Najpierw był niekwestionowanym bohaterem radykalnej amerykańskiej prawicy. Za ranczerem Cliven’em Bundym opowiadał się zarówno zagorzały libertarianin, senator Rand Paul z Kentucky, jak i aspirujący do roli lidera skrajnie konserwatywnej Tea Party, senator Ted Cruz z Teksasu. Wyrazy poparcia wysyłała także stacja telewizyjna Fox News dowodzona przez Ruperta Murdocha. Powszechną sympatię prawicy wzbudziła determinacja, z jaką Bundy od lat odmawia płacenia podatków należnych rządowi za wypasanie kilkuset sztuk bydła na państwowej ziemi.
Niby drobiazg, ale przez ponad 20 lat trwania sądowych batalii między Bundym, a agencjami rządowymi należne opłaty wraz z odsetkami przekroczyły już milion dolarów. Kiedy na początku kwietnia bydło ranczera zostało przejęte przez władze państwowe, ten głośno zaprotestował, a murem stanęło za nim niemal 1000 osób z różnych zakątków Stanów Zjednoczonych. Część z nich uzbrojona w broń półautomatyczną i ubrana w mundury poprzysięgła do upadłego bronić Bundy’ego w walce z władzami federalnymi. Po jego stronie opowiedzieli się także prawicowi politycy, popierając słuszną ich zdaniem walkę z nadmiernie rozbudowanymi prerogatywami rządu.
Szybko okazało się jednak, że niechęć do płacenia podatków nie wyczerpuje poglądów politycznych pana Bundy’ego. Podczas jednej z „konferencji prasowych” zwołanych w swojej posiadłości podzielił się z dziennikarzami refleksją na temat czarnoskórych mieszkańców USA, którzy – jak stwierdził – mieliby lepiej jako „zbierający bawełnę niewolnicy”, ponieważ we współczesnych Stanach Zjednoczonych lądują albo w więzieniach, albo na zasiłkach. Niemniej ciekawa była także reakcja ranczera na oburzenie, jakie wywołały jego słowa. Na antenie CNN stwierdził, że jedynie „zastanawiał się” czy czarnym Amerykanom jest faktycznie lepiej teraz niż przed zniesieniem niewolnictwa. A jeśli ktoś nie potrafi spokojnie porozmawiać na ten temat, to już jego problem. Po tych słowach większość polityków zdystansowała się do Bundy’ego, lecz grupa uzbrojonych zwolenników wciąż patroluje okolice jego posiadłości. Władze stanowe na razie nie zdecydowały się na rozwiązanie siłowe.
Kilka dni po wypowiedzi Bundy’ego problem rasizmu znów trafił na pierwsze strony amerykańskich gazet. Do mediów wyciekło nagranie rozmowy telefonicznej pomiędzy właścicielem drużyny koszykarskiej Los Angeles Clippers, Donaldem Sterlingiem, a jego młodszą o kilkadziesiąt lat „przyjaciółką”, Vanessą Stiviano. Podczas rozmowy Sterling zbeształ kobietę za publikowanie zdjęć z czarnymi zawodnikami w mediach społecznościowych oraz pojawianie się w ich towarzystwie na meczach NBA. Szczególną „przykrość” sprawiła Sterlingowi znajomość jego dziewczyny z byłym koszykarzem, Magikiem Johnsonem. Głos w sprawie Sterlinga zabrał nawet prezydent Obama: „Jeśli ignoranci chcą się pochwalić swoją głupotą, naprawdę nie trzeba wiele robić. Wystarczy pozwolić im mówić”. Kilka dni po swojej wypowiedzi właściciel L.A. Clippers otrzymał od władz NBA dożywotni zakaz wstępu na mecze ligowe, w tym oczywiście mecze swojej własnej drużyny.
Jeśli rasistowskie komentarze padające z ust właściciela drużyny koszykówki – w której ogromną większość stanowią przecież czarni zawodnicy – nie wydają się dość niedorzeczne, warto dodać, że pani Stiviano również niespecjalnie odpowiada jego kryteriom „rasowej poprawności” – pochodzi bowiem z mieszanej afroamerykańsko-meksykańskiej rodziny. Gdzie tu logika? Jak to w przypadku uprzedzeń bywa, próżno jej szukać.
Obie powyższe historie można by traktować jako kolejne anegdoty o kilku niemądrych Amerykanach, którzy przelewają swoje irracjonalne żale na wybrane grupy społeczne. Problem w tym, że mimo oficjalnego oburzenia, jakie wywołują tego rodzaju wypowiedzi i dekad polityki równościowej, w Stanach Zjednoczonych kolor skóry ma niezmiennie ogromny wpływ na losy człowieka. Czarni Amerykanie wciąż są niedoreprezntowani na uniwersytetach i na wyższych stanowiskach administracyjnych i biznesowych, a nadreprezntowani w więzieniach.
