Ciężki jest żywot tłumacza, któremu przychodzi przekładać żyjącego i – co więcej – wiecznie nieukontentowanego i doskonale znającego język przekładu autora. I na odwrót, zły przekład może rozstroić nerwy nawet najbardziej niewzruszonego pisarza.
To właśnie ta ostatnia sytuacja skłoniła w latach 80. Milana Kunderę do kroku rzadko spotykanego w świecie literackim – drobiazgowej rewizji wszystkich tłumaczeń swoich powieści; w tym przypadku na język francuski. Ta benedyktyńska praca nie dziwi, jeśli wspomni się okoliczności, w których Kundera zdecydował rzucić się w wir komparatystycznych analiz. W nocie do francuskiego wydania „Żartu” z 1985 roku pisał z pewną dozą humoru, ale również irytacji:
„Pewnego dnia, w 1979 roku, Alain Finkielkraut przeprowadził ze mną długi wywiad dla «Corriere della serra»: «Pański styl, w ‘Żarcie’ kwiecisty i barokowy, stał się klarowny i pozbawiony ozdobników w pana kolejnych książkach. Skąd ta zmiana?». Co? Mój styl kwiecisty i barokowy? W ten sposób po raz pierwszy przeczytałem francuską wersję «Żartu». (Aż do tej pory nie miałem w zwyczaju czytać i kontrolować moich przekładów; dziś, niestety, poświęcam tej syzyfowej pracy więcej czasu niż na samo pisanie.) Byłem zdumiony. Przede wszystkim w jednej czwartej powieści tłumacz […] przestał ją tłumaczyć i zabrał się za pisanie jej na nowo. […] Wprowadził do niej około setki (tak!) upiększających metafor (u mnie: niebo było niebieskie; u niego: pod fiołkowym niebem październik rozpościerał swoje wspaniałe proporce; u mnie: drzewa były kolorowe; u niego: na drzewach rozkwitała polifonia tonów […]). Tak, jeszcze dziś jestem z tego powodu nieszczęśliwy. Pomyśleć, że przez dwanaście lat w wielu przedrukach «Żart» prezentował się we Francji w tym udziwnionym stroju” [1].
Kundera poszedł jednak jeszcze dalej. Po cóż poprawiać kolejne francuskie przekłady, skoro można od razu pisać po francusku? W tym języku powstała „Powolność” (1995) i kolejne powieści – „Tożsamość” (1998) oraz „Niewiedza” (2003). Wszystkie skromne objętościowo i – powiedzmy to sobie szczerze – mocno odbiegające od poprzednich literackich dokonań czeskiego autora.
Wraz z wyborem języka innego niż język ojczysty, coś zaczęło się psuć w powieściowej maszynerii Kundery. Po pierwsze – styl. Zdania jeszcze prostsze i jeszcze bardziej pozbawione ozdobników niż w pierwszych książkach zamiast nadawać jego prozie niewymuszoną lekkość, sprawiły, że stała się ona sztuczna. Tak jakby francuska clarté autora „Żartu” nie tyle wynikała ze świadomego wyboru pisarza, ile była skutkiem niewystarczających językowych kompetencji. Po drugie coś złego zaczęło się dziać z eseistycznymi dygresjami, do których Kundera przyzwyczaił nas w swoich powieściach. Zaczęły „odklejać się” od fabuły. Owszem, wciąż można było z zainteresowaniem śledzić rozważania o znaczeniu figury Ulissesa, jak w „Niewiedzy”, ale z poczuciem żalu, że autor krótkiego wtrącenia nie przekształcił po prostu w pełnoprawny esej.
Stalin, pępek i patetyczne marionetki
Powyższe uwagi można, niestety, powtórzyć przy okazji najnowszej książki Kundery „La fête de l’insignifiance” (Święto nieistotności, 2014) [2]. Wyczekiwana i zapowiadana głośno powieść przez francuską krytykę została przyjęta raczej przychylnie. „Przyjaciele się spotykają i wzajemnie o sobie opowiadają [se rencontrent et se racontent]. Ot i wszystko” [3], napisał z przekąsem Pierre Assouline, pisarz i autor jednego z najsłynniejszych we Francji literackich blogów. Jest w tym sporo racji. Trudno bowiem szczerze pochwalić pisarza o takim formacie jak Kundera za rzecz, którą spodziewalibyśmy się przeczytać raczej u debiutanta, a nie u jednego z Matuzalemów światowej literatury, uwiecznionego w kolekcji Plejady.
