Sport, jak wiele zagadnień życiowych, potrzebuje, by być atrakcyjnym bohaterem filmowym, retuszu, podkręcenia i mocnego soundtracku. Oglądanie go sauté – a w filmie „Drużyna” Michała Bielawskiego o polskiej reprezentacji w siatkówce mężczyzn mamy sport bez Photoshopa – jest często smutne, choć jednocześnie frapujące. Niby każdy wie, że za historycznymi osiągnięciami i porażkami sportowych widowisk jest zawsze backstage mozolnej pracy, ale w tym dokumencie podglądamy poświęcenie ludzi w naprawdę skrajnej wersji. W dokumencie Bielawskiego widzimy znacznie więcej niż mecz finałowy, ostatni set mistrzostw świata albo przecięcie wstęgi mety przez biegacza, kolarza czy chodziarza. A zwykle podczas transmisji dostrzegamy tylko tyle – tak jakby w edukacji interesować się tylko wynikami matury, a w kulturze tym, kto wygrał konkurs chopinowski.
Herosi w małych łóżeczkach
Od wielu lat naukowo zajmuję się sportem – przyglądam się, jak skonstruowane są programy aktywizujące, jak robi się politykę sportową (w gminach, w związkach sportowych), jak działają organizacje sportowe i kluby. W swojej pracy skupiam się na tym wszystkim, co ważne dla amatorów, rzadko zaglądam do tzw. sportu wyczynowego. Po projekcji filmu Michała Bielawskiego uświadomiłam sobie z całą odpowiedzialnością: choć lubię myśleć, że na sporcie się znam, to jednak go mitologizuję, mam o nim wyobrażenie teledyskowe: tempo, sława, pieniądze, wielkie i intensywne poruszenia oraz przyjemności. Tymczasem „Drużyna” pokazuje siatkarską reprezentację Polski bez egzaltacji, nawet bez emocji, ale też bez podglądactwa i wścibstwa.
Jest w tym filmie scena, gdy zawodnicy pokazują nam swoje pokoje w Centralnym Ośrodku Sportowym w Spale. Malutki pokój, dwa łóżka, szafeczka i stary telewizor. Nic poza tym. Zgrzebna, schludna estetyka. Przede wszystkim ciasno, a oni wszyscy tacy jakby o wymiar więksi od normalnego człowieka. Reprezentanci Polski spędzają pół swojego sportowego życia w tych ośrodkach: to w nich jedzą, trenują i śpią w odtwarzającym się cyklu uczestnictwa w kadrze. W takich dekoracjach reżyser spokojnie pyta, zawodnicy i trener odpowiadają, przy okazji patrzymy, jak żyją i jak grają. Destyluje się z tego jakaś bezwzględna prawda o poświęceniu, mobilizacji, sile, rezygnacji z przyjemności, o wielkim skupieniu.
Wierzymy im, gdy mówią, jaką dumą i wyróżnieniem jest granie dla swojego kraju, a sprytnie wplecione relacje z kluczowych momentów meczów Ligi Światowej dają nam zastrzyk tej niesamowitej adrenaliny. Jednak cena, jaką za to płacą, jest wysoka. Podróżują po świecie, ale właściwie na zasadzie teleportacji od jednej hali sportowej do drugiej. Choć stanowią drużynę, to w każdej chwili mogą zostać rozdzieleni (decyzją trenera). Choć mają piękne ciała, to prawie każdy z nich cierpi i ma za sobą ryzykowne kontuzje. Chociaż są sławni, to ileż można wpisywać swoje nazwisko w kajety rozemocjonowanych fanów?
Drużyna z popiołów
Film kilka aspektów siatkarskiego świata jakby pominął. Nie widzimy działaczy związkowych, a przecież to oni są ważnym elementem kontekstu życia drużyny. Nie ma tu życia prywatnego zawodników, a narracje tworzy tylko kilku zawodników i trenerzy, nie poznajemy ich wszystkich. Tym samym można z początku odnieść wrażenie, że reżyser nie dotarł do istoty „drużynowości” siatkówki. Zdania o sporcie wypowiadane przez bohaterów to znane wszystkim przyciężkawe truizmy: „porażka uczy”, „ciężka praca ważniejsza niż talent”, „to trening czyni mistrzów”. Początkowo irytowało mnie to jako dowód na to, że film jest niepełny, wycinkowy. Z drugiej jednak strony dokumentuje on słabość języka w opisie tego, czym jest trud profesjonalnego trenowania na najwyższym poziomie. Działacze działaczami (można by było ich pokazać dla dodania filmowi kolorytu), wgląd w prywatne funkcjonowanie pewnie dobrze by zintensyfikował wątek trudów życia sportowców, a pokazywanie swoistości siatkówki ucieszyłoby fanów tej dyscypliny. Tego jednak w filmie nie ma, bo na samym końcu jest nieopisywalna kwintesencja sportu (i chyba wszystkich innych dziedzin, które chcemy doprowadzać do perfekcji) – nużąca powtarzalność. To główny bohater filmu, mało atrakcyjny, ale prawdziwy i bolesny jak pobudka o 5 rano czy naciągnięty mięsień.
