Kiedy 17 stycznia 2010 roku przyjechałam do miasta Ramallah na Zachodnim Brzegu Jordanu, nie miałam zamiaru pracować w obozie dla palestyńskich uchodźców. Zostawiłam bagaż w znajdującym się na głównej ulicy hotelu i wybrałam się na spacer po mieście. Jako szpadzistka z wieloletnim stażem, postanowiłam odwiedzić lokalny klub szermierczy, cichcem licząc na ponadnarodową solidarność środowiska szermierczego. Wiedziałam tylko, że klub znajduje się gdzieś koło Ramallah – w obozie dla uchodźców al-Am‛ari, a trenerem jest chłopak o imieniu Muhammad, który zdobywał szlify trenerskie w Polsce, dzięki staraniom mojego kolegi, Olka Kostki.
Zupełnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać po palestyńskim obozie dla uchodźców, ale gdy skręciwszy z głównej ulicy zabudowanej solidnymi budynkami z białego kamienia, weszłam w wąską uliczkę stłoczonych ubogich betonowych domków, zrozumiałam, że dotarłam na miejsce. Na pierwszy rzut oka obóz nie wyglądał zachęcająco. Wybetonowane uliczki, graffiti, walające się śmieci. Tłok, hałas, bieda. Na głównej ulicy trochę sklepików, rzeźnia, parę warzywniaków, kafejek internetowych, kawiarnia dla mężczyzn i z trudem mijające się samochody. Sytuację ratowała tylko chmara dzieci biegnących za mną z okrzykiem: „I love you, I love you, what’s your name”.
Pierwszego napotkanego dorosłego zapytałam na migi o Muhammada od szermierki. Dopiero później zrozumiałam, że pytać o Muhamada w kraju arabskim, to jak pytać o Anię czy Jaśka na warszawskiej ulicy. Miałam jednak szczęście – trafiłam na najlepszego przyjaciela „Muhammada od szermierki”. Jeszcze tego samego wieczoru miałam załatwione darmowe lokum w obozowych pokojach gościnnych, wikt, opierunek i indywidualne lekcje arabskiego. I wszystko to w zamian za prowadzenie treningów szermierczych dla dwudziestu kilku dziewczynek, z których tylko jedna mówiła po angielsku. Bez żalu porzuciłam swoje plany kontynuowania podróży i przeprowadziłam się do obozu. Tak zaczęła się moja kilkuletnia przygoda z al-Am‛ari. Miejscem, które przez mieszkańców okolicznych miast traktowane jest jako niebezpieczne getto, do którego lepiej się nie zapuszczać, a dla mnie na długie miesiące stało się drugim domem.
Mieszkając w al-Am‛ari, uczyłam szermierki, prowadziłam zajęcia aerobiku dla kobiet, uczyłam się lokalnego dialektu oraz zbierałam materiały do doktoratu o doświadczeniu długotrwałego uchodźstwa. Od początku Am‛aryjczycy otoczyli mnie niesłychaną opieką, przewyższającą moje wyobrażenia o słynnej arabskiej gościnności. Wkrótce zorientowałam się, że komplementowanie czyjejś odzieży czy wystroju domu niesie za sobą ryzyko otrzymania „na wynos” rzeczy, której dotyczył komplement. Przy czym może być to wszystko, nawet wielkie męskie spodnie od piżamy. Wobec nieudanych prób przyswojenia sobie mojego imienia, zaczęłam funkcjonować jako Dudu, względnie Durrita w nawiązaniu do popularnej lokalnie marki tanich chipsów „Dorritos”.
Palestyńscy uchodźcy
Większość Am‛aryjczyków to uchodźcy z wojny 1948 roku, w wyniku której około siedemset osiemdziesiąt tysięcy arabskich mieszkańców Brytyjskiego Mandatu Palestyny opuściło swoje domy, uciekając przed agresją sił zbrojnych walczących o powstanie państwa Izrael. Część z nich dotarła do siostrzanych miast Ramallah i al-Bireh. Tam w 1949 roku Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża założył dla uchodźców obóz znany jako al-Am‛ari. Rok później opiekę nad obozem przejęła Agencja Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie, w skrócie UNRWA. Agencja do dziś zapewnia mieszkańcom al-Am‛ari bezpłatną edukację i opiekę zdrowotną w prowadzonych przez siebie placówkach, a także czuwa nad obozową infrastrukturą oraz rozdziela pomoc finansową i rzeczową. Według prowadzonych przez Narody Zjednoczone statystyk, liczba zarejestrowanych uchodźców wzrosła obecnie do pięciu milionów, spośród których 1,4 miliona żyje w 58 obozach znajdujących się w Libanie, Syrii, Jordanii, na Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy. Al-Am‛ari jest jednym z 19 obozów znajdujących się na terenie Zachodniego Brzegu. W tym obozie, na przestrzeni niecałych dziesięciu hektarów, żyje około sześciu tysięcy osób.
