicy jest aneksja Krymu.
Ani sankcje dyplomatyczne, jak ograniczenia wizowe dla wąskiej grupy osób z otoczenia Putina, ani sankcje ekonomiczne, jak obniżenie ratingu Rosji, nie połączą na powrót Ukrainy z Krymem ani nie doprowadzą do zmiany polityki Rosji. Trzeba uczciwie powiedzieć, że USA i UE nie dysponują skutecznymi środkami nacisku mogącymi efektywnie zahamować politykę Kremla na obszarze poradzieckim. Taktyka izolacji Rosji też nie będzie skuteczna. Jest ona państwem zbyt ważnym, zbyt dużym i zbyt zasobnym w bogactwa naturalne, na których Zachodowi zależy i od których w dużym stopniu cały czas jest zależny, by przestać z nią współpracować. Sankcje eliminujące Rosję z różnych międzynarodowych instytucji, ograniczające możliwość kontaktów i negocjacji, nawet na zasadzie modus vivendi, będą bardziej szkodziły, niż pomagały w rozwiązywaniu krymskiego konfliktu. Polityka izolacji raczej się nie sprawdzi jako skuteczna taktyka zapobiegająca agresywnym działaniom Rosji.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że USA i UE nie dysponują skutecznymi środkami nacisku mogącymi efektywnie zahamować politykę Kremla na obszarze poradzieckim. | Rafał Wonicki
Kreml z kolei, działając zgodnie z zasadami realizmu i zimnowojenną ideą sfer wpływów, chce przywrócić swoją dawną potęgę, a przynajmniej ożywić pamięć o niej w społeczeństwie rosyjskim. Stąd też wrogie działania wobec Gruzji, Mołdawii i Ukrainy. Terytoria zagarniane nie są przecież atrakcyjne ekonomiczne. Koszty utrzymania są wysokie, jednak prestiż i polityczne profity przeważają. To dlatego Putin w przemówieniu po referendum na Krymie mówił o odbudowie Federacji Rosyjskiej „zniszczonej” po 1991 r. To marzenie o czasach, gdy Rosja była potęgą, wysyłała ludzi w kosmos, a wszystkie mocarstwa się z nią liczyły. To również strategia budowania pasa państw neutralnych przylegających do granic Rosji, którym przysługiwałby niższy status. Strategia ta jest zarazem próbą podzielenia NATO i UE na kraje dwóch kategorii: pierwszej ‒ równoprawnej z Rosją, do której należałyby USA, Anglia czy Niemcy, i drugiej – niższej, obejmującej państwa takie jak Polska, Ukraina czy kraje nadbałtyckie, o których statusie można by decydować ponad ich „głowami”.
Nasuwa się oczywiste pytanie: co Zachód może w tej sytuacji zrobić? Jedynie USA ma militarną i ekonomiczną możliwość skutecznego przeciwstawienia się Rosji. Podejmując to wyzwanie, Ameryka musiałaby się jednak ponownie zaangażować w Europie. Taka konfrontacja prawdopodobnie przyspieszyłaby starcie z Rosją, które faktycznie mogłoby wtedy ożywić zimnowojenne podziały. Korzyścią, jaką osiągnęłaby Europa, mogłoby być ponowne zacieśnienie ekonomicznych i politycznych relacji transatlantyckich. Sam Stary Kontynent bez pomocy USA raczej wiele nie zdziała. W działaniach Unii widać jej silną niechęć do powrotu do konfliktu mocarstwowego rodem z XIX w., brak skutecznej organizacji unijnych sił zbrojnych (Europejskie Siły Szybkiego Reagowania to jak na razie papierowa struktura) oraz instytucjonalną i ideową niechęć do prowadzenia z Rosją geopolitycznych gier. Niestety, brak zdecydowanych działań może w jeszcze większym stopniu doprowadzić do zwiększenia apetytu Rosji.
Nowa sytuacja geopolityczna zmusza również Polskę do zrewidowania swojej polityki wschodniej. Będąc członkiem UE i NATO, zajmujemy ważne miejsce w relacjach między Zachodem i Wschodem. I choć polska polityka zagraniczna cierpiała do niedawna na brak wizji i konsekwencji w stosunkach z naszymi wschodnimi sąsiadami, a unijny program Partnerstwa Wschodniego do czasu konfliktu krymskiego traktowany był przez większość państw UE po macoszemu, to teraz nadarza się okazja do zrewidowania zarówno roli Polski, jaki i strategii polityki wschodniej. Unia trochę otrząsnęła się po pierwszym szoku i podpisała z Ukrainą polityczną część umowy stowarzyszeniowej. Wydaje się to krokiem w dobrym kierunku. Polska zaś jako państwo średniej wielkości w Unii musi aktywnie przekonywać swoich partnerów, że gra Kremla na podziały jedynie wzmacnia Rosję i osłabia Zachód, a odpowiednie, wspólne działania są warunkiem sine qua non ograniczenia skuteczności geopolitycznych zapędów Moskwy. Jedynie wtedy można mieć nadzieję, że wyłaniające się na naszych oczach nowe elementy ładu międzynarodowego nie zniweczą stabilizacji, którą budowaliśmy w Europie z tak wielkim trudem.