Kilka dni temu na łamach izraelskiego dziennika „Haaretz” publicystka Ilene Prusher napisała, że współczucie, jakie wyraziła z powodu tragedii Palestyńczyków, sprowadziło na nią społeczny ostracyzm. Zabrzmiało to dla mnie dość znajomo. W cieniu tragedii w Gazie w mediach społecznościowych toczy się inna wojna – o to, co oznacza solidarność z ofiarami przemocy w tym regionie. W ostatnich dniach dowiedziałam się, że upominając się o mieszkańców Gazy, popieram terrorystów, że dążę do zniszczenia państwa izraelskiego i wreszcie – argument ostateczny – że jestem antysemitką podszywającą się pod obrońcę praw człowieka.
Wspominam o tych echach z mediów społecznościowych, bo traktuję je jako poważny symptom coraz silniejszego przekonania części proizraelskich środowisk i władz izraelskich o życiu w oblężonej twierdzy. Tymczasem już od dłuższego czasu Izrael oblężoną twierdzą nie jest. Jest dzisiaj państwem z prężną gospodarką, najsilniejszą armią w regionie, potężnymi sojusznikami i całkiem dobrze ułożonymi, zważywszy na kontekst, relacjami z sąsiadami. Izrael nie jest więc chybotliwym państewkiem, którego egzystencja byłaby stale zagrożona. Przeciwnie – na terenach historycznej Palestyny jest obecnie absolutnym hegemonem. A w konflikcie izraelsko-palestyńskim to Izrael trzyma wszystkie karty – wojny i pokoju.
Owszem Izrael tak jak każde państwo ma nie tylko przywilej, ale i obowiązek obrony swoich obywateli, ale zgodnie z prawem międzynarodowym ma też obowiązki wobec ludności, zamieszkującej okupowane terytoria w Gazie, na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie. Palestyńczycy jak każdy naród okupowany mogą zaś sprzeciwiać się trwającemu zaborowi. Natomiast żaden z tych przywilejów nie są absolutny, a ich granice wyznaczają prawa człowieka i ochrona ludności cywilnej.
Trwającego konfliktu w Gazie nie można analizować bez rozumienia jego szerszego kontekstu politycznego i bez świadomości tego, co dzieje się tam na co dzień – a nie tylko dzisiaj, kiedy wymiana ognia między armią izraelską a Hamasem zajmuje pierwsze strony gazet.
Malejący skrawek ziemi
Podstawową charakterystyką tej sytuacji jest skrajna asymetria. Palestyńczycy walczą dziś o swoją państwowość nie na połowie (co w 1947 roku przyznawało im ONZ), ale na 22 proc. terenów historycznej Palestyny, czyli w Gazie, na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie. Kłopot polega na tym, że Izrael nie jest przekonany, czy nawet ten skrawek historycznej krainy mógłby należeć się Palestyńczykom. I ów brak pewności towarzyszy Izraelowi nie od czasu powstania Hamasu w 1987 roku, ale od wojny sześciodniowej z roku 1967, kiedy wojska izraelskie podbiły resztę Palestyny, anektując wschodnią część Jerozolimy, przejmując kontrolę nad Gazą, Zachodnim Brzegiem oraz rozpoczynając nieprzerwany i systematyczny proces ekspansji na tych terenach przez budowę osiedli.
Terytorium, na którym państwo palestyńskie mogłoby powstać, coraz bardziej się kurczy. Dzisiaj są to raczej pojedyncze enklawy na kontrolowanym przez Izrael obszarze. | Dominika Blachnicka-Ciacek
Dziś na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie żyje ponad pół miliona osadników, mieszkających w osiedlach przeznaczonych wyłącznie dla Izraelczyków. Te wyglądają jak fortece, często prowadzą do nich eksterytorialne drogi, które są niedostępne dla Palestyńczyków, tak jak droga 443 łącząca Tel Awiw z grupą osiedli dookoła Male Adumin. Bezpieczeństwa osadników strzeże armia izraelska, mająca wyłączną kontrolę nad całością zaanektowanej Wschodniej Jerozolimy, ale też nad 66 proc. Zachodniego Brzegu (tzw. Obszar C). Terytorium, na którym państwo palestyńskie mogłoby powstać, coraz bardziej się kurczy. Dzisiaj są to raczej pojedyncze enklawy na kontrolowanym przez Izrael obszarze.
