Z początku planowałam zająć się arcyciekawym wątkiem pamiętnego eurospotu Beaty Kempy, w którym w tle – za upudrowaną i przybierającą wyjątkowo łagodny wyraz twarzy posłanką – skrzył się napis: „Nie dla homo” (szybko jednak zmieniono go na „Nie dla gender”). Pierwszy odmawiał prawa do spokojnego życia niebłahej części polskiej populacji, drugi – wykluczał istnienie w społeczeństwie płci rozumianej kulturowo. Odważnie. Ale eurowybory mamy za sobą, a wierzę w to, że pani Beata Kempa jeszcze nie raz zabłyśnie i będę mogła poświęcić jej cały felieton. Tymczasem wolałabym przeznaczyć dane mi miejsce na omówienie publikacji, której lektura – w co nie wątpię – także nie spotkałaby się z aprobatą wspomnianej posłanki.

Tych, którzy obawiają się, że „Feminizując” zamieni się w platformę wymiany myśli poświęconych pieluszkom, lękom separacyjnym dziecka i kwestiom typu: gdzie jest najtańszy żłobek w okolicy, uspokajam – tak się nie stanie. „Feminizując” zyskało dodatkowy wymiar, nie znaczy to jednak, że dawne tematy przestaną się tu pojawiać.

Rachel Cusk napisała książkę „Praca na całe życie” („A life’s work. On becoming a mother”) w 2001 roku, zawierając w niej swoje doświadczenia ciąży, porodu i stania się matką. Opisuje w niej pierwszy rok swego macierzyństwa. Pisarka zdecydowała się na osobisty ton i opowiedzenie własnej historii, bez koloryzowania i bez owijania w bawełnę, bez przemilczania tego, co wiele kobiet zachowuje dla siebie: że macierzyństwo to ciężka praca wykonywana właściwie przez kobiety w samotności. Mężczyzna, nawet jeśli spędza pierwsze tygodnie z matką i swoim dzieckiem, w końcu wraca do pracy, a po chwili wraca też – przynajmniej częściowo – do swojego trybu życia sprzed porodu. Wychodzi z domu, spotyka ludzi, uczestniczy w życiu społeczeństwa. Kobieta odwrotnie. Zamyka się w domu, kontaktując się jedynie i najczęściej z rodziną lub innymi kobietami w podobnej sytuacji. A jeśli nie ma wsparcia rodziny czy przyjaciółek, zostaje pozostawiona sama sobie. Dzień w dzień z malutkim dzieckiem, wykonując te same, powtarzające się, nudne czynności, często bez szans na odpoczynek, na sen, nie wspominając już o takich luksusach, jak książka czy spokojnie wypita kawa.

Ale to tylko jedna strona medalu. Cusk podkreśla trwałość zmiany, jaka zachodzi w życiu kobiety. To różnica na miarę przestawienia układu słonecznego – już nie ona jest słońcem, tylko jej dziecko, a ona krąży wokół niego dzień i noc. Wraz ze zmianą układu, zmienia się wszystko inne. Kobieta przestaje żyć swoim życiem, zaczyna żyć życiem dziecka – jego snem lub brakiem snu, jego kolkami, płaczem, jedzeniem i niejedzeniem, chorobami, rozwojem. Jej potrzeby nie tylko przestają się liczyć, ale wraz z nimi znika, rozwiewa się, ulatnia to życie, jakim kobieta żyła przed pojawienia się dziecka. Nie tylko życie zawodowe przesuwa się na boczny tor, ale cały styl życia, zainteresowania, plany, marzenia, pasje – to wszystko zostaje odłożone na wieczne i niepewne potem. Co więcej, to wszystko szybko, a może nawet nigdy, nie wróci do postaci, w jakiej istniało, gdy kobieta była panią swojego losu. Zadzwoniłam do Rachel Cusk, by porozmawiać z nią o „Pracy”. Zapytałam, czy bilans strat i zysków w procesie jakim jest macierzyństwo, jednak się równoważy. Odpowiedziała, że to, co kobieta zyskuje dotyczy innych sfer niż to, co traci, gdy zostaje matką. Trudno traktować to w charakterze wymiany – nie dostaje się czegoś za coś. „Stając się matką, stajesz się inną osobą” – mówi Cusk. Pisarka nie boi się odważnych wyznań, otwarcie mówi o żałobie po utraconej niezależności i swobodzie, o nieudanej walce o przywrócenie dawnego trybu życia. I jednocześnie o tym, że macierzyństwo zawłaszcza kobietę, dając jej szansę na uczestnictwo w prawdziwym misterium, jakim jest powstanie i rozwój nowego życia.

To ważna i dobra lektura dla przyszłych matek. W jednym z poprzednich numerów „Tygodnika Powszechnego”, poświęconym tematyce porodowej, jedna z bohaterek artykułu przyznaje, że poród to jedno, ale nikt nie przygotowuje przyszłych matek na to, co wydarzy się po porodzie, gdy na rękach pojawia się dziecko. Książka Rachel Cusk to dobry wstęp do macierzyństwa – tego procesu przemiany, jaki przechodzi kobieta, swego rodzaju rite de passage, w którym objawiają się zarówno jasne, jak i ciemne strony życia, które już nigdy nie będzie tym, czym było. Życzę miłej lektury.