Reglamentowana dyktatura
Aleksandr Grigorijewicz Łukaszenka od dawna należy do pocztu dyktatorów, postaci od dekad nieusuwalnych ze sceny politycznej. Jego długowieczność polityczna to może nie rekord Fidela Castro, ale jak na nasz region osiągnął wynik imponujący. Są tacy, którzy porównują go choćby z Robertem Mugabe – co zwłaszcza w perspektywie relatywnie dobrych stosunków z Zachodem, jakie na początku miał satrapa z Zimbabwe, wydaje się jednak nieuzasadnione. Porównania te często wynikają z chęci zepchnięcia tyranów na obrzeża świata, uczynienia z nich symbolu peryferyjności „niecywilizowanej” polityki. Zestawienia takie uzmysławiają jednak skalę uzurpacji władzy, odbierania wolności obywatelom i determinacji w przekłamywaniu rzeczywistości politycznej.
W przeciwieństwie do Unii Europejskiej, Baćka, jak swojsko mówi się o Łukaszence, uderza punktowo. Potrafi skutecznie zmanipulować opinię publiczną, przypisując sobie sprawstwo w procesach, które de facto rozgrywają się bez jego udziału. | Łukasz Jasina
Mit Białorusi jako „ostatniej dyktatury Europy” kształtował się w ściśle określonym kontekście geopolitycznym. Wybór Łukaszenki na najgorszego przywódcę naszego kontynentu w znacznym stopniu wynikał z niemocy Zachodu wobec byłego ZSRR, braku możliwości potępienia Władimira Putina, który wysyłał czołgi na Grozny, czy Wiktora Janukowycza wtrącającego do więzień opozycjonistów. Tymczasem białoruska dyktatura to nieco bardziej skomplikowane zjawisko polityczne. Bez trudu dostrzec w niej można „klasyczne” cechy współczesnego oblicza despotyzmu: zniszczenie praktycznie całej opozycji politycznej, zagrabienie majątku krnąbrnych przedsiębiorców, manipulacje prasą czy też zbudowanie imperium handlowego przez głowę państwa. Z drugiej jednak strony, na Białorusi ukształtował się relatywnie wysoki poziom swobody osobistej obywateli czy wolności poruszania się (każdy obywatel może zawsze swój kraj opuścić). Wbrew wielu prasowym faktoidom, również lista osób mających zakaz wjazdu do „łukaszenkowskiego raju” nie jest przesadnie długa.
W przeciwieństwie do Unii Europejskiej, Baćka, jak swojsko mówi się o Łukaszence, uderza punktowo. Potrafi skutecznie zmanipulować opinię publiczną, przypisując sobie sprawstwo w procesach, które de facto rozgrywają się bez jego udziału. Na przykład, swoboda poruszania się Białorusinów nie jest żadną zasługą Łukaszenki. Większość obywateli po prostu nigdzie nie podróżuje, bo ich na to nie stać. Także aresztowania politycznych oponentów dokonywane są sporadycznie, ponieważ na Białorusi opozycja w praktyce nie istnieje. Nie ma więc kogo wtrącać do więzień.
Infantylna dyplomacja
W sytuacji, gdy polskie media wypełniają doniesienia o Ukrainie, gdy przed wyborami do Europarlamentu politycznym faux pas staje się niekrytykowanie Putina, umocnienie dyktatury na Białorusi powoli znika z naszej pamięci i wyobraźni. Angażujemy się w rozwiązywanie kryzysu ukraińskiego, próbujemy mediacji i rzecznictwa, reanimujemy „politykę wschodnią” i jednocześnie zapominamy o innym naszym sąsiedzie. Takie selektywne podejście do dyplomacji nie najlepiej świadczy o polskim MSZ.
Niestety, Polska nadal traktuje Białoruś z arystokratycznym pobłażaniem. Ulegliśmy także stereotypowi o zależności Białorusi od Rosji, ubezwłasnowolnieniu politycznym i gospodarczym. | Łukasz Jasina
W przeciągu dwóch dekad rządów Łukaszenki praktycznie zamarły jakiekolwiek stosunki polityczne na linii Warszawa – Mińsk. Ostatni raz Łukaszenka odwiedzał Polskę w styczniu 1995 r. podczas obchodów rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz. Wizyty oficjalnej prezydent Białorusi w Polsce nigdy nie odbył. Podobnie też i polscy politycy nie kwapią się z podróżami w stronę Mińska – ostatnią wizytę nie w charakterze „przesiadkowym” złożył Aleksander Kwaśniewski w Brześciu nad Bugiem w 1996 r. A z tejże podróży pozostały głównie wspomnienia związane ze swojską, „wschodnią gościnnością”, z jaką Łukaszenka przyjął Kwaśniewskiego. O skutkach politycznych wizyty w polskiej prasie pisano wtedy mniej niż o „obyczajowości” i „niedyspozycji” polskiego prezydenta… Mimo niefortunnego wydźwięku wizyty, trudno odmówić Aleksandrowi Kwaśniewskiemu udziału w kreowaniu polskiej polityki wschodniej. W wypadku Białorusi niczego jednak nie ugrał.
Niestety, Polska nadal traktuje Białoruś z arystokratycznym pobłażaniem. Ulegliśmy także stereotypowi o zależności Białorusi od Rosji, ubezwłasnowolnieniu politycznym i gospodarczym. A przecież, gdyby Putin mógł wymienić Łukaszenkę na kogoś innego z pewnością dawno by to uczynił! Nawet jeśli zgodzimy się z tezą, że Białoruś funkcjonuje jako protektorat Rosji, stwierdzić należy wyraźnie, że kraj ten nie jest częścią imperium postsowieckiego. Białoruską satrapią rządzi przywódca, który nigdy nie był bezwolną marionetką w rękach Kremla. Wielokrotnie Łukaszenka nie krył braku entuzjazmu wobec decyzji zapadających w Moskwie. Widać to było podczas wojny z Gruzją, dostrzec to można obecnie w wypowiedziach prezydenta Białorusi w sprawie kryzysu ukraińskiego. Mimo nacisków Kremla, Łukaszenka nie zerwał kontaktów z rządem w Kijowie. Putinowi musi zatem wystarczyć szantaż ekonomiczny. Scenariusz z Krymu i Doniecka na Białorusi nigdy się nie powtórzy.
Czar sportu
Do takiej właśnie Białorusi przyjeżdżają sportowcy z całego świata. Kraju pełnego sprzeczności, którego lider umiejętnie korzysta z dobrodziejstw propagandy politycznej. Łukaszenka ma swoje „Soczi” – Mistrzostwa Świata w Hokeju. Cała sytuacja wydaje się surrealistyczna – reżim otwiera się na Europę, na miesiąc znikają wizy dla mieszkańców Zachodu (pod warunkiem, że kupią bilet na mecz). Mińsk w maju – a jak wiadomo miesiąc ten to „najlepsza” pora na sporty zimowe – czeka na dolary i euro. Łukaszenko ponownie deklaruje gotowość na współpracę. A Zachód łatwo ulega czarowi sportu…
Białoruś jest w Europie Środkowo-Wschodniej graczem ważnym – nawet gdy wykazuje się pasywnością. I nie tylko w hokeju. Niedostrzeganie jej potencjału, trwanie w stereotypach, jest błędem. Przypadająca w czerwcu dwudziesta rocznica objęcia prezydentury przez Łukaszenkę powinna pobudzać nas do refleksji nad kondycją polityki wschodniej. Status sprawozdawcy – polityczno-sportowego – który zaoferował nam Mińsk, jest ku temu znakomitą okazją.
Współpraca: Błażej Popławski