Al-Am‛ari
Uliczki al-Am‛ari pełne są dzieci i młodzieży. W obozie brak miejsc do zabawy czy odpoczynku, nie licząc dwóch malutkich placów zabaw prowadzonych przez lokalne NGO-sy. Przebywanie na świeżym powietrzu zazwyczaj sprowadza się do siedzenia na dachu domu (odpowiednio przystosowanym) lub w pobliskim zaułku. Większość posiadających przynajmniej dwa piętra domów dzielą uliczki tak wąskie, że ledwo można między nimi przejść. W domach liczba lokatorów najczęściej wielokrotnie przewyższa liczbę pomieszczeń. Obóz jest bardzo przeludniony, mieszkańcy często narzekają na brak prywatności. Z właściwą sobie dozą czarnego humoru żartują, że w zasadzie nie ma sensu pytać sąsiadów co słychać, skoro w zasadzie słychać wszystko, co się u nich dzieje. Zdecydowana większość Am‛aryjczyków żyje w ubóstwie – i to nie tylko tym mierzonym według międzynarodowych standardów, ale także względem poziomu życia w sąsiadujących miastach. Bezrobocie w obozie sięga 27 proc. i jest wyższe od wskaźników dla całego Zachodniego Brzegu Jordanu. Wielu bezrobotnych mężczyzn przesiaduje w obozowych kawiarniach, co jest przedmiotem częstych docinków ze strony lokalnych kobiet.
Choć większość mieszkańców Ramallah i al-Bireh najprawdopodobniej niechętnie odwiedziłoby obóz, to z pewnością wszyscy znają drużynę piłkarską al-Am‛ari Youth Center. Dzięki latom pracy, przedsiębiorczym i oddanym działaczom, obozowy klub sportowy stał się prawdziwą kuźnią sportowych talentów. Jego drużyna piłkarska należy do ścisłej czołówki palestyńskiej ligi, kilkukrotnie zdobywała mistrzostwo. Mieszkańcy obozu są bardzo dumni ze swojej drużyny i aktywnie ją wspierają, zwłaszcza w trakcie corocznego derby rozgrywanego z klubem z al-Bireh. Mimo że biało-zielono-czerwoni są bardziej utytułowani niż ich miastowi przeciwnicy, przez wzgląd na zadawnione konflikty na linii obóz-miasto, wygrane derby to dla graczy i kibiców z al-Am‛ari punkt honoru. Klub sportowy pełni również rolę centrum kulturalnego i społecznego. Jest to instytucja, w której kwitnie męskie życie towarzyskie, i do której mieszkańcy zwracają się w potrzebie. Poza sukcesami sportowymi obóz znany jest z prężnie działających lokalnych organizacji pozarządowych oraz zdolności pozyskiwania dotacji i zainteresowania ze strony zagranicznych gości.
Permanentna tymczasowość
W wielu aspektach al-Am‛ari różni się od popularnego wyobrażenia obozu dla uchodźców jako przejściowego obozowiska rozbitego gdzieś na pustkowiu. Nie jest to miejsce usiane namiotami i prowizorycznymi konstrukcjami, przeznaczonymi do rozbiórki, gdy tylko wygasną działania wojenne i ich tymczasowi mieszkańcy będą mogli wrócić do swoich prawdziwych domów. Na pierwszy rzut oka ciężko w al-Am‛ari dostrzec jakieś oznaki tymczasowości. Jego mieszkańcy żyją w kilkupiętrowych, betonowych budynkach, a obóz – choć zdecydowanie gęściej zaludniony i biedniejszy – jest dość dobrze zintegrowany jest z otaczającą go przestrzenią miejską. Życie codzienne uchodźców z al-Am‛ari nie różni się znacząco od ich miejskich sąsiadów: tak jak oni chodzą do pracy, wysyłają dzieci do szkoły czy spędzają czas wolny w kafejkach lub odwiedzając znajomych. A jednak zarówno w świetle prawa międzynarodowego, jak i w przekonaniu mieszkańców, al-Am‛ari pozostaje obozem dla uchodźców ze wszelkimi tego konsekwencjami.
