A gdyby tak zacząć rozmowy o brazylijskich kobietach biorących aktywny udział w życiu politycznym kraju począwszy od podstaw piramidy, od jej najbardziej elementarnych fundamentów? Zaczynając od spotkania z kandydatką na radną w nadmorskiej wiosce na dalekim północnym wschodzie Brazylii, by następnie poznać dyrektorkę Federacji Kobiet w stanie Parana i kandydatkę na burmistrza w Kurytybie, a dalej w bogatym São Paulo, porozmawiać z działaczką polityczną i prawą ręką byłego prezydenta Luli. Spotkania te zakończylibyśmy na samym szczycie piramidy, na którym urzęduje pierwsza kobieta w roli prezydenta kraju – Dilma Rouseff. Niech będzie to przekrój wielokulturowej Brazylii, w której rzeczywistość Macondo przeplata się z jak najbardziej poważną polityką.

Spotkanie pierwsze – „Macondo” (stan Rio Grande do Norte)

Zacznijmy od maleńkiej nadmorskiej wioski w stanie Rio Grande do Norte na północnym wschodzie Brazylii. Wioska liczy dwa tysiące mieszkańców, po piaszczystych ulicach suną bryczki ciągnięte przez osiołki. W małym hoteliku oferującym przybyszom zaledwie trzy pokoje do wynajęcia okna maluje Aninha, właścicielka. Od słowa do słowa – od pytania o nocleg do pytania o najbliższą czynną piekarnię, rozmowa zaczyna nabierać koloru. Okazuje się bowiem, że Aninha (ur. 1962) oprócz tego, że własnymi rękoma stawia swój skromny hotelik, to jeszcze lubi pobuszować w polityce. I z chęcią opowiada o swoich politycznych skłonnościach, pokazując przy okazji ulotkę wyborczą z jej uśmiechniętą twarzą i hasłem „Vereadora Aninha” (Radna Aneczka):

– W ostatnich wyborach byłam kandydatką na radną, ale otrzymałam zaledwie trzynaście głosów. Startowałam z listy Socjaldemokratycznej Partii Chrześcijańskiej (Partido Social Democrata Cristão). I tak te trzynaście głosów uważam za sukces. Bo żeby wygrać tu wybory trzeba po prostu kupić głosy. Inna kandydatka kupowała całe wory prezentów dla ludzi. I to nie byle jakie – kiedyś wystarczył jakiś drobny podarunek. Teraz głosów nie kupuje się już z taką łatwością, ludzie stali się bardziej wymagający. Chcą telefony komórkowe. Kiedyś wystarczyło dać koszyk z podstawowymi produktami żywnościowymi i było po sprawie. Teraz każdy głos kosztuje od 100 do 600 reali (czyli od ok. 130 do 800 złotych). Oprócz tego kandydaci zapraszają do siebie na obiady, na które ludzie przynoszą im swoje niezapłacone rachunki za prąd z prośbą o ich opłacenie, bo ich samych na to nie stać. Żeby uzyskać poparcie, kandydat opłaca więc rachunki potencjalnych wyborców. No i oczywiście wszyscy jedzą i piją na koszt polityka, który w ten sposób chce pozyskać głosy. Inny kandydat na radnego był ortodontą i rozdawał ludziom aparaciki na zęby, żeby na niego głosowali. W wyniku czego dość szybko sporo mieszkańców nagle mogło się poszczycić nienagannym uśmiechem. Inny jeszcze kupował ludziom butle z gazem.

Ja nie wydałam ani jednego reala, żeby kupić czyjkolwiek głos. Może dlatego tylko trzynaście osób na mnie zagłosowało. Dla mnie to był cyrk. Doszłam do wniosku, że nie będę w nim występować. Obecny burmistrz to pajac w tym całym cyrku. Kiedyś wystawił również swoją znajomą jako kandydatkę na burmistrza. Trudniła się sutenerstwem. Załatwiała nieletnie dziewczynki za pieniądze. Obecna radna, jak tylko wygrała wybory, przeprowadziła się do Natal (stolica stanu Rio Grande do Norte – przyp. aut.), zarabia teraz 20 000 reali (ok. 26 000 złotych). Co jakiś czas tylko przyjeżdża tutaj swoim służbowym samochodem, zostaje na dwa, trzy dni i z powrotem wyjeżdża do Natal. Tak się właśnie przejmuje losami ludzi, którzy na nią głosowali – mówi Aninha. Po chwili dodaje: – Tylko nie wymieniaj nazwy naszej wioski.

