Bardzo trudno jest pisać o śmierci poety, który od dziesięcioleci był sam dla siebie klasą o poziomie nieosiągalnym dla innych pisarzy. Dystansował ich nie poprzez wyniosłą postawę mędrca czy subtelnego erudyty, ale poprzez skromne przeżywanie najważniejszych doświadczeń egzystencji, przede wszystkim śmierci. Myślenie o niej – tak jak o samobójstwie w gorzkiej filozofii Ciorana – było gwarantem ludzkiej woli przetrwania. Nie za wszelką cenę, choć nieodmiennie z nadzieją, pomimo dość jednoznacznej oceny mielizn i banałów współczesnej kultury, pożeranej przez wirusa prymitywnej masowości.
Tadeusz Różewicz należał do pokolenia, które zostało ukształtowane przez wojnę i okupację. Był rówieśnikiem Baczyńskiego, Gajcego, Stroińskiego, Trzebińskiego, ale także tych, którzy przeżyli ów kataklizm – Borowskiego, Hena, Herberta, Herlinga-Grudzińskiego. Jego twórczość – począwszy od debiutanckiego tomu „Niepokój” z 1947 r. – naznaczona była piętnem trwogi, strachu i lęku. Powracał do tych zagadnień również w swych ostatnich książkach. Jak wspomniał przed laty jego rosyjski tłumacz: „Tadeusz Różewicz zażartował kiedyś, że poeta nie porusza się ruchem postępowym, lecz po okręgu: wokół swojego centrum, jeśli takie centrum istnieje”. W żarcie tym zawiera się spora doza prawdy. Prawdy nie odnoszącej się do poety w ogóle, ale do samego Różewicza, który w ciągu lat nie tyle zmieniał się, ile rozwijał, rozszerzał, dopełniał. Choć naturalnie również podlegał metamorfozom” [1]. Innymi słowy Tadeusz Różewicz był pisarzem obsesyjnym, drążącym z uporem i konsekwencją kwestie, które tkwiły jak cierń w rzeczywistości ludzkiego świata. I chyba zdawał sobie sprawę z faktu, że ich istoty nie sposób do końca pojąć. Kredowe koła wewnętrznych doświadczeń były barierą, którą można było jedynie próbować znieść, unieważnić, odepchnąć, sforsować.
Z tego właśnie powodu traktował literaturę jako narzędzie wielowymiarowe i kompleksowe. Nie mógł więc, a zapewne świadomie nie chciał, osiągnąć tego poziomu trwałości stylu i formy, który charakteryzuje posągowych klasyków poezji XX wieku. Szansę na ocalenie świata istotnych wartości dostrzegł natomiast w dynamice utrwalającej śmierć słów i rzeczy. Był zatem wybitnym poetą, ale także prozaikiem i dramaturgiem. I w każdej z literackich profesji okazał się awangardowym reformatorem w swoich poszukiwaniach wykraczającym poza obręb poszczególnych dyscyplin, kodów i języków. Warto może przypomnieć, że był także wytrawnym znawcą współczesnych sztuk plastycznych. Jak pisał Mieczysław Porębski: „Żaden chyba z naszych poetów nie współżyje z malarstwem tak bezpośrednio jak on – studiował przecież historię sztuki, a w środowisku malarskim obraca się częściej bodaj i chętniej niż w środowisku literackim (…)” [2].
Dzięki owym szerokim poszukiwaniom języka, stylu i formy wiersz Tadeusza Różewicza rozpoznawalny jest w jednej chwili. Wyrazista autorska sygnatura tkwi tu na poziomie frazy, rytmu, specyficznej ironii podszytej melancholią, surowej, niemalże okrutnej architektoniki wiersza. Widoczna skłonność do eksperymentowania była czasem przyczyną nieporozumień, np. krytycy często zarzucali poecie nadmierne przywiązanie do obszernych wyimków w języku niemieckim, które – zwłaszcza w ostatnich latach – włączał do swoich utworów.
Wiersze Tadeusza Różewicza stawały się w jakimś sensie obrazami. Wrażenie to potęgowały faksymile rękopisów, które stanowiły integralną część kolejnych tomów. Dzięki temu jego poezja stawała się nie tylko przedmiotem lektury, lecz także kontemplacji, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę jej zwartość i spoistość. Paradoksalnie nawet – pewnego rodzaju małomówność. Dopełnieniem antynarracyjnej strategii były specjalne graficzne oznaczenia, które wskazywały na „światło między wersami” i „światło między strofami”.
To światło nie przynosiło jednak żadnego pocieszenia, wręcz przeciwnie, oślepiało… Jak stwierdził Piotr Śliwiński: „Wydaje się, że pod koniec [Różewicz] zagryzał swoje własne wiersze, pluł nimi, jakby chciał powiedzieć: oto, co dzieje się z poezją, kiedy wyczerpią się wszelkie rachuby na odzyskanie kontaktu z prawdą, w świecie «ostatniego człowieka»” [2].
***
Czesław Miłosz w słynnym wierszu „Do Tadeusza Różewicza, poety” napisał: „Szczęśliwy naród, który ma poetę / I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu”. Śmierć autora „Kartoteki” ostatecznie zamyka historię poezji polskiej XX wieku.
Der Tod ist ein Meister aus Polen…
Przypisy:
[1] W. Britaniszski, „Poezja Różewicza”, [w:] idem, „Rzeczpospolita poetów. Szkice i eseje”, tłum. J. Głażewski, Warszawa 2010, s. 181.
[2] M. Porębski, „Wstęp do metakrytyki”, [w:] idem, „Pożegnanie z krytyką”, Kraków 1966, s. 230.
[3] „Poeta nie jest miły. Z Piotrem Śliwińskim rozmawia Jarosław Mikołajewski”, „Gazeta Wyborcza” 2014, nr 97(8129) z dn. 26-27 kwietnia, s. 21.