Stojąc zaledwie kilka dni temu w bogato zdobionej sali św. Jerzego na Kremlu i mówiąc o udanej aneksji Krymu, Władimir Putin brzmiał jak zwycięzca i kontynuator najzręczniejszej rosyjskiej polityki imperialnej kilku ostatnich stuleci. Tak naprawdę jednak przełomowość jego mowy polegała na czymś jeszcze innym. Oto wcale nie oportunistyczni populistyczni politycy w Unii Europejskiej ani też wymiana pokoleń na Starym Kontynencie, ale właśnie kryzys krymski ostatecznie położył kres europejskiej narracji krytycznej pamięci XX w. i epoce pojednania.
Niektórzy mogliby się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Od lat nie używano przecież słów „Jałta”, „Hitler”, „aneksja” z tak ponurymi skojarzeniami jak dziś. Może zatem strach przed powtórką z przeszłości staje się żywszy niż kiedykolwiek w ostatnich dekadach? Nic bardziej błędnego. Władimir Putin rozbił europejski domek z kart polityki pojednania, udowadniając, że tych słów, podobnie jak pojęć typu „prawa człowieka” czy „wola ludu”, można używać w sposób zupełnie niezwiązany z europejską utartą praktyką. I więcej. Ponieważ Europa, słysząc argumenty Moskwy, że aneksja Krymu nie różni się od sprawy Kosowa, zamiast bronić swojej wersji, z pokorą chyli głowę, a coraz poważniejsi politycy unijni bezmyślnie rzucają porównania Putina do Hitlera, europejska narracja pamięci stała się niczym więcej jak tylko układanką coraz mniej znaczących pojęć, puzzlami, które dowolnie można przekładać.
Putin rozbił europejski domek z kart polityki pojednania, udowadniając, że słów, takich jak „Hitler”, „Jałta”, ale też „prawa człowieka”, można używać w sposób niezwiązany z europejską utartą praktyką. | Karolina Wigura
Pęknięcie polityki
Lech M. Nijakowski w swoim dzisiejszym tekście dla „Kultury Liberalnej” zwraca uwagę na problematyczność polityki pojednania. Jego „przymus staje się moralnym i politycznym imperatywem, który kryminalizuje działania ocalonych pragnących natychmiastowej sprawiedliwości” – argumentuje. A przecież przebaczenie po zbrodniach zbiorowych to utopia, skoro zbrodnie te oparte są na „trudnej do zrekonstruowania figuracji sprawców, ofiar i świadków”. Wiele w tym racji. Jednak bez pojednania europejskiej powojennej polityki po prostu nie ma.
Timothy Garton Ash napisał kiedyś, że gdyby wybierano najważniejszą dla dwudziestowiecznej historii Starego Kontynentu fotografię, byłaby to ta przedstawiająca Willy’ego Brandta klęczącego przed warszawskim pomnikiem Bohaterów Getta. Powojenna polityka pojednania, zogniskowana pierwotnie wokół rozliczających się z nazizmem Niemiec, przyczyniła się w wielkim stopniu do wytworzenia narracji, która dominowała w Europie przez kilka dekad. Była to narracja krytycyzmu wobec własnej przeszłości, ostrożności wobec wszelkiego ideologicznego zaślepienia, refleksyjności w prowadzeniu polityki. To, że pojednanie było też rodzajem strategii – spektakularne jego deklaracje stały się przecież czymś w rodzaju oczekiwanego uzupełnienia działań dyplomatycznych na rzecz poprawy wzajemnych stosunków – nie musi oznaczać, że było ono jedynie wyrazem politycznego cynizmu i braku szacunku dla uczuć ofiar.
Lech M. Nijakowski w tekście dla „Kultury Liberalnej” pisze o problematyczności polityki pojednania. Ma wiele racji, jednak bez pojednania europejskiej powojennej polityki po prostu nie ma. | Karolina Wigura
Nowa poprawność polityczna
Jednak w tym samym czasie, gdy naukowcy dyskutowali jeszcze żywo na konferencjach o pamięci, a instytucje grantowe przeznaczały dziesiątki tysięcy euro na organizację takich wydarzeń, w sferze polityki i społeczeństwa zachodziła już potężna zmiana. W miarę jak pamięć dwóch totalitaryzmów, przedtem funkcjonująca jako podstawa krytycznego spojrzenia w przeszłość, zacierała się, miejsce wspólnej europejskiej narracji niepostrzeżenie kolonizowały zupełnie inne narracje.
