Nie sposób jednak zaprzeczyć, że bez odwiedzenia głównej ulicy miasta można w pełni poznać jego charakter. Będąc w Londynie, prędzej czy później znajdziemy się na Oxford Street, zaś w Paryżu, znajdziemy się na Champs-Élysées. Mimo że są charakterystyczne i bardzo odmienne, mają pewien wspólny mianownik – na ich tle widać też, czego brakuje Marszałkowskiej, aby mogła być uznana za główną ulicę Warszawy.
Marszałek wielki koronny
Ta część Warszawy nie zawsze była centralną częścią miasta. Jeszcze na początku XVIII wieku okolice dzisiejszego placu Grzybowskiego były niezbyt gęsto zabudowane, zaś prawie cały obszar dzisiejszego Śródmieścia Południowego stanowiły zwykłe podmiejskie pola. Warszawa w tamtym okresie wciąż ograniczona była murami dzisiejszego Starego Miasta, zaś duża część dzisiejszych terenów Śródmieścia zajmowały magnackie oraz kościelne miasteczka, zwane jurydykami. Właśnie z powodu dwóch takich osad, oddalonych od siebie, a mających jednego właściciela, wytyczyły przebieg ulicy Marszałkowskiej oraz zdefiniowały siatkę ulic w przyszłym Śródmieściu.
Chodzi o jurydykę Bielino, która w 1757 znalazła się w pobliżu Ogrodu Saskiego, a jej rynek funkcjonuje również dziś – w postaci placu Dąbrowskiego. Swoją nazwę jurydyka ta zawdzięczała swojemu właścicielowi Franciszkowi Ksaweremu Bielińskiemu. Ponieważ ok. 1765 roku nabył on jeszcze jedną jurydykę, tym razem ciągnącą się wzdłuż obecnej ulicy Wilczej i postanowił obie posiadłości połączyć – w ten sposób powstała „Droga do Bielina”, która z czasem swoją nazwę zmieniła na ulicę Marszałkowską (Bieliński był marszałkiem wielkim koronnym). W 1766 właściciel obu jurydyk umiera, jednak wpływ jego inwestycji na Warszawę pozostanie aktualny przez następne wieki. Wraz bowiem z wytyczeniem późniejszej głównej arterii miasta, na obszar pomiędzy jurydykami przeniesiony zostanie układ prostopadłych ulic, według którego Bieliński wcześniej uporządkował Bielino.
Gdy w 1772 Wał Lubomirskiego otaczał Warszawę i wyznaczał jej przyszłą nową granicę, Marszałkowska już widniała na planie. Nie był to jeszcze czas jej świetności, ponieważ na przełomie XVIII i XIX wieku wzdłuż niej nie było wiele zabudowań (do 1784 posiadała zaledwie jeden pałac oraz jedenaście kamienic). Zmiana nadeszła w połowie następnego stulecia, kiedy to na rogu Marszałkowskiej oraz Alei Jerozolimskich wyrósł Dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, który na długo miał podnieść rangę tej części miasta. W niedługim czasie to właśnie w ten rejon przeniosło się centrum rozwijającego się miasta, które także obecnie kojarzone jest ze skrzyżowaniem tych ważnych ulic.
Która epoka zabiła ulicę?
Okres dwudziestolecia międzywojennego to prawdziwy rozkwit Marszałkowskiej. Była to jedna z najbardziej prestiżowych ulic, mieszcząca najdroższe mieszkania oraz najbardziej ekskluzywne lokale w Warszawie. Pomińmy, że nie całe miasto w tamtym czasie błyszczało i nie każda nawet ulica była w tamtym czasie skanalizowana – Marszałkowska była rzeczywiście wizytówką miasta. Mało ryzykowne jest stwierdzenie, że nigdy już potem nie osiągnęła takiego charakteru, ponieważ w swojej powojennej historii była przede wszystkim sukcesywnie degradowana.
Marszałkowska to swoisty paradoks, ponieważ już w latach 50. miała ona stać się kręgosłupem odbudowanej stolicy nowego socjalistycznego państwa. Została też odpowiednio poszerzona, dzięki czemu bez problemu mogły ją przemierzać pochody pierwszomajowe. Zbudowana w jej południowej części Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa wraz z placem Konstytucji, choć w bardzo udany sposób wpisana w przedwojenną siatkę ulic, w dużym stopniu zmieniła ona charakter ulicy.
