Gdy kilkanaście lat temu doniesienia o somalijskich piratach zaczęły trafiać do mediów, traktowano je początkowo pobłażliwie i z przymrużeniem oka. Somalia powszechnie kojarzy się z biedą, suszą, głodem i wojną domową – a zatem z zagrożeniami wewnętrznymi, z którymi, jeśli nie musimy, to wolimy nie mieć do czynienia. Z kolei sam zwrot „pirat” współcześnie wydaje się raczej przynależeć bardziej do literatury przygodowej adresowanej dla młodzieżowej. Popularność filmów o korsarzach ociepliła wizerunek piratów, sprytnie wymykających się złym i zepsutym urzędnikom królewskim. Po cóż zatem zajmować się problemem, który winien frapować jedynie pisarzy i reżyserów?
Nieistniejące państwo
Po serii porwań kontenerowców społeczność międzynarodowa, a zwłaszcza lobby armatorskie, zrozumiała, że bagatelizowanie piratów somalijskich grasujących w Zatoce Adeńskiej jest błędem. Niedopatrzeniem, które kosztuje drogo – bo setki milionów dolarów rocznie.
Interwencja oddziałów stabilizacyjnych, złożonych w większości z chrześcijan etiopskich unaoczniła brak wyobraźni geopolitycznej i dystans kulturowy dzielący Somalię i państwa zaangażowane w regionalną wojnę sprawiedliwą. | Błażej Popławski
Początek zorganizowanego piractwa somalijskiego to jeden ze skutków rozpadu państwa ze stolicą w Mogadiszu. Na początku lat 90. w skutek waśni politycznych i klanowych kraj o nazwie Somalia przestał de facto istnieć. Zastąpiło go kilka efemerycznych regionów, szukających uznania międzynarodowego i źródeł pomocy humanitarnej. Władzę w Mogadiszu przejęła Unia Trybunałów Islamskich usiłująca przekształcić Somalię w państwo teokratyczne.
Fiasko kolejnych misji międzynarodowych – zilustrowane choćby w filmie „Helikopter w ogniu” Ridley’a Scotta– wpłynęło na zmianę postrzegania Zachodu w oczach Somalijczyków. Zwątpili oni w możliwość uzyskania realnego wsparcia z globalnej Północy. Dostrzegli także, że zastosowanie środków przemocy wobec świetnie wyposażonych żołnierzy zawodowych nie musi oznaczać skazania się na porażkę. Z kolei interwencja oddziałów stabilizacyjnych, złożonych w większości z chrześcijan etiopskich unaoczniła brak wyobraźni geopolitycznej i dystans kulturowy dzielący Somalię i państwa zaangażowane w regionalną wojnę sprawiedliwą. Wszystko to sprzyjało radykalizacji nastrojów społecznych.
Uchodźcy we własnym kraju
Psychospołeczne tło narodzin piractwa somalijskiego to mozaika lęków, frustracji, gniewu, wiary w awans społeczny i ogromnej desperacji. Od dekad większość mieszkańców Rogu Afryki wegetuje w skrajnym ubóstwie. Plagi suszy naruszyły chwiejną równowagę ekologiczną, przyczyniając się jednocześnie do wybuchu nowych konfliktów o wodę, dostęp do pastwisk czy miejsce w kolejce po dary przysyłane przez zachodnie organizacje pozarządowe.
Ludzie nie mieli tak naprawdę gdzie uciekać. Dramatyczne próby migracji przez Zatokę Adeńską często kończyły się utonięciem u brzegów Jemenu. Tonęły tratwy, a szmuglerzy zarabiali krocie. Z kolei sąsiednia Kenia, zaangażowana w misję stabilizacyjną na terenie Somalii, niechętnie przyjmowała uchodźców. Wszędzie traktowano ich jako „ciało obce”. Po serii zamachów w głównych miastach kenijskich, za którymi stali m.in. ekstremiści islamscy pochodzenia somalijskiego, wrogość wobec mieszkańców upadłego państwa narastała jeszcze szybciej.