Katalizatorem tej zmiany częściowo była zwykła wymiana pokoleń, częściowo – kryzys finansowy i ogólniejszy kryzys przywództwa politycznego. Nieumiejący poradzić sobie ze skutkami kryzysu finansowego politycy zaczęli obciążać odpowiedzialnością grupy, którym z racji marginalnej pozycji trudno było się bronić: Romów, przybyszów z Afryki Północnej czy europejską mniejszość muzułmańską. Najgłośniejszym zapewne w tej dyskusji głosem był ten należący do niemieckiego ekonomisty Thilo Sarrazina. Sarrazin, ze swoimi książkami o zapośredniczonym biologicznie niższym poziomie inteligencji Turków i europejskiej zgubnej chorobie cnoty tolerancji, wyraża doprawdy klimat epoki, w której żyjemy. Oto wychowani w szacunku dla mniejszości i świadomości możliwych skutków agresywnej tyranii większości Europejczycy kupili setki tysięcy egzemplarzy jego publikacji.
Tak oto europejska poprawność polityczna dotycząca pamięci zaczęła oznaczać coś zupełnie innego niż do tej pory. Władimir Putin, rozpętując propagandową machinę przemiany znaczeń kultury pamięci, trafił zatem na stosowny moment.
Ukraina: przebaczenie czy hrywny dla wszystkich?
Kilka tygodni temu na Targach Książki w Lipsku brałam udział w programie „Tranzyt” – cyklu debat o Polsce, Ukrainie i Białorusi. W którymś momencie przy stoisku z literaturą ukraińską spotkałam dwóch młodych mężczyzn, nazwijmy ich obywatelami Unii Europejskiej. Przypinali sobie nawzajem szpilkami do klap marynarek błękitno-żółte wstążki na znak solidarności z Euromajdanem. Jeden z nich ukłuł przy tym drugiego. „Nie szkodzi – uśmiechnął się tamten. – Dla Ukrainy mogę ten ból znieść”.
Już po chwili dotarła do nas cała niestosowność tego żartu. A także, jak bardzo Europa, w swoich unijnych granicach, nie rozumie, co stało się na początku roku w Kijowie. To Ukraińcy strzelali do Ukraińców na rozkaz ukraińskich władz. Te ponad 100 ofiar, które pochłonął „krwawy Majdan”, każe zadać pytanie o możliwość albo niemożliwość przebaczenia.
Wyzwanie ukraińskiego pojednania jest jedyną perspektywą, dzięki której przeciętny Europejczyk może w zaangażowany sposób myśleć o odległym czasowo i geograficznie ludobójstwie rwandyjskim – i jego następstwach. | Karolina Wigura
W przypadku innych krajów europejskich zmiany systemu często przynosiły ze sobą falę takich aktów. Zakładano centra zajmujące się pamięcią (np. Instytut Gaucka), dokonywano symbolicznych – a kontrowersyjnych – aktów skruchy (Aleksander Kwaśniewski przepraszał za PRL). Dziś Ukraina stoi przed szansą zmiany systemu politycznego: ze skorumpowanej oligarchii na przyzwoitej jakości demokrację liberalną. To, czy społeczeństwo ukraińskie będzie potrafiło jednocześnie dokonać jakiegoś rodzaju pojednania, może być dla ich przyszłości równie ważne, jak reformy ekonomiczne i majowe wybory prezydenckie.
Z jednej strony, opisywany przez nas dzisiaj przypadek Rwandy, a także potężna tradycja polityczna tak zwanej sprawiedliwości transformacyjnej i deklaracji przebaczenia w polityce mogą dostarczyć Ukraińcom wielu wartościowych wzorów. Notabene, wyzwanie ukraińskiego pojednania jest jedyną perspektywą, dzięki której przeciętny Europejczyk może w zaangażowany sposób myśleć o odległym czasowo i geograficznie ludobójstwie rwandyjskim – i jego następstwach. Z drugiej strony, europejska epoka pojednania, jeśli nie epoka pojednania w ogóle, należy już do przeszłości.
Ukraińska ministra polityki socjalnej Ludmyła Denisowa zapowiedziała w ostatnim czasie wypłaty odszkodowań dla wszystkich ofiar Euromajdanu. Będą ją mogli otrzymywać również członkowie zabitych funkcjonariuszy sił porządkowych. Czy to nowy rozdział epoki pojednania? Czy jednorazowa wypłata w hrywnach wystarczy, by pogodzić podzielone społeczeństwo? Choć decyzja ukraińskiego rządu wydaje się interesująca, z wyciąganiem takich wniosków byłabym bardzo ostrożna. Na dziś pozostaje nam więcej pytań niż odpowiedzi. Takich jak to: co jeśli okaże się, że poczucie krzywdy jest wśród Ukraińców tak świeże, że nie potrafią teraz stworzyć „normalnego”, demokratycznego społeczeństwa? I co, jeśli będą musieli poczekać nawet kilka dekad?