Brak widocznych oznak tymczasowości może cieszyć oko zagranicznych przybyszów, ale jest nie lada wyzwaniem dla obozowej społeczności. Kolejne pokolenia Am‛aryjczyków mierzą się z pytaniami, jak zachować status uchodźcy mimo upływającego czasu i stopniowego (ale nieuchronnego) procesu osiedlania się na wygnaniu oraz jak nie utracić praw należnych uchodźcom jednocześnie poprawiając swoją jakość życia. Początkowo uchodźcy bardzo niechętnie odnosili się do kolejnych zmian w obozowej przestrzeni. Szczególny opór budziło zastąpienie namiotów, jako symboli tymczasowości, trwalszymi konstrukcjami betonowymi. Mieszkańcy obozu szybko zrozumieli, że zgoda na pomoc w normalizacji życia na wygnaniu może być interpretowana jako przyzwolenie na wygnanie jako takie. A na to do dziś uchodźcy zgodzić się nie chcą.
Z biegiem lat coraz mniej jest w obozie osób, które pamiętają czasy i miejsca sprzed wygnania. Większość uchodźców zna swoje miejscowości tylko z opowiadań, a Palestynę sprzed 1948 roku – ze szkoły czy telewizji. Jednak Am‛aryjczycy podejmują na własną rękę działania, żeby tę pamięć zachować. Organizują wystawy oraz zrzeszają się w stowarzyszeniach ziomkowskich. Wielu z nich, także tych najmłodszych, nadal posługuje się lokalną wersją dialektu z miejsc pochodzenia ich rodzin, co z kolei inni mieszkańcy obozu zwykle potrafią bez wahania rozpoznać. Mnie samą często żartobliwie posądzano o przodków ze wsi Annaba, skąd pochodził Abu Muhammad, z którym w obozie spędzałam najwięcej czasu. Wojna 1948 roku i będące jej efektem wygnanie to zdecydowanie najbardziej traumatyczne wydarzenie w palestyńskiej pamięci zbiorowej, dla uchodźców brzemienne w szczególnie dotkliwie konsekwencje. Czasem jednak staje się ono przedmiotem ironii i czarnego humoru. Przekonała się o tym mała Fatma, córka Abu Muhammada. Rodzina postanowiła zrobić jej psikus z okazji „Dnia Nakby”, palestyńskiego święta narodowego upamiętniającego wojnę i wygnanie. Zbierającą się do szkoły Fatmę rodzice upomnieli, żeby jak najszybciej wróciła do domu, bo wygląda na to, że będą dziś wracali do Annaby. Wspomnieli też o zamówionej ciężarówce mającej przewieźć część świeżo zakupionych mebli, a na wyrażone przez Fatmę obawy obiecali negocjować z kierowcą, by na nią poczekał. Historia stała się ulubioną anegdotką, opowiadaną ze śmiechem przy różnych rodzinnych okazjach. Wbrew wyobrażeniom, proces „zadomawiania się” na wygnaniu nie musi oznaczać rezygnacji z pamięci i tęsknoty do przeszłości sprzed wygnania.
My i oni
Nie tylko Am‛aryjczycy nie spodziewali się, że zostaną w obozie na długie dziesięciolecia. Także ich sąsiedzi, rdzenni mieszkańcy Ramallah i al-Bireh, mieli prawo przypuszczać, że obecność uchodźców na tym terenie będzie miała charakter czasowy. W kontekście ograniczonych zasobów i niepewnej sytuacji polityczno-ekonomicznej napięcia między gośćmi a gospodarzami zaczęły szybko narastać. Do dziś stosunki między obydwiema grupami nie są najlepsze. Do mieszkańców obozu przylgnęła łatka chuliganów, a Am‛aryjczycy często narzekają na dyskryminację ze strony miejskich sąsiadów. W obawie przed jej skutkami, niektórzy niechętnie przyznają się do obozowego pochodzenia, inni wręcz przeciwnie – stawiają sobie za cel zmianę negatywnego stereotypu ciążącego nad al-Am‛ari. Po obozie krąży wiele historii nieszczęśliwych miłości, gdy na drodze do szczęścia zakochanych stawali rodzice, nie godząc się na ślub swojego dziecka z kimś z obozu. Mimo ponad sześciu dekad istnienia al-Am‛ari i niewątpliwej wspólnoty narodowej, wzajemne relacje między grupami nadal cechuje duża doza nieufności i obcości.