Spotkanie drugie – kobieta walcząca (stan Parana)

Jedziemy dalej. Z tej wioski gdzieś na końcu świata, w której rozgrywają się z udziałem kobiet folklorystyczno-polityczne walki o zabarwieniu realizmu magicznego (chyba że historia z aparacikami na zęby tylko mnie kojarzy się z Macondo), przemieszczamy się o ponad dwa i pół tysiąca kilometrów na południe i trafiamy do Kurytyby, stolicy stanu Parana. Tutaj, w samym centrum miasta przy ulicy Pedro Ivo, znajduje się centrum dowodzenia dyrektorki Federacji Kobiet stanu Parana, Alzimary Bacellar (ur. 1956). W 2012 roku, jako jedyna kobieta spośród siedmiu kandydatów, była kandydatką na burmistrza miasta. Otrzymała 1 proc. poparcia wyborców. W swoim programie wyborczym podkreślała wagę wybudowania żłobków i przedszkoli, by młode matki miały możliwość powrotu do pracy. Domagała się również utworzenia Sekretariatu Równości Rasowej i Sekretariatu ds. Kobiet, który gwarantowałby m.in. pomoc kobietom, które padły ofiarą przemocy domowej. Kiedy pytam, jak zaczęła się jej przygoda z polityką, odpowiada z entuzjazmem wspominając początki swej działalności, które przypadły jeszcze na okres dyktatury wojskowej (1964-85):

– Brałam udział w kampanii na rzecz amnestii dla więźniów politycznych pod koniec dyktatury w Brazylii, która umożliwiła powrót do kraju 2000 uchodźców. Wśród prześladowanych było również wiele kobiet, które poddawano torturom. W ten sposób weszłam w politykę. W tym czasie zaczynałam również rozumieć, co oznacza pojęcie obywatelstwa. Na uniwersytecie w Kurytybie poznałam osoby, które były zainteresowane kwestią kobiet. Postanowiliśmy się zorganizować. Chodziliśmy od domu do domu, poznawaliśmy problemy kobiet z różnych grup społecznych. Chcieliśmy poddać pod dyskusję rzeczywistość, w której żyły. Był koniec lat 70., początek 80. Zbiegło się to w czasie ze strajkami robotników w regionie ABC (obszar metropolii São Paulo – przyp. aut.). Kiedy Tancredo Neves został wybrany na prezydenta, wręczyliśmy mu propozycję stworzenia Ministerstwa ds. Kobiet. Ministerstwo takie ostatecznie nie powstało, lecz udało nam się wywalczyć Narodową Radę Praw Kobiet, która powstała w 1985 roku. Dopiero niecałe dwadzieścia lat później, w 2003 roku, kiedy na prezydenta wybrano Lulę, powstał Sekretariat Polityki wobec Kobiet, który posiada status ministerstwa. W 1988 roku stworzyliśmy Federację Kobiet Brazylijskich – zajmowaliśmy się pracą związaną z alfabetyzacją kobiet, działalnością oświatową, szkoleniami zawodowymi. Ważne było dla nas również nawiązanie kontaktu z podobnymi organizacjami zrzeszającymi kobiety w innych krajach Ameryki Łacińskiej.

– Jak kobieta jest postrzegana w społeczeństwie brazylijskim?

– Nasze społeczeństwo nie rozumie jeszcze dobrze roli kobiety. To właśnie kobiety jako pierwsze otrzymują zwolnienia z pracy, nie dostają awansu, mają utrudniony dostęp do edukacji. Myślę, że przez ostatnich trzydzieści lat kobiety wiele osiągnęły w Brazylii, lecz wciąż moim największym zmartwieniem jest to, by mogły normalnie pracować. Nie na czarno, jako pomoce domowe czy opiekunki do dzieci, lecz legalnie, z zachowaniem godności. Walczę wciąż o to, by miały opłacane składki na emeryturę, zapewnione wszelkie gwarancje, w tym ubezpieczenie zdrowotne. Będę też nadal walczyć, by wynagrodzenie kobiet było równe wynagrodzeniu mężczyzn na tym samym stanowisku. To, co popycha mnie do walki, to gniew i niezgoda na nierówności społeczne.

