Przed kilkoma tygodniami przez prasę, radio i media społecznościowe przetoczyła się dyskusja o nowej inwestycji na Powiślu i związanej z nią nazwie – Copernicus Square, mającej zastąpić tradycyjną Elektrownię Powiśle. Pomysł tyle zabawny, co groźny i uderzający bezpośrednio w pamięć tego miejsca szybko zaktywizował grupę mieszkańców miasta, którzy podpisali się pod petycją przeciw takiej zmianie. Przy okazji petycji i społecznej akcji pojawiło się pytanie o znaczenie tradycyjnych nazw miejsc i obiektów, ich miejsce w przestrzeni miasta oraz możliwości ochrony.
Copernicus Square jak Soho Factory
Inwestycja, o której mowa obejmuje teren dawnej Elektrociepłowni Powiśle. Postindustrialny zespół składający się z szeregu budynków z pocz. XX wieku od kilku lat jest krok po kroku „rewitalizowana”. Oznacza to w tym wypadku rozbiórkę wszystkich późniejszych modyfikacji, demontaż części urządzeń i maszyn, remont i pozostawienie historycznego rdzenia, wreszcie – budowę nowego kompleksu domów mieszkalnych i budynków o charakterze usługowym. Ot rewitalizacja, jakich coraz więcej w Warszawie, dość wspomnieć tylko teren praskiego Konesera, czy wolskiego Norblina. Jako, że zespół jest wpisany do rejestru zabytków, wszystko odbywa się pod okiem konserwatora zabytków, zgodnie z wydanymi pozwoleniami. Nie byłoby w tym nic szczególnie bulwersującego gdyby nie fakt, że przy okazji zmiany funkcji poprzemysłowych budynków dawnej elektrowni może zmienić się także nazwa całego miejsca.
Bez sensu! Elektrociepłownia, której budowa w 1905 r. wyznaczyła początek ery elektryczności w Warszawie, która stała się najsłynniejszą redutą powstańczą w 1944 r., która była jednym z najbardziej rozpoznawalnych obiektów przemysłowych stolicy miałaby się stać teraz obcobrzmiącym, enigmatycznym Copernicus Square? Dziedzińcem przed Centrum Nauki Kopernik, które na historycznym Powiślu jest przybyszem bardzo świeżym? Kto za dziesięć czy dwadzieścia lat będzie pamiętał o historii tego miejsca?
To w dużej mierze od nas zależy w jakiej przestrzeni niematerialnej będziemy funkcjonować | Michał Krasucki
Podobnie już stało się na ul. Mińskiej. Kilka lat temu po rozpoczętej rewitalizacji pofabrycznych budynków inwestycję nazwano Soho Factory. Że niby z jednej strony fabryka, ale z drugiej świat artystowski, twórczy, międzynarodowy. Nazwa na tyle wrosła w krajobraz mentalny, że dziś już nikt nie pamięta o PZO, WFM czy fabryce Pocisk, które tam przez lata funkcjonowały. Czy to samo ma się stać z Elektrownią? Oby nie. Reakcja na wspomnianą petycję pokazuje, że może być inaczej.
O znaczeniu nazwy
Nazwy w mieście się zmienia. To jeden z tych elementów życia publicznego, po którym widać aktualny kurs polityczny i historyczny. Najczęściej dotyczy to nazw ulic, placów, skwerów, mostów czy parków. Najczęściej przy okazji zmiany ustroju i związanej z tym korekty oficjalnej pamięci historycznej, która jednych bohaterów strąca w niebyt, a innych wynosi na piedestał. Czasami z braku odpowiednio eksponowanych przestrzeni dla upamiętnienia bohaterów usuwa się nawet niewinne nazwy, jak choćby Stołeczną, którą zamieniono na Popiełuszki. Z nazwami konkretnych miejsc jest już inaczej. Te ulegają zmianie dużo rzadziej. Według teorii J.S. Milla nie będąc konotatywnymi, funkcjonują w sferze symboliki, raz nadane mogą być usunięte tylko przez kolejny symbol albo funkcję. Idąc tym tropem, dochodzimy do wniosku, że wybrane nazwy wchodzą w przestrzeń symboliki miejskiej i mogą na równi z architekturą czy urbanistyką współtworzyć tradycję oraz charakter miasta. Są tym samym elementem przestrzeni publicznej, o którym nie mogą decydować wyłącznie wybrani inwestorzy, czy urzędnicy miejscy, ale też wspólnota.
Niematerialne dziedzictwo
Dziedzictwo się rozwija. Pomimo wojen, katastrof czy zwykłych aktów wandalizmu (także w skali makro) zabytków mamy coraz więcej. Z jednej strony to przejaw choroby, jaka trawi system ochrony zabytków, który zapętlił się w swoich strażniczych ambicjach (utraciliśmy zdolność rozpoznawania proporcji, a przez to efektywnego działania), ale z drugiej to także odpowiedź na potrzeby społeczne, które wskazują na niedostrzegane dotychczas całe obszary dziedzictwa. To, co dotychczas intuicyjnie przyjmowaliśmy, jako wspólne dziedzictwo – np. język, muzykę, przekazy ustne, ginące zawody – coraz częściej staje się takim także w rozumieniu prawa. Przyjęta na 32. sesji Konferencji Generalnej UNESCO w październiku 2003 r. Konwencja o dziedzictwie niematerialnym porusza całe obszary dotąd umykające służbom ochrony zabytków, które w równym stopniu, co dziedzictwo materialne kształtują kulturę wspólnot i obszarów geograficznych. Dla danej społeczności dziedzictwo niematerialne jest źródłem poczucia tożsamości i ciągłości.
Tak samo jest z tradycyjnymi nazwami. Nawet funkcjonująca od 2003 r. Ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami zostawia miejsce dla prawnej ochrony nazewnictwa (art. 9). Tyle teorii! Praktyka wygląda dużo gorzej, bo jak chronić – tego polskie prawodawstwo już nie precyzuje. Ledwo udaje się zapanować nad nazwami publicznych ulic, czy placów, a co dopiero powiedzieć o miejscach, które są własnością prywatną. Rzadko który obiekt jest wpisany do rejestru zabytków razem ze zwyczajową, utrwaloną historycznie nazwą.
Sto nazw
Coś tak ulotnego jak nazwa najczęściej umyka urzędnikom skupionym na materialnych przejawach historii. Dlatego zmiany w mieście, nie tylko te przestrzenne, wymagają aktywności społecznej, szczególnie wobec kryzysu doktryn konserwatorskich i całego systemu ochrony zabytków. To w dużej mierze od nas zależy w jakiej przestrzeni niematerialnej będziemy funkcjonować. Czy otaczać nas będą tylko „squery” i „pointy” pozbawione jakiegokolwiek odniesienia do konteksty miejsca czy też może uda nam się zachować trochę genius locci, także w sferze językowej i symbolicznej. Chciałbym, żeby wybrane elementy dziedzictwa, zarówno materialnego jak i niematerialnego, stały się świętością, wobec której należy zachowywać szczególną ostrożność. Powinniśmy także wsłuchiwać się w głosy społeczności, które są depozytariuszami owego dziedzictwa.
Wybierzmy 100 nazw miejsc, których symboliczny charakter chcielibyśmy zachować bez względu na to, co się stanie z otaczającą je przestrzenią architektoniczną i urbanistyczną. Taka mapa tradycyjnych nazw mogłaby stać się elementem polityki miejskiej. A wzmocniona wpisami do rejestru zabytków stałaby się startem w kierunku ochrony warszawskiego dziedzictwa niematerialnego.