Fabryka obuwia Yue Yuen Industry Holdings w przemysłowym mieście Dongguan należy do tajwańskiego koncernu Pou Chen Group, produkującego rocznie 300 mln par butów sportowych i casual. W fabryce pracuje ok. 60 tys. robotników, a we wszystkich zakładach produkcyjnych należących do grupy – ponad 420 tys. Pou Chen, podobnie jak Foxconn, produkuje na zlecenie innych koncernów. Z ich fabryk wychodzą buty Pumy, Adidasa, Reeboka, Timberalanda, czy Salomona. Konflikt tlił się od początku kwietnia, a w połowie miesiąca rozpoczął się regularny strajk, w którym – w zależności od źródła – bierze udział kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy pracowników. Główną przyczyną strajku nie jest, o dziwo, żądanie podwyżek (choć i one majaczą zza węgła), ale robotnicze wkurzenie, że pracodawca płacił i płaci różnorakie składki w oparciu nie o wysokość pensji rzeczywistej (z premiami i nadgodzinami) – w Yue Yuen wynoszącej ok. 3000 juanów (czyli ok. 1450 zł), ale jedynie od kwoty 1800 juanów (870 zł).

Wbrew temu nad czym pieją coraz liczniejsi w Polsce prawicowi wielbiciele czystego i drapieżnego  kapitalizmu w chińskim wydaniu, w Państwie Środka istnieją takie socjalistyczne fanaberie jak ubezpieczenia społeczne, na które solidarnie, choć nierówno, łoży i pracodawca i pracownik. W ich skład wchodzą: składka emerytalna, zdrowotna, od wypadków pracowniczych, od bezrobocia oraz składka prokreacyjna (po 6 miesiącach jej uiszczania pracownica zyskuje zwrot kosztów porodu lub aborcji). Do tego jeszcze dochodzą składki na fundusz mieszkaniowy działający trochę jak nasze dawne książeczki mieszkaniowe. Wysokość poszczególnych składek różni się w zależności od prowincji, a nawet miasta. Teoretycznie firmy mają obowiązek płacić wymagane prawem składki w imieniu pracownika, ale tajemnicą poliszynela, jest fakt, że zazwyczaj tego nie robią. Zwłaszcza firmy chińskie, znacznie rzadziej, w porównaniu z zagranicznymi inwestycjami, dopieszczane kontrolami organów państwowych (bo wiadomo, że wyzysk u cudzoziemca boli mocniej niż wyzysk u krajana).

Robotnicy z Yue Yuen uznali, że pracodawca powinien wyrównać zaległe składki, jak również podnieść pensje o 30 proc. Zarząd fabryki zgodził się jedynie na opłacanie funduszu mieszkaniowego w wysokości 230 juanów (110 zł) miesięcznie i płacenie wyższych składek począwszy od maja, na zaległe spuszczając zasłonę milczenia. Prawnicy firmy twierdzą, że przepisy dotyczące ubezpieczeń społecznych są nieprecyzyjne i sposób płacenia składek wcale nie był bezprawny. Strajk w Dongguanie wciąż trwa i bez ustępstw zarządu. Do strajku na chwilę dołączyła inna fabryka koncernu, produkująca w prowincji Jiangxi adidasy na zlecenie Adidasa, ale tutaj żądania robotników były diametralnie odmienne. Domagali się bowiem, aby pracodawca płacił niższe składki, a różnicę dorzucał do pensji. Gdy w zakładzie pojawił się przedstawiciel administracji państwowej i wyjaśnił, że byłoby to niezgodne z prawem, robotnicy przerwali strajk. Pojawił się również wątek narodowościowy – robotnicy żądali usunięcia tajwańskiej kadry zarządzającej i zastąpienia jej miejscową, chińską.

Obecny chiński robotnik to nie ten sam cichy, pokorny i pracowity Chińczyk, który przez ubiegłe trzydzieści lat harował za miskę ryżu i zadawalając się groszami, budował majątki kapitalistów i pomnażał PKB ojczyzny. W ostatnich kilku latach w Chinach wprowadzono wiele praw i przepisów mających na celu polepszenie sytuacji pracownika i zaczęto dbać o ich egzekwowanie. Teraz przy fabrycznych liniach stanęła fala młodych ludzi urodzonych po 1990 r., pokolenia jedynaków nie przyzwyczajonych do ciężkiej pracy, ale za to znających swoje prawa – i te prawdziwe i wyimaginowane – i głośno domagających się ich respektowania.

Wszyscy zdają sobie sprawę z kurczących się zasobów ludzkich – w tym roku liczba Chińczyków w wieku produkcyjnym zmalała o 9 mln. Za to cały czas rosną pensje robotników. Według Krajowego Biura Statystycznego w ciągu ostatnich 12 miesięcy zarobki wzrosły o prawie 14 proc. i obecnie średnia pensja w sektorze produkcyjnym wynosi 2600 juanów (1260 zł), a trzeba też pamiętać, że poza wynagrodzeniem robotnik zazwyczaj dostaje dach nad głową i wyżywienie. Strajki, poza żądaniami płacowymi, coraz częściej dotyczą szerszego objęcia systemem ubezpieczeń społecznych. Pracownicy boją się przyszłości, w której może okazać się, że emerytura nie wystarczy nawet na przetrwanie. Ten rok zapowiada się szczególnie gorąco: w pierwszym kwartale odnotowano już 202 duże strajki (czyli takie, w których bierze udział ponad 500 osób), co daje 30-procentowy wzrost w porównaniu z rokiem 2013. Najwięcej protestów ma miejsce w uprzemysłowionym pasie południowo-wschodniego wybrzeża. Z poważnymi strajkami musiały radzić sobie niedawno Wal Mart, IBM czy Samsung.

Zwiększająca się asertywność chińskiej siły roboczej z jednej strony wpływa pozytywnie na jej zarobki, rosnące znacznie szybciej niż oficjalny poziom inflacji. Z drugiej zaś sprawia, że Chiny przestają być matecznikiem tanich rąk do pracy, czego końcowym efektem są przenosiny fabryk do Południowo-Wschodniej Azji oraz innych regionów świata, gdzie koszta zatrudnienia wciąż są niskie.

Czy chińskim robotnikom jest naprawdę źle? Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, na tle innych grup zawodowych mają się całkiem dobrze. Zarobki w fabrykach są dość wysokie w porównaniu z wynagrodzeniami np. kierowców, nauczycieli czy nawet lekarzy (tak! tak! chińscy lekarze mogą tylko pomarzyć o przywilejach polskich medyków, ale to temat na osobny tekst), dzięki swej liczebności są w stanie negocjować warunki, a gdy praca im nie odpowiada, znikają dzień po wypłacie. Często dostaje również bezpłatne lokum w przyfabrycznym dormitorium, dwa lub trzy posiłki dziennie i obowiązkowy miesiąc wolnego na integrację z rodziną z okazji Święta Wiosny. Czy aby na pewno polski robotnik cieszy się wyższą pensją i lepszymi warunkami zatrudnienia?