Rzeczywiście, badania przeprowadzone przez DIEESE (Departamento Intersindical de Estatística e Estudos Socioeconômicos) wykazuje, że zarobki kobiet są niższe od zarobków mężczyzn pracujących na tych samych stanowiskach. Jako przykład można podać różnice w wynagrodzeniu za godzinę pracy w São Paulo, gdzie mężczyźni zarabiają 12,70 reali, podczas gdy kobiety 9,02 reala. Różnica w zarobkach wynosi więc niemalże 30 proc. Podobnie sytuacja wygląda w innych brazylijskich miastach.

Spotkanie trzecie – specjalny doradca prezydenta i dzielenie ciasta (São Paulo)

Podróżujemy dalej. Z Kurytyby do São Paulo – samolotem to niecała godzina lotu. Kiedy już można odpiąć pasy bezpieczeństwa po starcie, to po paru minutach trzeba zapiąć je ponownie, bo samolot szykuje się do lądowania. São Paulo. W Instytucie Luli w lutym tego roku odbyło się spotkanie przedstawicieli polskiego środowiska akademickiego z byłym prezydentem Luizem Ináciem Lulą da Silvą [1]. Lecz wyczerpującej lekcji brazylijskiej ekonomii udzielił nam nie były prezydent, lecz jego prawa ręka, dyrektorka Instytutu Lula, Clara Ant. Jej rodzice urodzili się w Polsce, a poznali pod koniec II wojny światowej w Kazachstanie. Clara, która wita po polsku profesorów i studentów, a co jakiś czas w swoim wystąpieniu wtrąca polskie słowo, urodziła się w Boliwii w 1948 roku. Miała niewiele ponad 15 lat, kiedy w Brazylii wprowadzono dyktaturę wojskową. Walczyła przeciwko reżimowi, a pod koniec lat 70. poznała przyszłego prezydenta Lulę. Wtedy również brała czynny udział w strajkach robotników w regionie ABC. Pracowała nad powstaniem nowego syndykalizmu w Brazylii oraz Partii Pracujących (Partido dos Trabalhadores) i w tym czasie skończyła architekturę na Uniwersytecie w São Paulo, USP. W 1991 roku Lula zaprosił ją, by była jego prawą ręką w Partii Pracujących, a podczas jego prezydentury w latach 2003-11 – jego specjalnym doradcą.

– Luli udało się wynaleźć bardzo rzadką na świece formułę rządzenia krajem. Dzisiaj wielu chciałoby dowiedzieć się, w jaki sposób tego dokonał. W jaki sposób połączył te trzy składniki – wzrost ekonomiczny, lepszą dystrybucję bogactwa (polepszenie warunków życia ludności) i demokrację. Przez osiem lat jego rządów powstało ponad 15 milionów nowych miejsc pracy. 28 milionów Brazylijczyków wyszło z ubóstwa, a 39 milionów awansowało do klasy średniej. Wyniki te zostały osiągnięte, ponieważ połączono rozwój gospodarczy i większą inkluzję społeczną. Motorem trwałego wzrostu stały się walka z ubóstwem i wzrost dochodów pracowników. Ogromny potencjał kraju, który był uśpiony, nagle się obudził, kiedy rząd zwrócił się do wszystkich, a nie tylko do jednej trzeciej populacji.

Często używam metafory porównując ekonomię do ciasta. Niektórzy myślą, że trzeba najpierw upiec ciasto i dopiero kiedy ciasto będzie gotowe, można zacząć się nim dzielić z biednymi. Nasza teoria jest inna. Według nas trzeba zacząć od dzielenia ciasta. Dzieląc je sprawiamy, że ono rośnie. Na tym właśnie polega w ostatnim dziesięcioleciu ekonomia Brazylii.