Mało tego Izraelczycy i Palestyńczycy żyjący razem na Zachodnim Brzegu podlegają dwóm odrębnym systemom prawnym – pierwsi sądownictwu cywilnemu, drudzy zaś sądownictwu wojskowemu. Za to samo wykroczenie Palestyńczyk dostaje inną, znacznie surowszą karę niż izraelski osadnik. Instytucje międzynarodowe (jak ONZ) i międzynarodowe organizacje praw człowieka (w tym izraelskie, takie jak B’Tselem czy Jesz Din) od lat nieustannie donoszą o łamaniu praw człowieka wobec Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie, o bezkarności uzbrojonych osadników i nadużyciach armii izraelskiej.
W przypadku Gazy sprawa wygląda inaczej. Izrael odważną decyzją Ariela Szarona wycofał osadników izraelskich i wojsko z Gazy w 2005 roku, ale enklawa ta objęta jest od roku 2007 pod całkowitą blokadą. Oznacza to, że jest kontrolowana z morza, z powietrza i z ziemi, kontrolowany jest również jej import i eksport towarów, nie mówiąc o swobodnym przemieszczaniu się ludności. Gaza na co dzień, nawet pomijając interwencję armii izraelskiej, pozostaje na skraju katastrofy humanitarnej – jej gospodarka została doszczętnie zniszczona w poprzednich inwazjach, rybacy próbujący łowić są regularnie ostrzeliwani przez straż przybrzeżną, a rolnicy posiadający farmy przy granicy z Izraelem mają do nich utrudniony dostęp i również zmagają się z ostrzałami (por. raporty ONZ OCHA 2007-2014) .
Z punktu widzenia prawa międzynarodowego i społeczności międzynarodowej Gaza nadal uważana jest za terytorium okupowane, a organizacje humanitarne składają raporty o stale pogarszających się warunkach sanitarnych, materialnych i psychospołecznych. W Gazie dorasta pokolenie dzieci, które nie znają niczego prócz wojny.
Pokojowy ruch oporu
Drugą sprawą, o której należy pamiętać, analizując bieżące wydarzenia, to że sprzeciw Palestyńczyków wobec okupacji od czasu zakończenia drugiej intifady prawie dwadzieścia lat temu ma charakter przede wszystkim pokojowy – zarówno w wymiarze politycznym, jak i społecznym. Polityka palestyńska reprezentowana przez Organizację Wyzwolenia Palestyny i Fatah od lat odrzuca wszelkiego rodzaju przemoc. Możemy i powinniśmy debatować o jej skuteczności, lecz najważniejsze jest to, że preferuje szukanie mostów i sposobów porozumienia niż wysyłania rakiet w stronę Izraela.
Społeczeństwo palestyńskie – w Gazie, na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie – jest zaangażowane w ruch oporu przeciwko trwającej okupacji, ale znowu w przeważającej mierze i w większości przypadków jest to ruch pokojowy, który nie odwołuje się do siły czy agresji. Co tydzień w Jerozolimie, w szeregu miast i wsi palestyńskich odbywają się spokojne protesty, często z udziałem Izraelczyków, przeciwko okupacji w ogóle i poszczególnym praktykom, takim jak aneksja ziemi przez mur separacyjny, wyburzanie domów, przesiedlanie ludności czy przemoc osadników. Często protesty te są brutalnie tłumione przez izraelską armię, tak jak 24 lipca, kiedy największa dotąd manifestacja solidarności z Gazą na Zachodnim Brzegu została rozpędzona przy użyciu ostrej amunicji, zabijając dwóch protestujących i raniąc setki innych.
O trudnej codzienności Palestyńczyków i szeregu pokojowych działań przeciwko okupacji nigdy nie słyszymy. O ruchu oporu dowiadujemy się dopiero wtedy, gdy Hamas wysyła rakiety w kierunku Izraela. | Dominika Blachnicka-Ciacek
Najbardziej popularna wśród Palestyńczyków forma oporu nazywa się sumud, czyli dosłownie trwanie i niepoddawanie się. Polega na pozostawaniu na swojej ziemi i w swoich domach i na znoszeniu z godnością trudności okupacji, wszechobecności punktów kontrolnych i armii wyznaczającej ramy codziennej egzystencji. Sumud w naszych realiach historycznych można chyba najlepiej wytłumaczyć na przykładzie pozytywistycznej pracy u podstaw pod zaborami.
Problem polega na tym, że o trudnej codzienności czy o szeregu pokojowych działań przeciwko okupacji nigdy nie słyszymy – chyba że akurat udamy się na festiwal niezależnych filmów dokumentalnych lub śledzimy strony internetowe organizacji humanitarnych. O istnieniu palestyńskiego ruchu oporu dowiadujemy się dopiero wtedy, gdy Hamas wysyła rakiety w kierunku Izraela.
