Na okładce wydawnictwo umieściło dwa zdjęcia. Pierwsze przedstawia młodą kobietę z cygarniczką w ustach. Jej gęste, ciemne włosy ułożone są w eleganckie pukle. Szyję zdobi zalotny naszyjnik. To jedna z tych kobiet, za którymi podąża wzrok mężczyzny, choć nie ma ona w sobie nic z gryzetki. Przypomina raczej pewną swojej wartości damę. O takich kobietach mówi się: „rasowe”. Bohaterka zdjęcia ma pociągłą twarz, ostry nos, pięknie zarysowane, regularne brwi, śmiałe, nieco drwiące spojrzenie. I tylko dłoń trzymająca fifkę zdradza osobę, która wie, co oznacza ciężka praca.
Na drugiej fotografii, mniej wyraźnej, przysłoniętej przez pierwszą, widnieje ta sama postać. To portretowe zdjęcie zrobione przez funkcjonariuszy prefektury policji w Paryżu. Oczy zatrzymanej są zmęczone i podkrążone. Z ust zniknął figlarny uśmiech. Cała postać wyraża sprzeciw, nieme potępienie jawnej niesprawiedliwości. Na wysokości piersi penitentki umieszczono tabliczkę z nazwiskiem i datą: 17 marca 1942 roku.
Kobieta widoczna na obydwu zdjęciach to Charlotte Delbo, wieloletnia sekretarka giganta francuskiego teatru Louisa Jouveta, działaczka zaangażowana w komunistyczny Ruch Oporu, więźniarka obozów Auschwitz-Birkenau i Ravensbrück, pisarka, która niemal całą swoją twórczość osnuła wokół wojennych doświadczeń. Książka to biografia Delbo pisana na cztery ręce przez dziennikarkę Violaine Gelly i historyka Paula Gradvohla, opublikowana we Francji przez wydawnictwo Fayard.
W Polsce nazwisko bohaterki książki niewiele powie zwykłemu czytelnikowi. O Delbo wiedzą z pewnością badacze II wojny światowej i osoby zainteresowane literaturą obozową. Być może coś niecoś słyszeli o niej wielbiciele talentu Jouveta, którym wpadła w oko wzmianka o młodej asystentce mistrza. Jedyna książka francuskiej pisarki przetłumaczona na język polski to wydana przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau pierwsza część trylogii „Auschwitz et après” – przejmujące literackie świadectwo pod tytułem „Żaden z nas nie powróci”. To wszystko. Rzadko czyta się o Delbo, jeszcze rzadziej do niej sięga. O rzeczywistości obozów zagłady dowiadujemy się raczej z opowiadań Borowskiego i książek Primo Leviego. Jednak choć trudno licytować się na to, kto z ocalałych więźniów Auschwitz lepiej oddał grozę i potworność tego miejsca, pisarstwo Delbo jest szczególne z kilku powodów. Po pierwsze, jej książki są pisane przez kobietę i o kobietach. Po drugie, są świadectwem nie tylko powolnego, nieludzkiego i samotnego konania w obozie, lecz także solidarności i wspólnoty, którą autorzy biografii oddają jednym, trudnym do przełożenia na język polski słowem, stanowiącym kobiecy odpowiednik braterstwa – la sororité. Po trzecie, pomimo tego, że pobyt w obozie był fundamentalną cezurą w jej życiu, gwałtownym i niechcianym zerwaniem („Wraz ze zniknięciem innych, zniknęłam ja sama”, pisała Delbo po wyzwoleniu), na twórczości pisarki mocno odcisnął się jej przedwojenny życiorys: wspólna działalność z mężem, Georges’em Dudakiem we francuskiej młodzieżowej organizacji komunistycznej, praca w Théâtre de l’Athénée. To wówczas Charlotte Delbo staje się tą osobą, jaką znamy z późniejszych opisów – stanowczą, niezależną, uważną, pełną przekory, rozkochaną w teatrze i literaturze.