Clara Ant jest również współautorką wielu programów społecznych, między innymi programu „Zero głodu” („Fome Zero”). Program ten, razem z innymi wprowadzonymi w ciągu ostatniej dekady, jest jednym z tych, które mają zagwarantować włączenie społeczne najuboższych mieszkańców kraju. Ludzie, którym uda się wyjść ze strefy społecznego wykluczenia dzięki rządowym programom, będą w stanie włączyć się do gospodarki rynkowej, na czym zyska również cały kraj.

Pierwsza kobieta-prezydent w dziejach Brazylii. Dilma Rousseff i programy jej rządu

Dilma Rousseff została wybrana na urząd prezydenta w 2010 roku dzięki 55 milionom otrzymanych głosów. Zanim objęła to stanowisko była szefową gabinetu prezydenta oraz ministrem górnictwa i energii. Wśród priorytetów jej rządu, takich jak walka z ubóstwem, edukacja czy kontynuowanie programów społecznych wprowadzonych przez jej poprzednika, nie brakuje również programów skierowanych szczególnie do kobiet, które stanowią dziś 52 proc. populacji kraju. „Abyśmy mogli być bardziej sprawiedliwym i rozwiniętym państwem, Brazylia musi coraz bardziej doceniać siłę i talent każdej z kobiet” – zadeklarowała w przemówieniu z okazji tegorocznego dnia kobiet.

Dilma zobowiązała się do wprowadzenia polityki równości między płciami, ponieważ kobiety w Brazylii zarabiają obecnie średnio 73,8 proc. wynagrodzenia mężczyzn. Spośród aktywnych zawodowo kobiet, 17 proc. pracuje jako pomoce domowe, a większość z nich podejmuje prace na czarno. Żeby temu zapobiec rząd wprowadził szereg programów społecznych, które mają umożliwić kobietom wejście na rynek pracy poprzez podnoszenie kwalifikacji zawodowych na kursach finansowanych przez rząd federalny. Jednym z nim jest program „Pronatec”, z którego skorzystało już 940 tysięcy osób (66 proc. zapisanych stanowią kobiety). „Na tym polega praca naszego rządu: otwierać przed ludźmi nowe możliwości” – mówiła w cotygodniowej audycji „Kawa z Prezydentką”.

Spośród wielu innych programów wprowadzonych przez rząd Dilmy, warte odnotowania są również inne inicjatywy skierowane głównie do kobiet: „Mulheres Mil” (w ciągu ostatnich trzech lat wyszkolono dzięki rządowym funduszom około 40 tysięcy kobiet), „Crescer” (umożliwia korzystanie z mikrokredytu drobnym przedsiębiorcom. Kobiety stanowią 72 proc. osób, które z niego skorzystały) oraz „Mulher, Viver sem Violência” („Kobieta. Życie bez przemocy”). Według pani minister Terezy Campello z Ministerstwa Rozwoju Społecznego i Walki z Głodem, pierwszą rzeczą, którą należy zapewnić populacji, gdy tylko uda się pokonać próg ubóstwa, jest podnoszenie kwalifikacji zawodowych wśród najbiedniejszych oraz motywacja do zalegalizowania pracy.

Zanim jednak brazylijskim ubogim uda się ten próg przekroczyć i zanim podejmą oni pracę, rząd zapewnia miesięczne zapomogi dla rodzin w postaci programów warunkowych transz pieniężnych skierowanych do najbiedniejszych rodzin. Przyznawane są one pod warunkiem, że rodzice dopilnują, by ich dzieci chodziły do szkoły, regularnie odwiedzały lekarza i poddawały się obowiązkowym szczepieniom. Po spełnieniu tych warunków, które mają przyczynić się do przerwania cyklu ubóstwa przenoszonego z pokolenia na pokolenie, rząd przyznaje ubogim rodzinom miesięczną zapomogę, zwaną Bolsa Família. Zapomoga ta zwana jest przez przeciwników programu „zapomogą-jałmużną”. Utrzymują oni, że taka pomoc nie motywuje do szukania pracy, ponieważ w obawie przez utratą skromnej pomocy rządowej wiele osób nie chce podejmować legalnej działalności. Mimo że w Brazylii istnieje wielu przeciwników programów społecznych wprowadzonych podczas rządów Luli i Dilmy, warto przytoczyć słowa uznania wypowiedziane niedawno przez prezesa Banku Światowego, Jima Yonga Kima: „Jestem przekonany, że możemy przyspieszyć postępy w walce z ubóstwem i o sprawiedliwość społeczną, korzystając z doświadczeń, które istnieją już na całym świecie. Osiągnięcie tego nie będzie łatwe, ale to właśnie Brazylia wskazuje ku temu drogę”.

