Ilustracja_2

Alicja Rosé: Jak ma się zachować krytyk teatralny, gdy ma do czynienia ze spektaklem wywołującym tak wielkie kontrowersje, jak „Golgota Picnic”? Czy rola krytyki ulega wówczas zmianie?

Jacek Wakar: Rolą krytyka jest zawsze objaśnianie rzeczywistości, stawanie pomiędzy widzem, a artystą i próba oswojenia komunikatu, który jest kierowany do publiczności. Umieszczamy przekaz teatralny w szerszym kontekście, tłumaczymy treść tego przekazu – niezależnie od kontrowersji, które towarzyszą danemu spektaklowi. Tak też dzieje się w przypadku debaty wokół „Golgota Picnic”.

Odnoszę wrażenie, że w tej debacie rzadko pojawiają się argumenty natury estetycznej.

Trudno temu zaprzeczyć. Przecież większość dyskutantów nie widziała tego spektaklu! Mimo to wyciągają oni absurdalne wnioski z urywków prasowych, szczątkowych komunikatów. Zamiast pytać o artystyczny całokształt, zastanawiają się, kto mógł się poczuć urażony spektaklem. To sytuacja typowo polska – protestujący w większości nie widzieli tego przedstawienia i nikt nie zastanawia się nad tym, jakie ono tak naprawdę jest: dobre czy złe. A to jest przecież podstawowe pytanie. Zamiast tego wyciąga się absurdalne wnioski z jakichś urywków komunikatów.

To sytuacja typowo polska – protestujący w większości nie widzieli tego przedstawienia i nikt nie zastanawia się nad tym, jakie ono tak naprawdę jest: dobre czy złe. Zamiast tego wyciąga się absurdalne wnioski z urywków komunikatów. | Jacek Wakar

Jak zatem odróżnić tanią prowokację od przekazu wartościowego, który oprócz tego, że bulwersuje, niesie ze sobą głębsze przesłanie?

Odróżnia je jakość tekstu, nieoczywistość przesłania, spójność elementów kompozycyjnych – tę listę można jeszcze wydłużyć. Sztuka może być także obrazoburcza – gorzej, jeśli za poetyką skandalu nie stoją jakiekolwiek wartości.

Ale takie zainteresowanie mediów może być dobrą, darmową reklamą dla „zakazanego owocu”.

Oczywiście. Pamiętam doskonale dyskusje towarzyszące przedstawieniu „O twarzy. Wizerunek Syna Boga”, które Romeo Castellucci wystawił w Polsce w 2011 roku. Tak jak w przypadku „Golgota Picnic”, środowiska katolickie zorganizowały protesty i pikiety, demonstracje nawet przed renomowanymi teatrami. To napędzało atmosferę wyjątkowości wydarzenia. Na festiwalu Dialog obejrzałem sztukę z poczuciem niedowierzania, zadając sobie pytanie: „O co były te wszystkie awantury?”. Spektakl w pierwszej części wydawał się wypreparowaną rzeczywistością, zupełnie nieprzekonywającą opowieścią o konaniu, o fizjologicznej męce starego człowieka. Odwołanie do toposu Golgoty było dosyć płytkie. Oglądaliśmy starszego aktora, który – za pomocą różnego rodzaju trików – zalewał się ekskrementami, co miało zapewne stanowić widok upokarzający ciało ludzkie. Czuliśmy tych wydzielin zapach, widzieliśmy je kilka metrów od siebie. Wydało mi się to wszystko pustym, tandetnym chwytem. W ostatniej scenie pojawiał się wizerunek Chrystusa Frasobliwego z renesansowego obrazu, a grupa chłopców ubranych w szkolne uniformy rzucała w niego granatami. Ich zwielokrotniony dźwięk przypominał długie serie detonacji. W zamyśle autora miało to zapewne pokazywać uniwersalizm przesłania, powszechność doświadczenia Golgoty. W mojej ocenie to wszystko było od początku do końca zwykłym humbugiem.

Widz, nie dysponujący taką wiedzą kontekstualną, mógł mieć jednak inne zdanie. Poza tym po prostu chyba łatwiej interpretować sztukę klasyczną, przetrawioną przez setki lat krytyki teatralnej. Ze sztuką nowoczesną bywa trudniej…

Z punktu widzenia krytyka teatralnego data powstania dzieła nie ma większego znaczenia. Liczy się zrozumiałość i oryginalność kontekstu. Przykładowo, gdy oglądam „Tragedie rzymskie” Iva van Hove, zdaję sobie sprawę, że mam przed oczami połączenie trzech dramatów Szekspira – „Juliusz Cezar”, „Antoniusz i Kleopatra” oraz „Koriolan” – ale konwencja jest multimedialna i ultranowoczesna. To utrzymane w nieprawdopodobnym technicznym rygorze, porażające polityczne przedstawienie. Sztuka ta, nawiązując do wzorców szekspirowskich, przemawia do mnie językiem współczesnych mediów. Opowiada o bezduszności i cynizmie bieżącej polityki. Uczestnicząc w tym spektaklu, mam poczucie artystycznego przetworzenia. Tego właśnie szukam w teatrze. Prowokacja powinna iść w parze z owym artystycznym przetworzeniem, nadaniem przekazowi owej nieoczywistej, artystycznie wyrafinowanej formy – choćby to miała być parada nagich ciał. Nie bardzo interesuje mnie sytuacja, kiedy ślepy gra ślepego. Bardziej intryguje mnie iluzja, nierzeczywista gra z widzem. Czynniki te miały zadecydować o sukcesie „Golgota Picnic”.