Ta niechęć to po części efekt różnic klasowych. Niezależnie od pozycji społecznej zajmowanej przed 1948, na wygnaniu większość mieszkańców al-Am‛ari podjęła się różnych prac fizycznych, zasilając miejską klasę niższą. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt bycia „nie u siebie” wytykany uchodźcom ku ich niewątpliwemu rozgoryczeniu. Szczególnie bolesne są porównania do osadników żydowskich na Zachodnim Brzegu, uznawane przez Am‛aryjczyków za skrajny przejaw niechęci z jaką „miastowi” odnoszą się do funkcjonowania obozu na ziemiach do nich należących. Pozycję obozu w kontaktach z rdzenną ludnością dodatkowo komplikuje kwestia zaangażowania w walkę z izraelską okupacją. Jak wspominali moi rozmówcy, udział mieszkańców al-Am’ari w pierwszej intifadzie (powstaniu, które wybuchło pod koniec lat 80. i generalnie nie miało zbrojnego charakteru) poprawił ich notowania w oczach sąsiednich społeczności. Z drugiej strony, wynikający z wieloletniego zaangażowania w antyizraelski ruch oporu, etos samowystarczalności i siły w przypadku części obozowej młodzieży znalazł ujście w chuligańskich wybrykach skierowanych przeciwko miejskim sąsiadom. Położyło się to cieniem na reputacji całej społeczności, a Am‛aryjczycy zyskali miano osób, z którymi lepiej nie zadzierać. Mimo starań lokalnych aktywistów do dziś tej „złej sławy” nie udało się do końca zmienić.
Pozbawieni możliwości powrotu i przyjmowani z rezerwą przez miejskich sąsiadów, uchodźcy z al-Am‛ari zwrócili się do wewnątrz, budując zintegrowaną wspólnotę o silnej tożsamości lokalnej. Kultywowanie pamięci o odrębnej przeszłości ludzi z różnych wiosek i miasteczek, nie przeszkodziło wytworzeniu się obozowej solidarności. Scementowały ją trudne doświadczenia izraelskiej okupacji i kolejnych konfliktów zbrojnych. Silne więzi sąsiedzkie, bujne życie towarzyskie i możliwość polegania na sobie w ciężkich chwilach są przez Am‛aryjczyków wymieniane jednym tchem jako główne zalety mieszkania w obozie.
Wieść po obozie niesie się szybko, w formie plotki, ostrzeżenia czy informacji. Mama „Muhammada od szermierki” wspominała jak wielkim wsparciem otoczyła ją społeczność obozu już w kilka godzin po śmierci męża. Gdy wracałyśmy z wesela jej kuzynki, jedna z moich podopiecznych wychwalała życie towarzyskie w obozie, gdzie rodzinne uroczystości zyskują wspólnotowy charakter. W społeczności doświadczonej przez lata okupacji, konfliktu i skrajnej niepewności jutra silne więzi sąsiedzkie dają pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa.
Co dalej?
Odpowiedź na pytanie o przyszłość obozu pozostaje wielką niewiadomą. W tym sensie al-Am‛ari dzieli los całej Autonomii Palestyńskiej, w której, pomimo od lat trwających negocjacji pokojowych, sytuacja polityczna jest wciąż niestabilna, a perspektywa uzyskania przez Palestyńczyków rzeczywistej autonomii i zakończenia izraelskiej okupacji ciągle się oddala. Problem uchodźców palestyńskich (i ich prawa do powrotu) jest niezmiennie jedną z kości niezgody utrudniającą rokowania między stronami konfliktu. Poczucie niepewności dodatkowo potęguje fakt, że ziemia, na której leży obóz, została wydzierżawiona przez UNRWA od władz lokalnych na okres dziewięćdziesięciu dziewięciu lat, a domy zamieszkiwane przez uchodźców formalnie nie należą do ich mieszkańców.
Choć początkowo z pewnością okres dzierżawy wydawał się niewyobrażalnie długi, to po upływie sześciu dekad perspektywa wygaśnięcia umowy staje się zupełnie realna. Powraca zatem wątpliwość: co dalej z al-Am‛ari? Czy z czasem stanie się on po prostu biedną dzielnicą najprężniej rozwijającego się palestyńskiego miasta? Na to pytanie mieszkańcy odpowiadają zdecydowanie: „Tak długo jak my, uchodźcy, tu mieszkamy, obóz al-Am‛ari pozostanie obozem al-Am‛ari”. Jedna z moich rozmówczyń zareagowała zniecierpliwieniem na zawartą jej zdaniem w pytaniu sugestię, że al-Am‛ari może kiedyś przestać być obozem i zapytała: „A ty co byś powiedziała, gdyby ktoś chciał cię zmusić do zmiany imienia?”.
Projekt opisany w artykule został sfinansowany ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji numer DEC-2011/01/N/HS3/01243.