Nasi południowi sąsiedzi, choć w niejednym miejscu wyrąbali kawał lasu, szykując miejsce pod wyciągi, potrafią postawić tabliczkę zamykającą szlak (bo zima, bo niebezpieczeństwo, bo misie), a niesubordynowanym turystom przetłumaczyć, że w górach przydatne bywa ubezpieczenie.
Wzdłuż dróg nie pobudowano ciasno rzędów domów i tylko kolejne widoczne w oddali osady, małe (coraz mniej odrapane) miasteczka i zjazdy na stacje narciarskie przypominają o obecności człowieka. Jasne, to wycinek kraju, ale… nad wyraz przyjazny. Jest i sportowo – obok wspomnianych stacji narciarskich są stawy, stadnina koni, a nawet ścieżka rowerowa, oddzielona od drogi pasem zieleni, ciągnie się od Białej Spiskiej aż do pobliskiego uzdrowiska. Nawet drogę – skądinąd doskonałą – remontuje się tu sensownie i we właściwym tempie, pracując, a nie debatując nad istotą dziurowatości kolejnej dziury. I choć widać, że jest tu raczej biednie, to kogo by nie zapytać igrzyska, które się nie odbędą – są tu raczej obojętne.
Jasne, że do Jasnej czy Chopoku kawał stąd drogi (o ile w ogóle można mówić, że na Słowacji jest dokądś daleko), ale jakoś nie słyszałam rzekomych protestów przeciwko decyzji Krakowian. Młodsi dziwią się tylko, że nikt nas o to wcześniej nie pytał, a starsi potakują, że sterowanie miastem bez obywateli, to wciąż dziedzictwo myślenia z poprzedniego systemu. Za referendalny sukces prędzej dostalibyśmy ciupagą w plecy od własnych górali, niż od słowackich braci. A i góralom (szczególnie niskopiennym) mniej by było do śmiechu, gdyby przyszło im oddać domy pod poszerzenie Zakopianki, przeciwko czemu zresztą od lat zacięcie protestują.
Nic to. Dość powiedzieć, że mimo paskudnego smogu, od półtora tygodnia w Krakowie oddycha się jakby lepiej. Olimpijski smrodek uleciał, a w miejsce idei forsowanej przez posłankę-byłą-snowbordzistkę i prezydenta, który praktycznie uznał swoich wyborców za głupców, pojawiły się pączki miejskości. Bodaj pierwszy raz od wielu lat Kraków zrobił coś (w miarę) razem, dając swoim włodarzom sygnał, iż znużony jest już funkcjonowaniem ze względu na turystów/pielgrzymów/właścicieli restauracji i barów, na radosne festyny na bulwarach. Kraków w końcu zechciał czegoś dla siebie – na początek ścieżek rowerowych, monitoringu, metra (choć jego projekt jest mało klarowny). Pomału raczkują miejskie i dzielnicowe inicjatywy, a Kraków Przeciw Igrzyskom czy Krakowski Alarm Smogowy pokazują Krakowianom, że warto inwestować swój czas i zaufanie w ruch społeczny. Jeśli dorzucić do tego program Przejrzysty Kraków, a także wieści o planowanym kolejnym referendum (nie żebyśmy mieli od razu stać się drugą Szwajcarią, ale przy okazji wyborów samorządowych można by przecież zapytać mieszkańców o miejską zieleń, rozszerzanie stref płatnego parkowania, przedszkola i żłóbki, a także o problemy nurtujące poszczególne dzielnice), to trudno oprzeć się wrażeniu, że Kraków – choć spóźniony na szeroki już front ruchów miejskich – pomału wybiera własną przyszłość. Skoro na 25-lecie polskiej wolności wybraliśmy już wolność od olimpiady, to czas najwyższy wybierać wolność ku czemuś: może ku normalności, przebudzeniu społeczności lokalnej, której wciąż tu brak.