Ciekawym aspektem warunkowych transz pieniężnych jest fakt, że „dzisiaj 93 proc. kart Bolsa Família wręczanych jest bezpośrednio kobietom – wyjaśnia Dilma. – Jest to niezwykle ważne, ponieważ to kobieta spełnia główną rolę w opiece nad rodziną i domem, i to właśnie ona podejmuje decyzję w jaki sposób wyda pieniądze. Może kupić produkty żywnościowe, leki, ubrania, buty czy przybory szkolne dla swoich dzieci”.

Czym więcej może poszczycić się Dilma? W porównaniu do początku lat osiemdziesiątych, kiedy pracowała zaledwie jedna czwarta kobiet, dziś pracuje ich 50 proc. W ostatnich trzech latach jej rządów powstało 4,5 miliona nowych miejsc pracy, a ponad połowa z nich została zajęta przez kobiety. W tym samym czasie 22 milionom osób udało się wyjść i utrzymać ponad poziomem ubóstwa, z czego 54 proc. stanowią kobiety. Trzeba jeszcze popracować nad wieloma kwestiami, w tym przemocy wobec kobiet (badania przeprowadzone między 2006 a 2010 rokiem przez Światową Organizację Zdrowia, sytuują Brazylię wśród pierwszych dziesięciu państw z największym odsetkiem zabójstw na kobietach). Nie wszystkie bowiem problemy zostały rozwiązane i nie wszystkie uda się rozwiązać. Ważne jest jednak to, że podejmowane są inicjatywy i realizowane programy, które mają pomóc w polepszeniu sytuacji kobiet w Brazylii.

Ustawa zobowiązująca partie polityczne do tego, by na listach wyborczych było co najmniej 30 proc. kandydatek i maksymalnie 70 proc. kandydatów, została wprowadzona w Brazylii niemalże dwadzieścia lat temu. W rzeczywistości jednak nie wpływa to w tak dużym stopniu na obecność kobiet w polityce, ponieważ sama kandydatura nie oznacza tego, że kobiety te zostaną wybrane. Temat ten został również poruszony w 2012 roku, kiedy to ówczesna dyrektor wykonawcza jednostki ONZ w Kwestii Kobiet, Michelle Bachelet, obecnie po raz drugi piastująca urząd prezydenta Chile, również zaproponowała ustanowienie podobnych kwot w celu podwyższenia stopnia uczestnictwa kobiet w polityce. Scenariusz w Ameryce Łacińskiej jest raczej optymistyczny, przynajmniej jeśli chodzi o liczbę kobiet zasiadających na fotelu prezydenckim. 260 milionów obywateli, czyli niemalże połowa wszystkich mieszkańców Ameryki Łacińskiej, rządzonych jest przez kobiety. W Brazylii przez Dilmę Rousseff, w Chile przez Michelle Bachelet, w Argentynie – Cristinę Kirchner i na Kostaryce – Laurę Chinchillę.

W związku z tym zapytałam niedawno brazylijskiego ekonomistę pracującego w DIEESE, Marcosa Aurélia Souzę, czy uważa, że wybór kobiety na prezydenta Brazylii, Chile, Argentyny czy Kostaryki, jest jednoznaczny z tym, że w cień odchodzi wszechobecna na tym kontynencie kultura macho. Odpowiedział mi na to: „A czy wybór czarnoskórego mężczyzny na prezydenta Stanów Zjednoczonych oznacza, że nie istnieje w tym kraju problem rasizmu?”.

Przypis:

[1] Spotkanie zorganizowane zostało z okazji dziesięciolecia powstania wymiany studenckiej między polskimi uczelniami a Uniwersytetem Faculdades Metropolitanas Unidas (FMU), zainicjowanej przez byłego konsula RP w São Paulo, Ryszarda Piaseckiego.