Biografia pióra Gelly i Gradvohla pomaga nam wszystkie te osobliwości zebrać w całość, nadać przeżyciom Delbo indywidualny rys, spojrzeć na nią nie tylko jako na „ocalałą”, ale także jako na osobę, która do Auschwitz trafiła z konkretnego miejsca na ziemi i z konkretnym bagażem doświadczeń.
Rozpolitykowane lata 30.
Opis tych ostatnich z powodzeniem mógłby stać się ilustracją burzliwego okresu lat 30. we Francji. To właśnie wówczas urodzona w 1913 r. Delbo wkracza w dorosłe życie. Pochodzi ze znaturalizowanej włoskiej rodziny. Jej ojciec, Charles Delbo, jest nitownikiem, podobnie zresztą jak jej dziadek – Carlo, który przyjeżdża do Francji z Włoch, by zatrudnić się przy realizacji projektów Gustawa Eiffela. Rodzina ma poglądy lewicowe, i – jak piszą autorzy biografii – przejawia tendencje anarchistyczne. To dom, w którym „kocha się politykę, choć ma się niewiele zaufania do polityków” (s. 15).
Delbo kończy krótki kurs stenografowania i angielskiego, a następnie zapisuje się na wieczorowe wykłady na uniwersytecie ludowym, organizowanym na Sorbonie przez Unię Studentów Komunistycznych (Union des étudiants communistes). To tam poznaje miłość swojego życia i przyszłego męża, Georges’a Dudacha, który po zatrzymaniu w 1942 r. przez francuską policję zostanie rozstrzelany w więzieniu w fortecy Mont-Valérien kilka kilometrów od Paryża. Na Sorbonie Delbo spotyka również Henri’ego Lefebvre’a, po wojnie gwiazdę marksistowskiej socjologii i intelektualnego mistrza pokolenia ’68, przed wojną – młodego członka awangardowej grupy tzw. les Philosophes i działacza Komunistycznej Partii Francji (PCF).
Obaj mężczyźni mocno zaważą na dalszym ideowym rozwoju Delbo, podobnie jak Jouvet, który pokazał jej, czym jest teatr i twórczość wielkich klasyków. Lefebvre wprowadzi ją w arkana marksizmu, Georges będzie nie tylko mężem, ale również towarzyszem w komunistycznych organizacjach. Oboje będą czynnie uczestniczyć w życiu politycznym Francji, pilnie śledząc najważniejsze wydarzenia dekady. Delbo przystąpi do Młodych Komunistów (Jeunesses communistes) w 1934 r. tuż po słynnych paryskich rozruchach z 6 lutego, w których skrajnie prawicowe ugrupowania starły się z policją i radykalną lewicą, pogłębiając i tak wystarczająco głębokie polityczne podziały. Dudach zaangażuje się również – podobnie jak w tym czasie Albert Camus – w pacyfistyczny ruch Amsterdam-Pleyel, kierowany przez Henri’ego Barbusse’a i Romain Rollanda. Oboje z Charlotte będą w tych latach przygotowywali broszury, brali udział w spotkaniach, Georges będzie odpowiedzialny za redakcję młodzieżowego organu komunistów „Cahier de la jeunesse”. Staną się świadkami zwycięstwa, a następnie upadku Frontu Ludowego, remilitaryzacji Nadrenii przez hitlerowskie Niemcy, zajęcia Sudetów, a potem paktu o nieagresji pomiędzy III Rzeszą i ZSRR. Po przegranej Francji w roku 1940 poświęcą się działalności w komunistycznym Ruchu Oporu.