Statystycznie rzecz biorąc co trzeci czarny chłopak urodzony w Stanach Zjednoczonych na początku XXI wieku na jakimś etapie swojego wyląduje w więzieniu.| Łukasz Pawłowski
Nic zatem dziwnego, że tak wielkie emocje wzbudziła niedawna decyzja Sądu Najwyższego zezwalająca mieszkańcom stanu Michigan na zniesienie w drodze referendum akcji afirmatywnej, gwarantującej czarnoskórym określoną liczbę miejsc na wybranych kierunkach studiów lub uniwersytetach. Zdanie odrębne wygłosiła w tej sprawie sędzia Sonia Sotomayor – pierwsza Latynoska zasiadająca w Sądzie Najwyższym – a treść jej wystąpienia można streścić w trzech słowach – rasa ma znaczenie.
Nie tak dawno mówił w bardzo przejmujący sposób prezydent Obama. „Niewielu jest w tym kraju czarnoskórych mężczyzn, którzy nie wiedzą co to za uczucie, gdy jesteś śledzony, kiedy robisz zakupy. Ja mam takie doświadczenia. Niewielu czarnoskórych mężczyzn nie doświadczyło nigdy sytuacji, kiedy to przechodząc przez ulicę słyszą dźwięk zamykanych w samochodach drzwi. […] Niewielu jest czarnoskórych Amerykanów, którzy wchodząc do windy z kobietą nie widziało, jak nerwowo ściska ona swoją torebkę”. To właśnie w tych codziennych, nienagłaśnianych sytuacjach rasizm przejawia się najboleśniej, mówił Obama. I wciąż trzeba z nim walczyć.
Przeciwnicy akcji afirmatywnej także mają jednak swoje argumenty. Czarni nie są jedyną grupą mniejszościową w USA, lecz to oni radzą sobie wyraźnie gorzej od pozostałych. Oto pierwszy z brzegu przykład. Ponad 36 proc. nowych studentów Uniwersytetu Kalifornijskiego to Amerykanie azjatyckiego pochodzenia, choć w populacji tego stanu jest ich tylko 11 proc. W takiej sytuacji wprowadzenie określonych, sztywnych limitów przyjęć dla Azjatów, Latynosów i Afroamerykanów będzie krzywdzące dla tych pierwszych. Nic więc dziwnego, że Amerykanie azjatyckiego pochodzenia głośno protestują przeciwko wprowadzeniu akcji afirmatywnej w Kalifornii, ponieważ godzi ona w ich interesy.
Poza tym, czy wyróżnianie jakiejś grupy tylko ze względu na kolor skóry nie jest sprzeczne z ideałem społeczeństwa liberalnego, w którym rasa – podobnie jak płeć, religia, czy orientacja seksualna – nie powinna mieć żadnego znaczenia? Wreszcie, czy traktowanie wszystkich Afroamerykanów jako jednolitej grupy nie jest zbyt daleko idącym uproszczeniem i czy nie należy znaleźć bardziej subtelnych metod pomocy, lepiej dostosowanych do potrzeb tych, którzy rzeczywiście jej potrzebują? Czy czarnoskóre dzieci bogatych rodzin powinny być traktowane tak samo jak biedne dzieciaki z zapuszczonych centrów podupadłych miast?
Amerykanie azjatyckiego pochodzenia głośno protestują przeciwko wprowadzeniu akcji afirmatywnej w Kalifornii, ponieważ godzi ona w ich interesy. | Łukasz Pawłowski
Na żadne z tych pytań nie ma prostej odpowiedzi, a dramatycznie szybko postępująca zmiana składu etnicznego amerykańskiego społeczeństwa dodatkowo komplikuje sytuację. Teoretyczne rozważania nie zmienią jednak faktu, że jeszcze pod koniec lat 90. więcej czarnych mężczyzn siedziało w więzieniach niż studiowało na uniwersytetach, a statystycznie rzecz biorąc co trzeci czarny chłopak urodzony w Stanach Zjednoczonych na początku XXI wieku na jakimś etapie swojego wyląduje w więzieniu. Mimo upływu lat uprzedzenia rasowe w Stanach i w innych częściach świata nie zanikają, czego dobrym przypomnieniem są przytoczone na początku wypowiedzi. Akcje afirmatywne same w sobie z pewnością nie zmienią tego stanu rzeczy, ale jeśli mogą w pewnym stopniu pomóc w jego odwróceniu – powinny zostać utrzymane.