Jedynie miesiąc dzieli premiery drugiego i najnowszego „Odcinka z czasu beznadziei”. Ekspresowe tempo prac nad serialowym dziełem Strzępki i Demirskiego na pierwszy rzut oka może zawstydzić ekipy teatrów w całej Polsce. Nawet długość spektaklu (około półtorej godziny) nie powinna zmniejszać podziwu dla wszystkich aktorów, techników i producentów spektaklu, a ostatecznie – dla reżyserki i dramaturga. Tym trudniej jest mi opisać stan, w jakim znalazłem się po obejrzeniu „Sabatu dobrego domu”. Bardziej rozczarowanie, zażenowanie czy wręcz pewna gorycz, że przeznaczyłem półtorej godziny na spektakl, który ledwie przypomina, że prawie ta sama ekipa powołała do życia „W imię Jakuba S.”. A może właśnie stworzony pod publiczność i niebezpiecznie balansujący na poziomie kabaretu spektakl jest logiczną koniecznością, efektem niezbędnym nie tylko w strukturze samej „Klątwy” jako serialu i pełnego dzieła, lecz także dla procesu twórczego Strzępki i Demirskiego? Wszystkie te pytania budzi oblicze, które tym razem objawia nam „Czas beznadziei”.
W oczekiwaniu na zaproszenie do stołu
Zanim wreszcie dojdzie do szumnie zapowiadanego Sabatu Dobrego Domu, znowu zostaniemy przeczołgani przez zawirowania czasowe i osobowe: z jednej strony czteroletni przeskok do 2017 roku, gdzie Polską rządzi zwierzęcy Sejm (z wielkim czarnym kundlem jako marszałkiem), a z drugiej – „szara, nudna i zniewolona” rzeczywistość PRL-u. Stanowią one efekt nieudanych zabiegów Wiedźmy (Klara Bielawka). Logika podwajania zostaje doprowadzona do ostateczności – każdy ma w sobie więcej niż jednego ducha, nawet Chrystus (Dobromir Dymecki) musi zmagać się z przejmowaniem przez Antychrysta kontroli nad jego wizerunkiem. Zwiększającemu się chaosowi osobowemu odpowiada stopniowe ugładzanie przestrzeni: scenę wreszcie opanowały zapowiadane jeszcze w pierwszym odcinku leżaki, stóg siana przypomina o pierwszych peerelowskich seksualnych przygodach, a dystyngowany stolik ma za zadanie stać się centrum zbliżającego się Sabatu. Na tym sielankowym tle Syn Wiedźmy (Paweł Tomaszewski) odzyskuje tymczasem prawdziwą młodość i wigor komunistycznego młodzieńca, trafiamy też do mieszkania jeszcze opozycjonisty, jeszcze nie zgorzkniałego Prezydenta-Redaktora (Krzysztof Dracz), który dostaje jakby drugą, a jednocześnie starą, szansę na ułożenie sobie życia z Żoną (Alona Szostak). Najbardziej niepewny jest los Posła (Radomir Rospondek), od którego zależy zamordowanie marszałka-kundla. Do tego aktu próbują go „uwieść” nowo mianowana wiedźma Monika Dziennikarka i Krystyna (Anna Kłos-Kleszczewska), służąca dzieląca z nią ciało.
„Klątwa” przyzwyczaiła nas do powracających przemieszczeń czasu i miejsca akcji. Niestety, rozwiązania te w „Sabacie dobrego domu” nie przynoszą niczego nowego. Trzeci odcinek jedynie podsumowuje i domyka sens tych zabiegów, których prawda była jeszcze w poprzednich odcinkach ukryta przed widzem. Umowny brak wyjaśnień, jaka logika łączy PRL z rokiem 2017, znajduje swoje umocowanie w fundamentalnym zaprzeczeniu prawom historii. Odwołać historię, znieść postęp, cofnąć rewolucje – to jest fundament „Klątwy”, ale zarazem treść żarliwej modlitwy całej elity, którą przedstawia sztuka. Trzeci odcinek dobitnie dokomponowuje formę spektaklu do jego treści – bezruch i powtórzenia sceniczne stają się tożsame z tymi działającymi w warstwie ideowej spektaklu. Twórcy „Klątwy” pokazują, że nowy początek dla bohaterów to tak naprawdę tylko powrót i powtórzenie tego, co się wydarzyło. Sabat Dobrego Domu stanowi przegląd dawnych władców świata, których nigdy nie zobaczymy, a leżaki dalej będą puste. Na scenie pozostają tak samo osamotnieni i bezsilni bohaterowie – w świecie, w którym nic nigdy nie wydarzyło się naprawdę, wyłączywszy zaistnienie pierwotnego podziału świata na rządzących i rządzonych.