Komunizm i przyjaźnie
Polski czytelnik zaangażowanie Delbo w ruch komunistyczny może uznać za przejaw głupoty i braku przenikliwości. Po latach wiadomo, jak wielki wpływ na PCF i lewicowe ruchy pacyfistyczne miał Związek Radziecki. Wiadomo również, co działo się w Kraju Rad, tak hołubionym przez wszelkiej maści francuskich lewicowych intelektualistów. Przynajmniej po 1936 r., w którym swój „Powrót z ZSRR” opublikował André Gide, można było nabrać pewnych podejrzeń. Z drugiej strony ideowy akces Delbo do komunizmu należy interpretować na tle epoki. Dla młodej kobiety z niezamożnej, robotniczej rodziny działalność w Młodych Komunistach była sposobem na dołożenie własnej cegiełki do budowy bardziej sprawiedliwego świata, poprawienie sytuacji najbiedniejszych.
Zresztą Delbo nigdy nie była bezkrytyczna. Nigdy też – w przeciwieństwie do męża – nie przyjęła partyjnej legitymacji, pomimo członkowstwa w organizacjach zbliżonych do PCF. Nie mogła pogodzić się również z zasadą ślepego posłuszeństwa wobec władz partii. Pakt Ribbentrop-Mołotow, który dla wielu antyhitlerowskich komunistycznych działaczy stał się prawdziwą ideową łamigłówką, przyjęła z oburzeniem i dopiero Georges przekonał ją do dalszej współpracy z PCF. Po latach wspomni zresztą o tym w wierszu (s. 42):
Jak to zrobiłeś
że wytłumaczyłeś mi
i przekonałeś mnie
że wytłumaczyłeś mi, iż zbrodnia była sprawiedliwością
zdrada wiernością
a kłamstwo prawdą
Pomimo to Delbo zawdzięcza środowisku przedwojennych francuskich komunistów sporo. Poczucie wspólnoty oraz odpowiedzialności za drugiego, i przede wszystkim przyjaźnie. W tzw. „konwoju 31000” (pięciocyfrowy numer z liczbą 31 na początku był tatuowany na ramieniu każdej z 230 więźniarek transportowanych wraz z Delbo), w którym dotarła do Birkenau, znajdowało się wiele z jej komunistycznych towarzyszek: Marie-Claude Vaillant Couturier, Danielle Casanova, Maï Politzer, Yvonne Blech, Lucienne Langlois. To one staną się potem jednymi z bohaterek jej obozowych opowieści, kobietami, których twarzy nie będzie można rozpoznać z powodu głodu i wyczerpania. W zadziwiający sposób, na dnie upodlenia, będą się jednak wspierać. „Kaci są katami. […] Ofiary są ofiarami – pisała Delbo w «Qui rapportera ces paroles?» (1974) – Widziałyśmy, tuż obok siebie, najgorsze okrucieństwo i największe piękno. Kiedy to mówię, myślę o tych, które niemal mnie niosły na ramionach w czasie tygodni, podczas których nie mogłam chodzić, o tych, które dawały mi swoją rację naparu, gdy dusiłam się z pragnienia, o tych, które mnie podnosiły, gdy upadałam w błoto, podczas gdy same były tak słabe” (s. 153).
Pisać o Auschwitz
Gelly i Gradvohl dokładnie opisują obozową historię Delbo. Zajmuje ona ponad jedną trzecią biografii. Jednak przezornie i mądrze ograniczają się do suchej relacji, zebrania świadectw i faktów. Są świadomi niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą niepotrzebne igranie emocjami. „Jak opowiedzieć o Auschwitz bez odwoływania się do słów tak bardzo oklepanych, tak wytartych, że stały się kliszami pozbawionymi sensu?”, pytają. Odpowiedź, jakiej udzielają, jest prosta, choć nieoczywista: „Sprawić, by Charlotte Delbo ożyła na nowo i w ten sposób zachęcić czytelników do sięgnięcia po jej własne teksty. Przywrócić zaś życie pisarce to zadać pytania jej tekstowi. Przeanalizować nie jej doświadczenia bądź ich autentyzm, ale pochylić się nad jej przemilczeniami, elipsami tekstu” (s. 115).
