Szanowni Państwo,

„Ostatnie ćwierćwiecze to okres (…) najgorszy w całych naszych dziejach. Najgorszy nie dla wszystkich Polaków, ale właśnie dla Polski” – mówi ceniony prof. Andrzej Nowak w wywiadzie dla jednego z prawicowych tygodników. Jednocześnie prezydent Bronisław Komorowski wzywa obywateli, by 25. rocznicę wyborów czerwcowych uczynili okazją do wspomnienia o „tryumfie solidarności i odwagi nad zwątpieniem i politycznym osamotnieniem”. Apel przepełnia stosowny patos i pragnienie emocjonalnego zjednoczenia obywateli.

Czy jednak w liberalnej demokracji tego nam naprawdę potrzeba? To przecież uwolniony przed ćwierćwieczem pluralizm opinii rzutuje dziś na oceny historii najnowszej. Mało wyrafinowane propagowanie sukcesu transformacyjnego może przeistoczyć się w historyczny dydaktyzm. Zamiast morałów potrzebne są nam rozsądne spory o ocenę ostatniego ćwierćwiecza. A to gorący temat. I nie bez powodu.

4 czerwca 1989 r. jest – jak niemal każdy podręcznikowy rozdział starego od nowego –  cezurą do pewnego stopnia sztuczną. Wybory były tylko częściowo wolne. Blisko 40 proc. uprawnionych do wzięcia w nich udziału rodaków w ogóle nie pofatygowało się do urn. Niektórzy oczekiwali symbolicznego zerwania z przeszłością. Nad Wisłą nie obalono wówczas żadnego muru, nie rozstrzelano żadnego dyktatora. Wybory do Sejmu kontraktowego, poprzedzone Okrągłym Stołem i spotkaniami w Magdalence, opierały się na żmudnie wypracowanym kompromisie przedstawicieli części opozycyjnych elit i części komunistycznego establishmentu. Ponadto Polska była wówczas tylko, jak to określił Andrzej Paczkowski, „boiskiem wielkich mocarstw”. Zmiana nie wzięła się znikąd, poprzedziły ją przetasowania w globalnym układzie sił.

Gdybyśmy jednak chcieli opowiedzieć coś o `89 następnym pokoleniom i zidentyfikować moment, w którym zmiana stała się już nieodwracalna, czerwcowy plebiscyt nie miałby chyba konkurencji. Może warto dziś pokusić się o umiarkowany optymizm? O pracę nad poczuciem własnej wartości? I kto wie? Może niebawem uda się zbudować tożsamość nie tylko takiego obywatela RP, który potrafi jedynie narzekać na wszystko, co go otacza, z rozrzewnieniem wspominając przy tym historyczne klęski. Ale też i takiego, który ma odwagę wskazywać obszary, w których coś poszło nie tak. To kluczowa, paląca kwestia: znalezienie formuły mówienia o III Rzeczypospolitej – od jej początków do współczesności. Takiej, która nie będzie ani laurką, ani paszkwilem.

Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej” zachęca do krytycznej, ale pogłębionej oceny minionych 25 lat. „Potrzebujemy wiarygodnej narracji o III RP, która nie jest tożsama ani z lamentem nad przegraną sprawą, ani bezmyślnym zachwytem nad wytworzoną przez ostatnie 25 lat rzeczywistością – pisze Kuisz. – Jeśli nie uda nam się przeprowadzić rzetelnego podsumowania, dalekowzroczne plany na przyszłość może zastąpić pełna wzajemnych rozczarowań kłótnia między „ojcami” a „dziećmi” transformacji”.

W otwierającej numer rozmowie Paweł Śpiewak krytykuje widoczną wśród części polskiej inteligencji tendencję do coraz surowszej krytyki minionego ćwierćwiecza. Tego rodzaju oceny, jeśli nie podparte twardymi faktami, są jedynie wyrazem gniewu, który nie jest w stanie ani pociągnąć za sobą społeczeństwa, ani konstruktywnie zmieniać rzeczywistości. A zdaniem Śpiewaka Polska nie potrzebuje dziś ludzi gniewnych, lecz buntowników, skłonnych zaangażować się w życie publiczne.

Ciekawą odpowiedź proponuje Marta Bucholc z redakcji „Kultury Liberalnej”. Twierdzi ona, że ocenę wielu Polaków determinuje frustracja, wywołana jednak – odwrotnie niż w PRL – nie niedoborem, ale nadmiarem dostępnych nam możliwości. „Polacy musieli się nauczyć, że wielość możliwości nie daje automatycznie spełnienia, bo możemy ich nie wykorzystać lub wykorzystać je źle. A wtedy szansa przemija, pozostaje «gdyby»”.

Skąd tak trudne jest snucie zniuansowanej opowieści o najnowszej historii Polski. Zdaniem Łukasza Bertrama z redakcji „Kultury Liberalnej” jedną z przyczyn jest tu specyficzny charakter procesu odzyskiwania niezależności przez nasz kraj. „Marsz ku wolności przypominał raczej powolne pełzanie na ostatnim oddechu; czołganie się wycieńczonego społeczeństwa”, twierdzi Bertram. Ale jednocześnie zaznacza, że „dla tego, kim dzisiaj jesteśmy i jakie mamy życiowe możliwości, 4 czerwca 1989 r. jest nieskończenie bardziej istotny niż 11 listopada 1918 r.”. Dlaczego zatem ćwierć wieku, które nastąpiło potem wciąż budzi tak wiele skrajnie negatywnych emocji?

Już w tym tygodniu zapraszamy Państwa także do czytania dalszych tekstów, które ukażą się w zakładce Komentarz nadzwyczajny. Będzie to m.in. debata między Aleksandrem Smolarem a Padraicem Kenney’em o 25-leciu wolnej Polski.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


 

Stopka numeru:

Koncepcja Tematu tygodnia: Jarosław Kuisz.

Współpraca: Błażej Popławski, Łukasz Pawłowski, Łukasz Bertram.

Autorka ilustracji: Martyna Wójcik-Śmierska [www.martynawojcik.blogspot.com].