Wszystko zgrzyta w tym powieściowym mechanizmie, poczynając od samych bohaterów. W „La fête de l’insignifiance” jest ich czterech. To sami mężczyźni, których pomimo różnicy wieku i wykształcenia łączy przyjaźń. Ramon, najstarszy z nich, urodzony przed śmiercią Stalina, jest emerytowanym pracownikiem nienazwanej w powieści instytucji. Alain, najmłodszy z całej czwórki, oczytany i obyty, pracuje w miejscu, które pozwala mu zarobić na skromne studio w Paryżu. Wychowany samotnie przez ojca, wciąż nie może pogodzić się z tym, że dla matki, która porzuciła męża i syna, wyjeżdżając do Ameryki, był zawsze niechcianym dzieckiem. Czterdziestoletni Charles zajmuje się organizacją koktajli dla prywatnych osób. W momencie, gdy go poznajemy, w powolnej agonii umiera jego matka. W pracy pomaga mu ostatni z bohaterów, Kaliban – aktor na bezrobociu, nieco starszy od Alaina.
W gruncie rzeczy o bohaterach nie dowiadujemy się wiele więcej. Nie pomaga nam w tym także paryskie tło, na którym autor nakreślił sylwetki czwórki przyjaciół. Akcja powieści rozgrywa się w kilku zaledwie miejscach: w mieszkaniach bohaterów, w Ogrodzie Luksemburskim i na przyjęciu, które obsługują Charles z Kalibanem i na które zostaje zaproszony Ramon. Mogłaby się ona jednak z powodzeniem rozgrywać gdziekolwiek indziej. Główną treść „La fête de l’insignifiance” stanowią bowiem niekończące się intelektualne dialogi i monologi bohaterów. Jeśli Ramon, Alain, Charles i Kaliban staliby się nagle Rajmundem, Adamem, Karolem i Kajetanem i zaczęli toczyć te same dysputy na Żoliborzu i w Ogrodzie Saskim, struktura i sens powieściowego przekazu w ogóle by na tym nie ucierpiały. Co więcej, czterej przyjaciele mogliby się stopić w jedno, tak bardzo ich wypowiedzi pozostają niezróżnicowane pod względem tonu i poziomu erudycji. Tylko po co pisać wówczas powieść?
Assouline we wspomnianej już recenzji w swojej krytyce idzie jeszcze dalej: „Postacie, szybko zamienione w patetyczne marionetki, mówią tym samym głosem. Nic z tego nie pozostaje. Żaden dźwięk, żaden szczególny rys. Nawet cytowanie okazuje się niemożliwe, gdyż nic nie jest warte zacytowania” [4]. To nie do końca prawda. Na pewno w pamięci wielu czytelników pozostaną niektóre tematy rozmów bohaterów oraz kilka obrazów i metafor. Jak choćby historia ze Stalinem, Chruszczowem, Kalininem i kuropatwami w roli głównej, w której Kundera przedstawia przegraną walkę lekkości i humoru z Historią przez wielkie „H”. Albo wyeksponowany w letni dzień kobiecy pępek, który skłania Alaina do rozważań nad tajemnicą indywidualnego istnienia i powtarzalności. Ma również swoją wagę zapowiedziany w tytule temat błahości, która w powieści zostaje nazwana „esencją istnienia”. Pochwała tego, co nieużyteczne, mało znaczące i pozostające w tle nie jest wcale błahym (sic!) zagadnieniem, jak chcieliby niektórzy krytycy Kundery.
Cóż z tego, skoro wszystkie te wątki pozostawiają uczucie niedosytu i lekkiego chaosu. Są jak ledwo zauważalne, nieco przypadkowo dawane szczutki, które mają nas skłonić do myślenia. Szczutek to jednak zbyt mało. O ile Alain Finkielkraut mógł w oparciu o „Żart” Kundery opublikować w 2009 roku błyskotliwy esej o sztuce śmiechu (por. „Nie bez drżenia śmieje się mędrzec” w tomie „Serce rozumiejące”), o tyle w przypadku „La fête de l’insignifiance” podobny wyczyn byłby trudny do wykonania.
Kundera porwany
W czym, oprócz samego języka i kłopotów ze zbyt dygresyjną formą, tkwi słabość ostatnich powieści Milana Kundery? Można pokusić się o hipotezę, która zapewne nie byłaby w smak autorowi zawsze skrzętnie oddzielającemu swój los pisarza od losu emigranta zza żelaznej kurtyny. Pisanie Kundery byłoby lepsze, gdyby w swoich najnowszych dziełach nie porzucił na dobre (być może z wyjątkiem „Niewiedzy”) środkowoeuropejskich motywów. I nie chodzi tu tylko o piętno, jakie zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie odcisnęły eseistyczne teksty w rodzaju „Zachodu porwanego albo tragedii Europy Środkowej” [5]. Spójrzmy na same powieści Kundery. Choć opis perypetii Ludwika w „Żarcie” oraz Tomasza i Teresy w „Nieznośnej lekkości bytu” odsyła nas zawsze do uniwersalnych problemów i jest przetykany odwołaniami do klasycznych dzieł Sofoklesa, Nietzschego czy Freuda, same perypetie są jednocześnie głęboko osadzone w konkretnej, środkowoeuropejskiej rzeczywistości. Nadaje im to walor wiarygodności.