Z drugiej strony, po obejrzeniu trzeciego odcinka nadal można odczuć niepewność co do dalszego ciągu, a powyższa diagnoza obowiązywałaby jedynie wtedy, gdyby sama Klątwa okazała się wszechmocna i sterowalna – a dużo wskazuje na to, że tak właśnie nie jest. Niemniej, niniejsze wnioski rozczarowują, zwłaszcza jak na dużą skalę całego projektu, jakim jest serialowa „Klątwa”. Ciężar krytyki chciałbym przenieść tym samym na kluczowy aspekt najnowszego dzieła duetu teatralnego. Jak bowiem trudno wyobrazić sobie podbijający serca publiczności serial bez dobrze napisanego scenariusza, tak samo sercem „Odcinków z czasu beznadziei” jest praca dramaturgiczna Pawła Demirskiego, do której tym razem mam szereg istotnych zarzutów.
Kiedy scenariusz zawodzi…
Paweł Demirski przyzwyczaił nas do dobrze napisanych tekstów, zawsze balansujących na poziomie popkulturowego komizmu, w których dowcip przełamywały różnorakie zabiegi artystyczne, najczęściej – celnymi i wprawiającymi widza w konsternację krytycznymi uwagami pod adresem polskiego społeczeństwa, jego historii i kultury. Nie podważam uroku tego idiomu dramaturgicznego, charakterystycznego dla pracy Pawła Demirskiego, którego kunszt można usłyszeć w bardzo wielu przedstawieniach: „Niech żyje wojna”, „W imię Jakuba S.” czy „Położnicach”. Niestety, w przypadku trzeciego odcinka „Klątwy” można mówić o poważnym zwichnięciu charakteru i proporcji samego tekstu dramatu.
W „Sabacie dobrych domów” miejsc przypominających noc sopockiego Kabaretonu pojawia się nie tylko zdecydowanie zbyt dużo; przede wszystkim brakuje niezbędnych (i charakterystycznych dla wcześniejszych dramatów Demirskiego) przełamań komicznych fragmentów. Zamiast tego wielokrotnie w spektaklu prostacki humor doprowadzany zostaje do charakterystycznej dla kabaretu kulminacji śmieszności – głupkowaty gag goni kolejny, a widownia świetnie to podchwytuje i bawi się dokładnie wedle tego wzoru, nagradzając aktorów salwami śmiechu i oklaskami. Gdy staje się to podstawowym narzędziem dla całej dynamiki półtoragodzinnego przedstawienia teatralnego, ucieka siła wymiaru krytycznego, zanika dawna moc duetu Strzępki i Demirskiego – wywołanie u widza realnego poczucia niepokoju, a także destabilizacji wizji mieszczańskiego świata – w końcu to przedstawiciele klasy średniej i wyższej stanowią głównych odbiorców sztuki teatralnej. Zysk w postaci rozbawionej i zamożnej publiczności, chichrającej się jakby z wyprzedzeniem na kolejne gagi, staje się wobec tej straty naprawdę wątpliwy.
W spektaklu prostacki humor doprowadzony zostaje do kabaretowej kulminacji śmieszności – głupkowaty gag goni kolejny, a widownia nagradza aktorów salwami śmiechu i oklaskami.| Piotr Drygas
Niestety, w przerwach między kabaretowymi żartami konfrontowanie się z treścią „Klątwy” również pozostawia wiele do życzenia. Diagnozy (które powoli stają się coraz bardziej klarowne – czas najwyższy, skoro został jeszcze jeden odcinek do zakończenia serialu!) zdecydowanie zbyt często ocierają się o banał: twierdzenie Jezusa, że nie chce wycofać świata Klątwy z PRL-u, bo właśnie tam mu się żyło najlepiej, a Kościół katolicki był najsilniejszy; czy też wypowiadane przez Wiedźmę, rzeczniczkę pragnień niezmiennej polskiej elity, że po jej myśli było doprowadzić do katastrofy powstania warszawskiego, by nie oddać Polski „Loży Wschodu”, wywołuje zaledwie porozumiewawczy uśmiech. Tak samo aluzje do romantycznego pomysłu na usypianie ducha narodu aż „przyjdzie i będzie dane” (to akurat pomysł Antychrysta), a nawet serwilistyczne ciągoty Wiedźmy w trakcie trwania Sabatu to za mało na powiedzenie czegoś dotychczas nieznanego. Bardzo możliwe, że Strzępka i Demirski porzucili już ambitne plany grzebania głęboko w głowach Polaków, jak to robili przy okazji „W imię Jakuba S.”, lub kiedy brutalnie podsumowywali nieludzkie i paranoiczne warunki społeczne, jakie sami nazywamy służbą zdrowia („Położnice”) – odwołania mógłbym tylko mnożyć. Trzeci odcinek „Klątwy” nie dodaje do tej wyrazistej listy niczego naprawdę wartego zapamiętania.