Niezależnie od tego, jakimi pobudkami kierowali się organizatorzy, wycofywanie przedstawienia przed czasem jest decyzją skandaliczną. To może stać się groźnym precedensem. | Jacek Wakar

Kiedy John Adams chciał w Metropolitan Opera wystawić swoją operę „The Death of Klinghoffer”, środowisko żydowskie posądziło go o antysemityzm, jako że jeden z bohaterów, Palestyńczyk, wypowiada kontrowersyjną kwestię.

W usta bohaterów można wkładać różne słowa i to absolutnie nie oznacza, że jest to odzwierciedlenie poglądów autora. Jest raczej właśnie owym artystycznym przetworzeniem.

Przetworzenie to godzić jednak może w czyjąś moralność. W Polsce w rolę cenzora najchętniej wcielają się środowiska prawicowe, katolickie. Może to dlatego, że sztuka współczesna rzeczywiście stała się „lewacka”?

Unikałbym określenia „lewacka” – jest niepotrzebnie pejoratywne. W wiodącym nurcie współczesnej sztuki, przynajmniej na gruncie teatralnym, rzeczywiście dominują tendencje lewicowe, a przynajmniej lewicowa wrażliwość wobec problemów społecznych. Często stoi za tym aktywność konkretnych ośrodków kreowania myśli, swego rodzaju sponsoring ideologiczny. Taka sytuacja – zbliżenie świata sztuki i instytucji politycznych – niespecjalnie mi się podoba. Ale snucie teorii o przemożnym dyktacie lewicy w sztuce współczesnej nie ma sensu. Bojkot „Golgota Picnic” to dowód konsolidacji środowisk konserwatywnych, integracji duchownych, polityków i kiboli. Zawłaszczenie dyskursu kulturowego przez polityczny budzi moje zażenowanie, stało się ono jednak faktem.

Czy nie jest to także ograniczaniem wolności słowa, swobody ekspresji twórczej?

Oczywiście. W przypadku „Golgota Pinic” mamy do czynienia ze zwykłym cenzurowaniem sztuki. Zastanawiam się, dlaczego w ogóle zaproszono Rodrigo Garcíę na Maltę, skoro wiadomo było, co chce w Polsce pokazać? To jest schizofrenia. Jeśli kogoś zapraszamy, powinniśmy mieć świadomość, kim ta osoba jest i jakie reakcje może wywołać jego sztuka. Przedstawienie Garcíi wywoływało protesty w różnych krajach, ale jednak zostało za każdym razem zaprezentowane. I niezależnie od tego, jakimi pobudkami kierowali się organizatorzy, wycofywanie przedstawienia przed czasem jest decyzją skandaliczną. To może stać się groźnym precedensem. Za chwilę środowiska ideowe będą chciały wpływać na repertuar teatrów, wystaw czy na programy festiwali.

Precedensów takich działań w Polsce mieliśmy już kilka – choćby odwołanie przedstawienia „Nie-Boska komedia. Szczątki” Olivera Frljicia w Starym Teatrze.

Z tamtego przedstawienia realizowanego w repertuarowym teatrze w Polsce – w jednym z dwóch narodowych dramatycznych teatrów – przed premierą wycofało się bodaj siedmiu aktorów. Dyrektor ma prawo do wydania decyzji o odwołaniu przedstawienia, jeśli nie wierzy w końcowy artystyczny efekt, gdy pojawiają się nieprzewidziane okoliczności. Natomiast Malta kupiła gotowy spektakl, a następnie wycofała się z prezentacji czegoś, co przecież szefowie festiwalu znać musieli!

Jak zatem mamy oceniać „aferę” wokół „Golgota Picnic”?

Cała ta sytuacja, kiedy Kościół opowiada o spektaklu Rodrigo Garcíi podczas mszy w czasie obchodów Bożego Ciała, wydaje mi się żenująca. To samo tyczy się kiboli, którzy próbują zastraszyć publiczność. Stanowisko prezydenta Poznania, z którego wynika, że jest bezradny, to tylko kolejny smutny element tej przykrej historii. Tak samo nieumiejętność czy nieskuteczność działań policji wydaje się egzemplifikacją indolencji państwa. Nie przekonuje mnie także pospolite ruszenie w środowiskach lewicowych. Wydaje mi się ono próbą budowania kapitału na błędach prawicy. Nie wierzę w te wszystkie akcje czytania scenariusza spektaklu. Mam poczucie, że jest to tylko substytut, który bardziej szkodzi temu przedstawieniu. Cała otoczka i to, jak się buduje pewną martyrologię owej lewicowej strony; to poruszenie, które próbuje się wywołać, jest elementem zakłamywania rzeczywistości. Najbardziej tracą na tym normalni widzowie, którzy chcieli poznać artystyczną wartość tego spektaklu.