„Ponad tą rzeką jest bardzo piękny most kamienny; i w całym świecie nie masz równie pięknego ani podobnego” [1]. Zachwyt Marco Polo zapewne był przesadny, a granitowy most na południowych przedmieściach Pekinu przeszedł do historii nie z powodu swej urody, ale wydarzeń, które się na nim rozegrały. Most Marco Polo, znany również jako Most Lugou, w chińskiej świadomości odpowiada polskiemu Westerplatte. Tu właśnie wojska japońskie 7 lipca 1937 roku sprowokowały potyczkę z oddziałami chińskimi i wykorzystały ją jako pretekst do rozpoczęcia najkrwawszej wojny w historii XX-wiecznej Azji – drugiej wojny sino-japońskiej (1937-1945).

Trzy dni temu Chiny z niespotykaną pompą zainaugurowały obchody 77. rocznicy wybuchu wojny, uważanej w Azji za forpocztę II wojny światowej. Przed Muzeum Wojny Chińskiego Narodu Przeciw Japońskiej Agresji (中国人民抗日战争纪念馆) wybudowanym w pobliżu wspomnianego mostu przemówienie wygłosił sam prezydent Xi Jinping, dzięki czemu relacje z tego wydarzenia poszybowały na jedynki gazet, a uroczystości transmitowała telewizja. Tysiąc zgromadzonych gości odśpiewał hymn „Marsz Ochotników”, a prezydent w mocnych słowach stwierdził, że „nikt, kto zamierza negować, wypaczać czy upiększać historię agresji, nigdy nie będzie tolerowany przez naród chiński”. Odsłonięto pomnik, delegacja młodzieży przysięgła uroczyście „pamiętać historię, szanować pokój, nie zapomnieć hańby narodu i realizować chiński sen”. Oficjele uścisnęli dłonie kombatantów. Podobne uroczystości zorganizowano w wielu miejscach w Chinach, zwłaszcza tam, gdzie rocznica szczególnie boli, np. w Nankinie, miejscu masakrnkińskiej.

Uroczyste ceremonie to jedynie część oficjalnych obchodów. Archiwa państwowe kilka dni wcześniej uruchomiły specjalną stronę internetową, na której codziennie, przez 45 dni, będą udostępnione zeznania najwyższych rangą schwytanych i osądzonych zbrodniarzy japońskich z czasów wojny (skany oryginałów, streszczenia w języku chińskim i angielskim). Pierwszy z nich to generał Keiko Suzuki. We własnoręcznie spisanych zeznaniach sucho opisuje wyczyny swoich oddziałów. „W powiecie Linxian rozkazałem Oddziałowi Zapobiegania Epidemiom i Dostaw Wody rozprowadzić zarazki cholery w trzech czy czterech wioskach”. Beznamiętnie podaje nazwy wysiedlonych wsi, liczy spalone domy, opisuje gwałty, mordy i porywanie kobiet do wojskowych burdeli. Relacje jego towarzyszy broni różnią się jedynie nazwami geograficznymi i liczbami i poświadczają, że armia japońska bez najmniejszych wahań eksterminowała cywilną ludność, również z użyciem broni chemicznej i biologicznej. W czasie ośmioletniej wojny zginęło ok. 35 mln Chińczyków.

W chińskich mediach nastąpiła istna eksplozja informacji związanych z agresją japońską, a fala antyjapońskiego wzmożenia sięgnęła dawno niespotykanych wysokości. Nienawiść Chińczyków do morskiego sąsiada jest tak potężna, że podsycanie jej epatowaniem zbrodniami sprzed siedmiu dekad może skończyć się niekontrolowanym przez nikogo wybuchem agresji. Już kilka razy w Chinach dochodziło do antyjapońskich zamieszek, podczas których – z braku wroga osobowego – tłum koncentrował się na demolowaniu japońskich restauracji, sklepów czy niszczeniu samochodów, co prawda należących do rodaków, ale wrażej produkcji. Wściekłość ulicy zazwyczaj wywoływana była mniejszym lub większym konfliktem na linii Pekin-Tokio. Aktualne patriotyczne napięcie ma w tle jątrzący się od dawna konflikt o wyspy na Morzu Wschodniochińskim i niedawną zmianę w interpretacji japońskiej konstytucji. Gabinet premiera Shinzo Abe zadecydował bowiem, że siły samoobrony będą mogły działać również poza granicami kraju. Chińska rządowa gazeta „Dziennik Ludowy” ze swadą skomentowała ten ruch, porównując Abe do Hitlera, i oskarżając Japonię, że po raz kolejny staje się niebezpiecznym krajem mogącym rozpętać wojnę.

W całym tym rejwachu chińskie media i opinia publiczna zapominają wspomnieć o dwóch ważnych faktach. Po pierwsze, ciężar walki z Japonią wzięły na siebie przede wszystkim wojska Kuomintangowskiej Republiki Chińskiej. W chwili inwazji stosunek sił Chińskiej Armii Czerwonej do armii rządowej wynosił 1:60, komunistyczne oddziały były także słabo wyszkolone i uzbrojone. W oficjalnej zaś narracji pokutuje pogląd, że armia nacjonalistyczna zajmowała się głównie tępieniem czerwonych, a nie walką z najeźdźcą. Po drugie – inwazja japońska na Chiny była darem niebios dla wegetujących wtedy w jaskiniach w Yan’anie komunistów. Tylko to powstrzymało Chang Kaj-szeka przed zmieceniem ich z powierzchni ziemi, bowiem chcąc pomocy Stalina, musiał zawrzeć sojusz z komunistami. Zresztą sam Mao Zedong wcale nie ukrywał swojej wdzięczności dla Japończyków za wywołanie wojny, dzięki której KPCh przejęła władzę nad terytorium Chin. Dla zdobycia władzy gotów był na każde ustępstwo, wcześniej również na wydanie połowy kraju Japonii, pod warunkiem, że będzie mógł skomunizować resztę. W 1972 r. gdy oba kraje wznowiły stosunki i premier Tanaka Kakuei chciał przepraszać za zbrodnie rodaków – uśmiechnięty Mao go powstrzymał, twierdząc, że bez ataku armii cesarza, KPCh nigdy nie stałaby się tak potężna. „Wrota do władzy dla komunistów chińskich zostały otwarte przez Japończyków” [2].

Przypisy:

[1] Marco Polo, „Opisanie świata”, tłum. Anna Ludwika Czerny, PIW, Warszawa 1954, s.196.

[2] Jakub Polit, „Chiny 1946-1949”, Bellona, Warszawa 2010, s.28.