Nie rozumiem, dlaczego polska kinematografia tak rzadko wydaje na świat prawdziwe perełki. Przecież wystarczy wyjść na ulicę i scenariusz na film akcji, science-fiction czy czarną komedię gotowy. W końcu życie pisze najlepsze scenariusze. Ot, przykład pierwszy z głowy: w miniony piątek, 17 lipca, przed stołecznym ratuszem zebrała się grupka jedynych polskich sprawiedliwych, by objaśnić władzy po czyjej stronie leży prawda. A konkretniej – członkowie Stowarzyszenia Solidarni 2010 oraz Krucjata Różańcowa odprawili egzorcyzmy w obronie prof. Bogdana Chazana.
Przez weekend nie wydarzyło się nic, co by wskazywało, że władze ratusza zmieniły zdanie w kwestii odwołania prof. Chazana ze stanowiska dyrektora Szpitala im. Świętej Rodziny. Ale w kolejnych dniach możemy spodziewać się wszystkiego.
Jeśli prezydent Warszawy się nie ugnie, Krucjata Różańcowa na pewno będzie miała plan B – może wyprowadzi na ulice bojówki religijne, żeby nawróciły warszawskich urzędników, a jeśli to nie pomoże, obrzuciły ratusz różańcami. Czy to nie wspaniały pomysł na film o walce dobra ze złem? Efekty specjalne podczas odprawiania egzorcyzmów mogłyby być na poziomie „Gwiezdnych wojen” lub co najmniej „Egzorcysty 2”.
Przy kompleksie pałacowym we wsi Kurozwęki właściciele stworzyli gigantyczny labirynt w polu kukurydzy. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby labirynt nie miał kształtu… Jana Pawła II. | Katarzyna Kazimierowska
Egzorcyzmy to dość popularny w Polsce sposób walki ze złem. Pojawił się po katastrofie smoleńskiej i od pewnego czasu, zwykle w miesięcznicę katastrofy, uczestnicy mszy przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu oraz politycy PiS odprawiają je przeciwko premierowi. Polskim sprawiedliwym i jedynie prawdziwym katolikom nie wystarczają modlitwy w tej intencji w kościołach. Potrzebują wyjść z nimi na ulice miast, by odczynić zło – zło oczywiście w ich rozumieniu – i sprowadzić niczym biblijny potop dobro, rozumiane też według jedynej słusznej wykładni.
To, że to dobro oznacza uspokajanie sumienia wybranych, przy jednoczesnym łamaniu prawa oraz wystawianiu na szwank zdrowia i godności innych nie ma znaczenia. To że jedyni słuszni i sprawiedliwi katolicy stają po stronie największego hipokryty wśród polskich lekarzy wiele mówi o polskiej wersji chrześcijaństwa. Lubimy wielkie gesty, stawanie ponad prawem, pokazywanie, kto tu rządzi w imię Boga, kto – jak pisze Agnieszka Graff w swoim sobotnim felietonie w „Wysokich Obcasach” – „ma bezpośrednią linię do Pana Boga”.
Bo takim ludziom wolno więcej, tacy porywają tłumy. Mogą mieć belkę w swoim oku, ale to nie ma znaczenia, jeśli pierwsi dostrzegą drzazgę w oku bliźniego i rzucą w niego kamieniem. Nie muszą czytać książek czy chodzić na przedstawienia, by uznać je za diaboliczne, by poczuć się obrażeni. Nie muszą być w ciąży, by wiedzieć lepiej, co dobre dla ciężarnej i jej nienarodzonego dziecka.
Boży wybrańcy kierują swoim ludem, odwołując się do prostej religijności. Do obrazków dobra i zła, niczym w średniowieczu, tłumacząc ludowi za pomocą prostych przykładów i mówiąc: to cacy, to be. Tu egzorcyzmy, weź różaniec, a tu największy Chrystus w Europie, bo w końcu Polska jest Chrystusem narodów. Tu obrazek z Matką Boską, a tu wspólna modlitwa przeciwko obrazoburczej wystawie w CSW, której co prawda nie widzieliśmy, ale już my wiemy, co na niej jest. Tylko jeszcze inni muszą się dowiedzieć, muszą nas posłuchać, by postąpić tak jak my. Bo w końcu nie o moralność czy prawdę tu chodzi, ale – jak pisze Graff – o władzę. O władzę nad rzędem dusz, o władzę w narzucaniu innym swojej woli, swojej moralności, swojego zdania. A religia – z jej obrazkami, z jej dewocjonaliami, egzorcyzmami i jasnym podziałem na dobro i zło, wykładnią, która ma coraz mniej wspólnego z naukami Chrystusa, ale jest przekonująca – bardzo się do tego przydaje.
Jesteśmy jako naród naprawdę dobrzy w budowaniu religijnych obrazków do naszej własnej Biblii, pełnej barwnych golgot w przykościelnych sztucznych jaskiniach i dróg krzyżowych w wersji góralskiej. | Katarzyna Kazimierowska
A na osłodę, żeby prawdziwi katolicy wiedzieli, że dobro czuwa i wbrew pozorom szerzy się – może nie na świecie, ale w Polsce na pewno – wiadomość ze wsi Kurozwęki w województwie świętokrzyskim. Tam przy kompleksie pałacowym właściciele rokrocznie tworzą gigantyczny labirynt w polu kukurydzy. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że tym razem labirynt ma kształt Jana Pawła II i, jak zapewniają twórcy, jest to jego największy portret na świecie. Niebawem tłumy zaczną odwiedzać Kurozwęki, by zagubić się w labiryncie twarzy papieża Polaka.
Mamy już największy portret JPII, jego największy pomnik i największego Chrystusa. Czym jeszcze zabłyśniemy w świecie? Jesteśmy jako naród naprawdę dobrzy w budowaniu religijnych obrazków do naszej własnej Biblii, pełnej barwnych golgot w przykościelnych, sztucznych jaskiniach i dróg krzyżowych w wersji góralskiej. I na tym poziomie rozumiemy religię. Na tym poziomie pozostaje już tylko zachwyt obrazkiem, myślenie odchodzi na tor boczny. Dlatego tak łatwo nam na hasło rzucić kamieniem. W czarno-białym świecie, w którym egzorcyzmami „leczy się” prawo i władzę urzędniczą, racjonalność istnieje już tylko w formach szczątkowych.