Być może dlatego, że brzydzi nas perspektywa znalezienia się w tłumie, który swoją różnorodnością nijak nie odda naszych jakże racjonalnych, a przez to jedynie słusznych poglądów. Przypadkiem moglibyśmy stanąć w jednym szeregu z jakimś opętanym głupcem, z którym zgadzamy się tylko w jednej kwestii, a resztę jego prawicowych lub lewicowych (niepotrzebne skreślić) poglądów uważamy za żałosny popis obywatelskiej niekompetencji.
Wielu katolików z pewnością chętnie wybrałoby się na zaplanowany na 25 maja we Wrocławiu Marsz Rodzin, bo bardzo kochają swoje rodziny. Ale tego nie zrobią, ponieważ nie chcą, żeby ich dzieci słuchały homofobicznych haseł i mowy nienawiści przeplatanej modlitwami do króla i królowej Polski. Wiele feministek i feministów z pewnością chętnie brałoby udział w organizowanych 8 marca Manifach. Ale tego nie robią, bo – podobnie jak ja – obawiają się wezwań do poparcia sztywnych parytetów płciowych w kolejnych dziedzinach życia, dalszego wydłużania urlopów macierzyńskich, albo innych rozwiązań, dla których ich feministyczne rozumy nie znajdują usprawiedliwienia.
Na brak naszej obecności na ulicach skarżą się różnej maści ambitni aktywiści, którzy w anonimowym, internetowym referendum poświęconym jednej, konkretnej kwestii mogliby liczyć na nasze głosy, ale w prawdziwym, politycznie wielowymiarowym świecie już nie. Bo im więcej wymiarów, tym bardziej się nie zgadzamy i tym trudniej iść ramię w ramię, nie mówiąc o samym wyjściu z domu. Na rękę jest to głównie radnym, burmistrzom, posłom, ministrom i europosłom, bo mogą bez większych problemów podjechać pod swoje miejsca pracy. Szanse, że kiedyś zastawi je tłum niezadowolonych obywateli maleją z roku na rok.
Ruchy oporu przeniosły się do mediów społecznościowych, gdzie, kiedy dzieci już zasną, można w pełni wygodnie i całkiem skutecznie wyrażać swoje poglądy i krytykować polityków razem z ich pomysłami. Miejsce to świetne, tyle że podlegające 24-godzinnej kontroli – monitoringowi, cenzurze i archiwizacji, do której wgląd mają jedynie właściciele kilku naszych ulubionych portali. A z kim się tymi danymi podzielą i za jakie pieniądze, to już nie nasza sprawa. Pozostaje mieć nadzieję, że będą to władze choć odrobinę sojusznicze, a w ich reprezentacji zasiądą akurat ci, których stronę trzymaliśmy, kiedy włączaliśmy komputer.
Uaktualnienie 19.05,2014: Na skutek pomyłki początkowo na stronie znalazła się wersja tekstu niepoddana redakcji.