Jak pokonać Hamas?
Zarysowanie tej perspektywy jest w moim przekonaniu kluczowe dla zrozumienia, że eskalacja przemocy, z którą mamy do czynienia obecnie, nie jest wojną Izraela z Hamasem, ale częścią długotrwałego konfliktu między stroną okupującą, którą jest Izrael, a stroną okupowaną, której podmiotem zbiorowym są Palestyńczycy.
Działalność Hamasu trzeba więc rozpatrywać w kontekście trwającej okupacji i ruchu oporu, którego ów jest ważnym elementem, ale nie jedynym wyznacznikiem. Nie popieram działalności Hamasu i ciarki przechodzą mi po plecach na myśl o wszelkim fundamentalizmie religijnym. Potępiam działanie, które prowadzi lub może prowadzić do ofiar po stronie ludności cywilnej – bez względu na to, kto jest stroną okupowaną i okupującą, i kto zaczął pierwszy. Myślę, że Hamas sprowadził wielką tragedię na zwykłych ludzi, którym miał zapewnić bezpieczeństwo. Tym razem prowadzi bardzo ryzykowną grę i mam poważne obawy, że cena, którą płacą cywile jest za wysoka.
Czytając jednak postulaty Hamasu w sprawie zawieszenia broni, trudno znaleźć w nich elementy radykalne – wszystkie mają charakter humanitarny. Hamas domaga się zniesienia trwającej od 2007 roku blokady Gazy, ułatwienia ruchu dla ludności palestyńskiej w izraelskich i egipskich punktach kontrolnych, pozwolenia na łowienie ryb na wodach terytorialnych należących do Gazy i zezwolenia na pracę na farmach graniczących z Izraelem bez groźby ostrzałów ze strony straży przybrzeżnej czy pograniczników. Jednym słowem domaga się złagodzenia polityki okupacyjnej i uczynienia życia mieszkańców w Gazie chociaż trochę bardziej znośnym.
A co z rakietami wysyłanymi w stronę Izraela? Byłam w Sderot i Ashdod, czyli w miejscach, które doświadczają największych ostrzałów ze strony Gazy, i nie zazdroszczę ich mieszkańcom życia w schronach – pozbawionego komfortu i pełnego nieprzewidywalności. Ale byłam też w Hebronie, w Yanoun w okolicach Doliny Jordanu, we wsiach palestyńskich na wzgórzach Południowego Hebronu i widziałam, w jaki sposób osadnicy izraelscy przy pomocy armii czynią życie Palestyńczyków nieznośnym. Dopuszczają się przemocy fizycznej, która jest już regułą, a nie wyjątkiem, palą i niszczą palestyńskie pola uprawne, anektują palestyńską ziemię, doprowadzając do wysiedleń Palestyńczyków, jak w przypadku Starego Miasta w Hebronie.
Dziś bycie przyjacielem Izraela nie powinno polegać na bezkrytycznej obronie polityki Benjamina Netanjahu, ale na wydobywaniu Izraelczyków z kolein myślenia o sobie jako wyłącznej ofierze konfliktu, z przekonania, że „wszyscy chcą nas zabić”, oraz na stanowczym wskazywaniu drogi do zakończenia okupacji.
Państwo, które jest okupantem, nie może prowadzić wojny „obronnej” z ludnością, którą okupuje i nad którą ma pełną kontrolę. Strażnik więzienia nie może atakować więźniów, twierdząc, że się broni. Czy oznacza to zatem, że odmawiam Izraelowi prawa do defensywy? Nie, przeciwnie – uważam, że Izrael ma obowiązek bronić się i zapewnić swoim obywatelom poczucie bezpieczeństwa. Tylko że droga do wewnętrznego spokoju nie polega dziś na zniszczeniu arsenału broni Hamasu. Jeśli blokada Gazy i okupacja palestyńskich terytoriów będzie tak dotkliwa i pełna przemocy jak do tej pory, to obawiam się, że jeden Hamas zastąpi drugi, a potem trzeci i czwarty, i być może każdy następny będzie bardziej radykalny od poprzedniego.
Klucz do bezpieczeństwa Izraela leży w zakończeniu zaboru terytoriów palestyńskich, który jest demoralizujący dla obu stron i na dłuższą metę żadnej z nich nie przyniesie ani pokoju, ani sprawiedliwości.