Ten sam „metodologiczny” problem stanął po wojnie również przed Delbo. Jak opowiedzieć o tym, co się stało, a przede wszystkim o tych, które nie zdołały ocaleć? Swoją pierwszą i najbardziej znaną książkę „Żaden z nas nie powróci” pisała prawie bez skreśleń w 1946 r. w Szwajcarii. Otwiera ją długi poemat prozą. Jest to bez wątpienia literatura, nie raport. Pierwsze wydanie książki ukazało się dopiero w 1965 r. Dziesięć lat później na pytanie Jacquesa Chancela, dlaczego tak długo zwlekała z drukiem, odpowiedziała: „Ta książka miała tak duże znaczenie w moim życiu, że trzeba było, by okazała się dziełem. Aby się upewnić, że naprawdę nim jest, musiałam pozostawić ją w uśpieniu przez dwadzieścia lat” (s. 211). Gelly i Gradvohl podkreślają, że nie była to kwestia twórczej pychy. Na dowód cytują słowa Delbo z konferencji w Nowym Jorku, w której wzięła udział w 1972 r.: „Przekształcić w literaturę wzlot burżuazji w XIX w., oto Balzak. Przekształcić w literaturę próżność i plotkarstwo wielkiego świata, oto Proust. Przekształcić w literaturę Auschwitz, oto zadanie dla mnie. Literatura nie jest wcieleniem, ostateczną przemianą jakiegoś wydarzenia lub jakiejś rzeczywistości. Jest czymś nieskończenie więcej. Jest rzeczywistością i przekroczeniem rzeczywistości. Jest sztuką, czyli twórczością: sensem i nośnikiem sensu” (s. 212-213). Delbo nad milczenie wybiera pisanie. Jednak pisanie nie tyle literatury faktu, ile fikcji, która paradoksalnie znacznie lepiej oddaje sens lub raczej bezsens tego, co się stało. To dzięki niej pamięć o zagazowanych i zamordowanych w obozach koncentracyjnych może przetrwać dłużej niż dwa, trzy pokolenia.
Jak pisać o Auschwitz i jak pisać o Delbo, która o Auschwitz pisała? To zadanie niełatwe, i to nie tylko z powodu niekompletności archiwalnych danych. Delbo sama wymyka się swemu biografowi. Jest przenikliwa, stanowcza, inteligenta, kobieca. To osoba, która po wojnie – pomimo powracających okresów depresji – postanowiła żyć pełnią życia: elegancko się ubierać, dobrze jadać, przyjmować przyjaciół. I opowiadać o sobie głównie poprzez własną twórczość.
Czy jej spojrzenie potrafiło być w tym okresie równie drwiące, jak to z pierwszego zdjęcia umieszczonego na okładce biografii? Nie wiadomo, choć zdjęcie nie trafiło tam przypadkowo. To prawdopodobnie o niej wspominają obydwoje autorzy, pisząc o trudnościach związanych z pisaniem swojego dzieła: „Podczas gdy my posuwamy naprzód nasze śledztwo na ścianach biura widnieją przypięte pinezkami fotografie Charlotte. Na jednym z nich trzyma ona w ustach cygarniczkę z zapalonym papierosem. Jej jasne spojrzenie wydaje się drwić. W pewne dni wygląda ono tak, jakby nas prowokowała: co znowuż znajdziemy, by o niej napisać? Innym razem wolimy wyczytać w nim zachętę. W jeszcze inne dni wydaje się, że podszeptuje nam cytat z Ciorana: «To niewiarygodne, by perspektywa posiadania biografa nikogo nie zmusiła do wyrzeczenia się życia»” (s. 250). Po przeczytaniu książki Gelly i Gradvohla czytelnik wie jednak doskonale, który z domysłów autorów był prawdziwy i że stary aforysta w tym przypadku nie miał racji.
* Wszystkie teksty Charlotte Delbo cytuję za książką Violaine Gelly i Paula Gradvohla.
Książka:
Violaine Gelly, Paul Gradvohl „Charlotte Delbo”, Éditions Fayard, Paris 2013.