„Ebola wywołuje panikę w Afryce”
Kryzys na Krymie zdominował polski dyskurs medialny. Przebicie się na pierwsze strony gazet tudzież czołówki internetowych serwisów informacyjnych z jakąkolwiek informacją, która nie dotyczy Ukrainy, jest nie lada wyczynem. Afryce się to udało – w charakterystyczny dla polskich żurnalistów sposób. Dramatycznie, tragicznie, prymitywnie – bo jakżeby inaczej pisać o Czarnym Lądzie?!
Najbardziej „gorący news” z regionu subsaharyjskiego z ostatnich dni dotyczy epidemii wirusa ebola w Gwinei. Rzetelne analizy tych wydarzeń należą jednak do nielicznych.
Jak pisze Jarosław Giziński w „Rzeczypospolitej”, ogniskami choroby były prawdopodobnie okolice Guéckédou, miasta przy granicy z Liberią. Dziennikarz sprawnie omawia kolejne etapy rozprzestrzeniania się choroby w kraju, z dużą ostrożnością podaje prawdopodobną liczbę ofiar (ok. 80) oraz charakteryzuje politykę dezinformacji stosowaną przez władze w Konakry. Próby uspokajania społeczeństwa gwinejskiego, apele o podniesienie standardów sanitarnych, a nawet o wstrzemięźliwość seksualną, nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów. Choroba przenosi się wraz z uciekającymi ludźmi, ponieważ – jak głosi tytuł artykułu Gizińskiego – „Ebola wywołuje panikę w Afryce”. Pierwsze przypadki zachorowań odnotowano w Liberii i Sierra Leone.
„Rozszerza się epidemia straszliwego wirusa ebola w Afryce”
Margit Kossobudzka z Gazety Wyborczej skupia się z kolei na charakterystyce samego „straszliwego wirusa ebola” – zarażeniach drogą kropelkową, objawach, fazach gorączki krwotocznej, danych statystycznych związanych ze śmiertelnością chorych. Dodaje także informację o zamknięciu przez Senegal granicy z Gwineą oraz ciekawostkę z pogranicza etnicznej sztuki kulinarnej i epidemiologii: „Gwinea wprowadziła zakaz sprzedaży i jedzenia owocożernych nietoperzy, by zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa. Podejrzewa się, że to właśnie nietoperze, które w tym rejonie świata są przysmakiem, są głównym źródłem obecnego zakażenia (tubylcy jedzą nietoperze głównie pod postacią gęstej i ostrej zupy, przypominającej wyglądem potrawkę)”.
Głównym celem dziennikarzy jest zaszokowanie czytelnika, zagranie na jego emocjach i wzbudzenie strachu. Dopiero w tle pojawia się przekaz informacyjny, niezbędny do podważenia stereotypów o Afryce jako o wylęgarni chorób. | Błażej Popławski
Kossobudzka, jako de facto jedyna z polskich dziennikarzy, którzy zmierzyli się z tematyką epidemii wirusa ebola, nie poprzestaje również na krytyce działań instytucji państwowych w Gwinei. Stwierdza nawet: „Gwinea jest jednym z najbiedniejszych krajów świata i nie stać jej na zapewnienie odpowiedniej opieki medycznej dla chorych. Nie ma też pieniędzy na skoordynowane działania hamujące rozprzestrzenianie się wirusa”. Uwaga Kossobudzkiej przenosi część ciężaru odpowiedzialności z władz z Konakry na inne podmioty (choćby wspomnianą w tekście organizację „Lekarze Bez Granic”), posiadające większy potencjał w eliminacji zagrożenia.
„Śmiertelny wirus u bram świata”
O ile dyskurs dziennikarzy Rzeczpospolitej i Gazety Wyborczej (z wyjątkiem dość niefortunnie dobranych, zbyt szokujących tytułów) cechuje tendencja do dość obiektywnej prezentacji faktów, o tyle próżno tego rodzaju narracji szukać w najnowszym tekście z Faktu o wydarzeniach w Gwinei. Już sam tytuł tekstu ma czytelnika przerażać: „Śmiertelny wirus u bram świata”. Zwrot ten jednoznacznie wskazuje, że Afryka do świata nie przynależy i doskonale sprawdza się jedynie jako wylęgarnia chorób, potencjalne zagrożenie czyhające na peryferiach cywilizacji.
W artykule tym przeczytać można także, że „jedyną metodą jest natychmiastowa identyfikacja i odosobnienie wszystkich zarażonych! To nie wszystko. Trzeba także uważnie obserwować każdego, kto miał z nimi kontakt. Czy taka operacja nie przekracza jednak możliwości Gwinei? Zdaje się to tylko pytaniem retorycznym”.
„Retoryczny” charakter pytania niestety nie świadczy najlepiej o dziennikarzu Faktu, który je sformułował. Ujawnia za to całą paletę stereotypów i uprzedzeń, wynikających bądź z nastawienia redakcji gazety, bądź – co gorsza – z oczekiwań odbiorców treści dziennika. Dodać tylko można, że merytorycznie artykuł ten nie został całkowicie wyssany z palca – jego autor informuje: „Jak pisze Wikipedia, szczep wirusa roznoszony drogą powietrzną jest dla człowieka niegroźny. Na razie”.
Popyt na potworność
Jean Delumeau w fundamentalnej pracy „Strach w kulturze Zachodu XIV-XVIII w. Oblężony gród” (Wyd. Volumen, Warszawa 2011) stwierdził: „Dawne kroniki, które opisują dżumy, tworzą jakby muzeum potworności. Cierpienia indywidualne i niewiarygodne sceny z ulic nakładają się na siebie, by tworzyć całość nie do zniesienia” (s. 124). Uwaga francuskiego historyka, poczyniona względem średniowiecznych kronik, doskonale oddaje charakter narracji współczesnej prasy. Prześledzenie dyskursu o epidemii wirusa ebola w Gwinei pozwala dojść do wniosku, że głównym celem dziennikarzy jest zaszokowanie czytelnika, zagranie na jego emocjach i wzbudzenie strachu. Dopiero w tle zwykł pojawiać się przekaz informacyjny, niezbędny do podważenia stereotypów o Afryce jako o wylęgarni chorób.
Silne zakorzenienie takiego skryptu poznawczego – „popytu na potworność” – w polskim społeczeństwie potwierdzają badania Macieja Ząbka, etnografa z Uniwersytetu Warszawskiego. W książce „Biali i Czarni. Postawy Polaków wobec Afryki i Afrykanów” (Wyd. DiG, Warszawa 2007, s. 179-192) pisał on o utrwaleniu stereotypu Afryki jako „obszaru chaosu i strefy śmierci”. Jego zdaniem choroby stały się ponurym emblematem Czarnego Lądu determinującym naszą percepcję kontynentu i „składnikiem tożsamości” przypisywanym jego mieszkańcom. Uprzedzenie to jest całkowicie irracjonalne i wynika z tradycji myślenia w kategoriach postkolonialnych. Niestety tego rodzaju rozumowanie – czego dowodzi kwerenda na temat epidemii ebola w Afryce Zachodniej – nadal określa światopogląd większości Polaków.