Ale to nie wszystko. Kiedy w poświęconym Kunderze wydaniu „Le Magazine Littéraire” z 2011 roku François Taillandier stwierdził, że Kundera „otworzył powieść na refleksję, która nie jest teoretyczna”, mówił o czymś więcej, niż tylko o prostym przeciwstawieniu się panującej we Francji modzie na formalne eksperymenty ugruntowane w naukach społecznych [6]. Chodziło o skupienie się na człowieku, który nie zostaje zredukowany do żadnej z wielkich teoretycznych narracji. „Człowiek Kundery – pisał Taillandier – w rzeczywistości zamieszkuje wszystkie wymiary: na pewno historię i politykę, ale także metafizykę, erotykę, komizm i tragizm. Jego problem polega na tym, by uwewnętrznić je wszystkie, jednocześnie je przekraczając, by wiedzieć, że od żadnego z nich nie ucieknie, lecz że w tym samym czasie jego człowieczeństwo zależy od tego, czy uda mu się uniknąć losu ich więźnia” [7].
Postawa Kundery nie wzięła się jednak znikąd. Humor, sceptycyzm, wiara w powieść, która pozwala ukazać wielość i jednocześnie niepowtarzalność ludzkich losów, niezgoda na zamknięcie w wąskich ramach nauki i ideologii, ba, nawet Kunderowski hedonizm tak bliski zachodniemu libertynizmowi wynika wprost ze środkowoeuropejskiego doświadczenia. Z niego bierze się również widoczna w książkach Kundery nieufność wobec historii. Pisząc w „Zachodzie porwanym” o małych środkowoeuropejskich narodach pisarz podkreślał: „W pełnym rozczarowań doświadczeniu historii leży źródło oryginalności ich kultury, mądrości, niepowagi, która kpi sobie z wielkości i chwały” [8]. To samo moglibyśmy powiedzieć o jego najlepszych powieściach, a czego z trudem można się doszukać w ostatnich.
Pomimo niedostatków „La fête de l’insignifiance” z pewnością szybko znajdzie swojego polskiego wydawcę. I słusznie. Polskim czytelnikom należy się pełna biblioteczka przekładów Milana Kundery. Będą mogli wówczas samodzielnie ocenić jego ostatnie dokonania, choć obserwując przyjęcie w Polsce „Powolności”, „Tożsamości” i „Niewiedzy”, nie należy się spodziewać nadmiernych zachwytów. Kunderofile, którzy wciąż czekają na tekst pisarza napisany w starym, dobrym stylu, mogą tylko spuścić smutno głowę i z żalem pomyśleć o pechowym pierwszym francuskim tłumaczeniu „Żartu”.
Przypisy:
[1] Milan Kundera, „Note de l’auteur à la traduction définitive de «La plaisanterie»”, Éd. Gallimard, Paris 1985.
[2] W pierwszej wersji tej recenzji używałem przekładu tytułu książki Kundery, zaproponowanego w prywatnej rozmowie przez tłumaczkę Annę Wasilewską: „Święto błahości”. W oficjalnym tłumaczeniu Marka Bieńczyka tytuł powieści brzmi „Święto nieistotności”.
[3] http://larepubliquedeslivres.com/caprice-dechenoz-insignifiance-du-kundera/; dostęp: 20.07.2014.
[4] Tamże.
[5] Milan Kundera, „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej”, przeł. M. L., „Zeszyty Literackie”, nr 5, 1984; oryg. „The New York Review of Books”, 26.04.1984.
[6] François Taillandier, „Le Roman comme zone franche”, „Le Magazine Littéraire”, nr 507, lipiec 2011.
[7] Tamże.
[8] Milan Kundera, „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej”, dz. cyt.
Książka:
Milan Kundera, „La fête de l’insignifiance”, Éd. Gallimard, Paris 2014 (wyd. pol. „Święto nieistotności”, przeł. Marek Bieńczyk, wyd. W.A.B., Warszawa 2015).
* W momencie publikacji recenzji polski czytelnik nie dysponował jeszcze tłumaczeniem „La fête de l’insignifiance”. Autor tekstu przetłumaczył zatem tytuł samodzielnie jako „Święto błahości”. Polska edycja książki ukazała się w czerwcu 2015 r. w przekładzie Marka Bieńczyka i nosi tytuł „Święto nieistotności”. Pierwotne tłumaczenie tytułu zostało zatem zmienione w recenzji na zaproponowane przez Marka Bieńczyka.