Niezależnie od powojennych przebudów oraz zmiany wyglądu, największego uszczerbku na wizerunku Marszałkowska doświadczyła w przeciągu ostatnich dwudziestu lat – kiedy to brak regulacji oraz jakiejkolwiek wizji rozwoju pozwoliły upaść wielu sklepom i restauracjom, a na ich miejsce wprowadziły sklepy z tanią odzieżą oraz kebaby. Statystyki nie pozostawiają złudzeń. W 2013 roku banków wraz z punktami operatorów sieci telefonii komórkowej było 40. Aptek – 9. Gdy zestawi się te dane z liczbą kawiarni oraz cukierni, które mieściły się przy tej ulicy przed wojną, oczy otwierają się ze zdumienia. W latach 1912-1939 przy Marszałkowskiej były 24 kawiarnie oraz 28 cukierni. W zeszłym roku kawiarni było zaledwie 12, zaś cukierni… tylko jedna. Jeszcze gorzej jest z firmami rodzinnymi – przed wojną przy Marszałkowskiej działało 18 firm prowadzonych przez warszawskie rodziny. Dziś nie ma ani jednej. Czy jest to duch czasów, czy też jeden z przejawów upadku?
Czy jesteśmy gotowi na zmianę?
Dziś bardzo trudno mówić o spójnym charakterze Marszałkowskiej w całej jej długości. Między placem Unii Lubelskiej, a rondem Dmowskiego jest to bowiem inna ulica, niż na odcinku w Śródmieściu Północnym (czyli od wspomnianego ronda po plac Bankowy). Dużo niewątpliwie zależy od tego, jak potoczą się inwestycje na placu Defilad. Wizję można jednak zacząć szkicować już teraz. Gotowy projekt zaprezentowała warszawska architekta Kaja Abdank, która swój dyplom magisterski poświęciła właśnie ożywieniu ulicy Marszałkowskiej.
Abdank swoje inspiracje dla głównej ulicy Warszawy zaczerpnęła nie z innych miast, ale z rozwiązań uniwersalnie stosowanych w… centrach handlowych. Te zamknięte molochy, tworzone oryginalnie na wzór przestrzeni miejskich, przez ostatnie lata coraz skuteczniej wysysają przechodniów z ulic miast. Być może rozwiązania, które są w nich stosowane, przyciągnęłyby także mieszkańców na Marszałkowską?
Jednym z ciekawszych pomysłów, jakie proponuje Kaja Abdank dla Marszałkowskiej, to stworzenie w kilku miejscach tzw. „kotwic” (anchors). Chodzi o ulokowanie – najlepiej w najłatwiej dostępnych lokalizacjach, np. przy skrzyżowaniu ulic – usług, generujących zwiększony ruch. W pewnym sensie takimi „kotwicami” są dziś zarówno sklep H&M niedaleko Rotundy, jak i pobliski „Empik Junior” kilka kroków dalej. Są to miejsca przyciągające duże grupy ludzi, a jednocześnie powodujące naturalny przepływ między sklepami. Tego rodzaju rozwiązanie jest jednak tylko na krótkim odcinku Marszałkowskiej. Powinno ono być stosowane na całej ulicy, ale nie ograniczać się do przestrzeni między dużymi sklepami i stwarzać okazję do innych aktywności. Odcinkiem, który zdecydowanie potrzebuje tego, by wprowadzić nań przechodniów, jest odcinek ulicy między rondem Dmowskiego, a placem Konstytucji. Nie jest to wcale trudne, należy tylko mieć jasną propozycję, gdzie ludzie powinni iść, a także co mieliby w oglądać, spacerując.
Zasadniczym pomysłem architektki, nieco bardziej abstrakcyjnym, jest stworzenie dla Marszałkowskiej własnej tożsamości. Dziś za każdym centrum handlowym stoi marka, której towarzyszy konkretny zestaw skojarzeń, wykreowany przez jego twórców.
Gdyby Marszałkowska uzyskałaby swój własny brand, mogłaby okazać się nie gorszym miejscem do spędzania czasu, niż Złote Tarasy, czy Arkadia. Jednym z pierwszych, najprostszych rozwiązań, mogłoby być ujednolicenie opakowań, w które klienci otrzymywaliby zakupiony w sklepach na tej ulicy towar. Torba ze znaczkiem, że towar został zakupiony na ulicy Marszałkowskiej niewątpliwie mogłaby przyczynić się do stworzenia swoistej mody na tę ulicę.
Nie sposób w jednym, krótkim tekście przedstawić pomysł kompleksowej zmiany dla całej długiej ulicy, tym bardziej, gdy jest ona tak zróżnicowana jak Marszałkowska. Mam nadzieję, że po Nowej Świętokrzyskiej nadejdzie też czas na Nową Marszałkowską.