Somalijczycy sądzili, że zostali pozostawieni samym sobie. Rozpad państwa nie osłabił tylko jednego wymiaru identyfikacji społecznej – tożsamości klanowej. Somalijczycy – naród de iure homogeniczny (90 proc. to osoby z jednej grupy etnicznej Somali oraz wyznawcy islamu sunnickiego) – od stuleci funkcjonują w obrębie mikrokosmosów klanowych. Wspólnoty te, wzmacniane więzami sąsiedzkimi, w znacznym stopniu organizują życie ludziom. Część z tego rodzaju grup społecznych w okresie wojny domowej stała się jedynym gwarantem bezpieczeństwa.
Rybackie bojówki
U źródeł tak zdefiniowanej wspólnotowości, wzmocnionej doświadczeniem krzywdy, szukać należy źródeł organizacji protopirackich. Analizując przyczyny popularyzacji rzemiosła pirackiego wśród mieszkańców wybrzeża Somalii, warto także pamiętać o wpływie rabunkowej eksploatacji łowisk przez zagraniczne kutry rybackie oraz związanej z tym postępującej dewastacji ekosystemów wodnych. W tej materii winę ponoszą nie somalijscy rybacy, lecz statki pływające pod obcymi banderami. Zjawisko to stało się katalizatorem formowania szeregu paramilitarnych organizacji wsparcia sąsiedzko-zawodowego, nieformalnego systemu obrony wybrzeża. „Zbawcy mórz” – jak zwykli o sobie mawiać, walczyli z konkurencją ekonomiczną, z kłusownikami, trucicielami. Kształtowała się nowa tożsamość wspólnoty wykluczenia i marginalizacji.
Piractwo z roku na rok staje się coraz bardziej modne, a hersztowie szajek urastają do miana wioskowych idoli. Piractwo stało się stylem życia i kariery, gwarantem stabilizacji i miernikiem prestiżu społecznego. | Błażej Popławski
Z czasem, dozbrojeni rybacy, nie mający gdzie łowić, nie mogąc wyemigrować, musieli znaleźć nową profesję. Często sterowani przez miejscowych watażków, którzy zapewniali im azyl i bezkarność, decydowali się na porzucenie zawodu wykonywanego od pokoleń. Zaczęli wsiadać do łódek – z czasem przesiedli się na szybkie motorówki – by dokonywać abordażu na kontenerowce płynące po Oceanie Indyjskim.
Potrafili unowocześniać swoją taktykę, adaptować się. Kupowali broń i sprzęt nawigacyjny. Zyski z okupów rzadko trafiały do ich kieszeni – zwykle większą część przejmowali organizatorzy, lokalni liderzy, informatorzy. Wokół tej bandyckiej działalności wykształciła się skomplikowana sieć społecznych zależności, ściśle związana z podziałem ról i zysków.
Szacuje się, że piractwem para się około 1-2 tysięcy Somalijczyków, co – biorąc pod uwagę model rodziny afrykańskiej – przekłada się na zapewnienie bytu kilkunastu tysiącom mieszkańców Rogu Afryki. Śmiało stwierdzić można, że piractwo z roku na rok staje się coraz bardziej modne, a hersztowie szajek urastają do miana wioskowych idoli. Piractwo stało się stylem życia i kariery, gwarantem stabilizacji i miernikiem prestiżu społecznego.
***
Dokładnie zrozumienie przyczyn plagi piractwa somalijskiego jest niezbędne do stworzenia narzędzia, które je unicestwi. I nie będą nim niszczyciele, lotniskowce i desanty komandosów. Piratów można pokonać wyłącznie na lądzie – należy odbudować instytucje państwowe i zaufanie do nich, reanimować gospodarkę, ukrócić proceder niszczenia łowisk rybackich. Uszczelnianie granic, inwestowanie w doraźną (a także: paternalistyczną, nieskuteczną i rozkradaną) pomoc humanitarną oraz wysyłanie kolejnej antyterrorystycznej armady na wody obmywające Somalię niczego nie da.