Strach przed osądem ludzi i historii paradoksalnie wydaje się rosnąć z każdym rokiem oddalającym Chiny od tej drażliwej daty. Władza nabrała zwyczajowych odruchów i każdego roku maj jest miesiącem wzmożonej cenzury, prewencyjnych aresztowań i nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa. Ale tegoroczny maj był jednak wyjątkowo ponury. Aresztowano więcej osób niż zazwyczaj, Pekin zaroił się od patroli, a cenzura nadzwyczaj solidnie i rzetelnie przyłożyła się do swoich statutowych zadań.

W wyszukiwarkach internetowych zablokowano wszystkie daty i hasła kojarzące się z wydarzeniami z 4 czerwca 1989 r. Złożenie „6·4” (w Chinach daty podaje się malejąco, od największej jednostki do najmniejszej – czyli w kolejności rok, miesiąc, dzień) jest wyklęte, podobnie jak mnóstwo innych eufemizmów (np. 35 maja) wymyślanych przez internautów chcących, choć na chwilę, przechytrzyć armię cenzorów. Zablokowano dostęp do wielu zagranicznych stron z informacjami o niepokojach w 1989 r., a cenzura wkraczała nawet na prywatne czaty i rozmowy w LinkedIn, który jest jednym z nielicznych zagranicznych portali społecznościowych dozwolonych w Chinach. O rodzimych portalach czy serwisach społecznościowych nawet nie warto wspominać, na nich niepraworządne wpisy znikają z prędkością światła. Rozwój sieci wirtualnych kontaktów paradoksalnie sprzyja kontrolowaniu treści. Podczas gdy cenzorzy czy policja nigdy nie były w stanie przypilnować prywatnych rozmów w domach, wśród rodziny i znajomych, przeniesienie życia towarzyskiego do sieci sprawiło, że nadzór stał się łatwiejszy, a każdy czat czy wpis zostaje zapisany na dyskach nie wiadomo kogo, więc nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy zostanie użyty przeciwko autorowi. Rodziny zabitych podczas wydarzeń mogą odwiedzać groby jedynie w asyście policji, część z nich poproszono o opuszczenie Pekinu na kilka dni. Zagranicznych dziennikarzy prewencyjnie nie wpuszczono na sam plac, na którym zresztą więcej chyba było policji i służb porządkowych w cywilu, niż turystów czy przechodniów.

Czy wszystkie te działania przynoszą skutek? Czy Chińczycy zapomnieli o tysiącach młodych ludzi, którzy stwierdzili, że chcą mieć wpływ na politykę kraju i mają dość toczących go patologii? Czy zapomnieli o tym, że wojsko, mające za cel ochronę własnych obywateli, podniosło na nich rękę? I tak, i nie. Młodzi ludzie, pokolenie urodzone w latach 90., wie jedynie, że coś się wtedy działo na placu, ale co konkretnie i jak się to skończyło, raczej nie. Pamięta starsze pokolenie, ale tę pamięć zachowuje dla siebie, wiedząc, że dzielenie się wspomnieniami, zwłaszcza gdy samemu brało się w tych wydarzeniach udział, nie przyniesie nic dobrego. Pamięta diaspora chińska, pamięta Hongkong i Tajwan. Co roku w Parku Wiktorii w Hongkongu zbierają się dziesiątki tysięcy ludzi (w tym roku według organizatorów stawiło się ich aż 180 tys.), którzy w rocznicę masakry zbierają się, aby upamiętnić pamięć zabitych. Ilu ich było? Wciąż nie wiadomo, szacunki wahają się od kilkuset do kilku tysięcy.

Obecny prezydent, Xi Jinping często podkreśla, że Chiny to kraj rządów prawa. Mówi o reformach, o otwarciu, o harmonii i dbaniu o interesy społeczeństwa. Dlaczego więc wraca na ścieżkę represji i wymazywania wydarzeń, które przecież miały na celu nie bunt przeciw władzy, ale reformy i zmiany na korzyść ludu?

Korci, aby spojrzeć na Polskę i Chiny, i porównać losy obu krajów. Nasz 1989 r., mimo że przez wielu kontestowany i znienawidzony, przyniósł nam diametralną zmianę ustroju bez przelewu krwi. Chiny zaś przelały krew i pozostały przy starym modelu rządzenia. Kto lepiej na tym wyszedł? Czy Polska, wciąż stosunkowo biedna i liżąca rany po terapii szokowej zafundowanej społeczeństwu? Czy coraz bardziej autorytarne Chiny, w których jednak setki milionów ludzi wyszło z nędzy i żyje we względnym dostatku?

Wczoraj w audycji radiowej usłyszałam anegdotę, że przed Okrągłym Stołem Jaruzelski rozmawiał z Chińczykami i poznał ich poglądy dotyczące sposobów utrzymania władzy. Miał wtedy stwierdzić, że Polacy to nie Chińczycy i w Polsce te metody się nie sprawdzą. Wielbiciele chińskiego modelu, gospodarczo wciąż skutecznego (choć czarne chmury tężeją nad nim w oczach), żałują niekiedy, że nasz kraj nie poszedł chińską drogą, a zamiast tego zaplątał się w kłótliwą demokrację i trudne reformy. Powinni sobie wtedy przypomnieć, że Polacy to nie Chińczycy i taki sposób traktowania społeczeństwa przez władzę, jaki był i jest praktykowany w Państwie Środka, w naszym kraju nie miał i nie ma racji bytu. A i Chińczykom, mimo pełnych brzuchów i kieszeni, podoba się coraz mniej. Chińscy włodarze również zdają sobie z tego sprawę, stąd chyba narastający lęk przed smutną rocznicą.