…trzeba liczyć na ciąg dalszy?
Ostatecznie, tekst „Sabatu dobrego domu” sprawia wrażenie złożenia bardzo niefortunnie wymyślonych i napisanych elementów, a stoi za nim nadal nieprzejrzyste połączenie znanych nam prawideł i mimo wszystko jeszcze obiecujących, acz niedopracowanych pomysłów. Tak jak w ostatnim odcinku wątki dziecięce stanowiły novum, w najnowszej części kluczowym i rozpracowywanym na poziomie tekstu i dynamiki postaci jest kwestia marzeń. „O czym marzysz?” – pytanie postawione w tak czystej i prawie niewinnej postaci wstrząsa kolejnymi bohaterami, zmuszając do wypowiedzenia najbardziej mrocznych, skrywanych pod „poprawnością polityczną” brudnych snów: o świecie bez Parad Równości, ale za to pełnym ludzi z zapewnioną i niezachwianą pozycją społeczną, majątkiem i tak dalej. Jednak chaos zapętlonej historii w świecie Klątwy rozmontowuje akty marzenia. Strzępka i Demirski konfrontują się z niepokojącym efektem, kiedy horyzont pragnień z PRL-u zlewa się ze światem po transformacji 1989 roku. Nagle okazuje się, że bohaterowie są równie bezsilni i zagubieni, kiedy o pewnych rzeczach nie dało się marzyć, ale tak samo, kiedy w „wolnej” Polsce wszystkie sny zostały już uobecnione, jednak tylko ślepy los pozwala na wejście w ich posiadanie.
Dlatego najważniejszą figurę wygrywa dla „Sabatu” Dracz, w pierwszej scenie obsesyjnie pochłonięty szczęśliwymi liczbami w Lotto, chroniąc je niczym Gollum pierścienia, by później zdać się na łaskę i oczekiwać przyjęcia na Sabat; skarlałego w swych marzeniach, jednak wytrwale czekającego na swoją kolej. Niestety, wielokrotnie wywołanie w widzach poczucia kabaretowej wesołości staje się na tyle ważne, że kosztem tanich chwytów mających na celu skupienie rozbawionej uwagi widzów zanika jednocześnie więź między bohaterami dramatu. Analogicznie do problemów związanych z tekstem – gdy tak formująca się gra aktorska jest podstawową dla dynamiki przedstawienia, postacie ryzykują utratą głębi i indywidualności – ostatecznie liczą się najbardziej „udane” żarty i nadużywane powtórzenia tych samych chwytów (Prezydent prezentuje również banalność bełkotu, zastępującego sens komunikacji – ale tę prezentację ku uciesze widzów musi powtarzać kilka razy).
Nie muszę chyba dodawać, że trzeci odcinek poza własnymi problemami powtarza również te, które są udziałem całego dotychczas zagranego serialu: kłopoty z ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi, przywiązaniem widza do intryg i losów poszczególnych postaci, w końcu widoków na awangardową nowość całego pomysłu teatralnego serialu, zapowiadanego przez Strzępkę i Demirskiego. Jeśli ktoś szuka elitarnego kabaretu, prawdopodobnie może czuć się zachęcony do zobaczenia „Sabatu”. W innym wypadku, a w szczególności wtedy, kiedy ma się świeżo w pamięci inne przedstawienia duetu, radzę przygotować się na rozczarowanie. Marzenia o poruszającym emocjonalnie i intelektualnie dramacie niepewnie przekładam na ciąg dalszy serialu, który niechybnie nastąpi.
Spektakl:
„Klątwa, odcinki z czasu beznadziei” — „E03: Sabat dobrego domu”
reżyseria: Monika Strzępka, tekst: Paweł Demirski
Teatr IMKA, Warszawa 2014