Drużyna przepracowuje doświadczenie porażki w jeden sposób: zacisnąć zęby, spać w wąskich łóżeczkach, rozmasowywać bolące mięśnie i trenować, trenować, trenować. | Aleksandra Gołdys
Sport jest fantastycznie jednoznaczny i dramatycznie ewidentny. Prowadząc orkiestrę, szkołę czy firmę, mamy kilka kryteriów oceny tego, jak nam idzie, możemy mówić o dochodach, o zadowoleniu pracowników, o sprzedaży płyt albo o recenzjach krytyków. Uda nam się zawsze jakoś wybronić swoją samoocenę i nadać sens swoim staraniom.
W sporcie wygrywasz albo przegrywasz i na nieszczęście nie możesz wygrać na zawsze, musisz to zwycięstwo odnawiać. To wszystko intensyfikuje motywację do starań, ale też czyni dokonania boleśnie chwilowymi. „Drużyna” dobrze to pokazuje – łapiąc reprezentację w momencie, w którym po niesamowitych sukcesach zalicza kolejne porażki, trenując tak samo wytrwale i pod okiem tego samego trenera. W filmie nie ma egzaltacji, ale przy odrobinie empatii pozwala on nam poczuć, jak to jest zmarnować cały swój trud, wywalić go do kosza, unieważnić wskutek przegranej. Istotne jest, co z tym doświadczeniem robi drużyna. Oczywiście – zaczyna znów trenować. Tak samo zaciskać zęby, spać w wąskich łóżeczkach, rozmasowywać bolące mięśnie i trenować, trenować, trenować.
Film trochę chodzi wokół rozwikłania tej zagadki: czemu raz wygrywamy, a potem w podobnych warunkach przegrywamy z kretesem? Widzimy, że zawodnicy też nie wiedzą. Co najbardziej niesamowite ‒ i bez odpowiedzi muszą mieć moc, żeby ponownie się starać. Większość z nas może mieć czas, żeby próbować rozumieć, co się nam wydarzyło, i wybór czy startować w „rozgrywkach” wtedy, gdy jesteśmy gotowi. Drużyna musi się odradzać bez tej wiedzy, bez przepracowywania „bólu” porażki wskoczyć w kolejny cykl rozgrywek. W tym kontekście oszczędny i precyzyjny język zawodników jawi się jako świadectwo przepracowywanych latami doświadczeń z boiska i szatni.
W tym niezwykłym stawaniu się i odradzaniu się drużyny centralną rolę odgrywa selekcjoner. Jest kimś, kto składa zawodników w harmonijną całość, utrzymuje ich w odpowiednim emocjonalnym stanie, analizuje każdy ich ruch, precyzyjnie obserwuje. Jest ojcem, matką, wodzem, alchemikiem. Obserwowanie i słuchanie jego samego jest z kolei kluczowe dla rozumienia „drużyny”, podobnie jak frapujące są konstytutywne dla jego stylu działania wypowiedzi o tym, że ważniejsze od przegranej czy zwycięstwa jest to, czy siatkarze czują się wojownikami, albo o tym, że idealny zawodnik to taki, który jest zawsze zmotywowany do treningu. Relacja trenera i zawodnika (zawodników) to relacja niezwykła, złożona ze składników, których w innych sferach życia już po prostu nie ma. Trener przejmuje całą odpowiedzialność za to, co się dzieje (czy raczej co się okazuje) na boisku i ma to kapitalne znaczenie dla rodzaju władzy, która zostaje mu dana i która się realizuje w codziennym wysiłku całej drużyny. To taki władca, który nie może ignorować potrzeb swoich „poddanych”, musi umieć dostrzegać i pielęgnować w nich ich potencjały, wsłuchiwać się w nich i troszczyć, a jednocześnie wytrwale dyscyplinować i sprawiać, że zawsze mają motywację. Władca, który leży razem z „poddanymi” na posadzce hali i tak samo metodycznie rozciąga mięśnie.
Piękno dyscypliny
Sportowa droga tych, którzy są najlepsi (czy raczej sprawdzają się w byciu najlepszymi) bardzo różni się po pierwsze od tego, co myślimy o ich życiu, po drugie od tego, jak żyjemy my. Powtarzanie tysiąc (dosłownie!) razy serwu, by zwiększyć swoje szanse na punkt w meczu, to połączenie medytacji, walki i techniki. Trochę brakuje słów, trochę nie ma jak tego dobrze pokazać (by nie skłamać za bardzo), trochę nie ma dobrej metafory, muzyki na tło… „Drużyna” uczciwie się z tymi trudnościami mierzy. Znakomicie pokazała to, co jest konsekwencją istoty sportowego wysiłku i typów relacji, które w sporcie panują – skupienie i dyscyplinę. W świecie, w którym musimy być wielozadaniowi, a poddawanie się zewnętrznym zasadom jest wartościowane negatywnie (tracenie „siebie”), doświadczenie drużyny odsłania rzadkie dziś piękno i siłę, którą niesie zdyscyplinowanie i oddanie sprawie. To widać w każdym ruchu zawodników na treningu, w każdej minie w trakcie meczów i w szacunku, jaki wzajemnie sobie pokazują. Bielawski pozwolił nam to poczuć ‒ bez żadnych efektów specjalnych, po prostu podszedł bardzo blisko i słuchał.
[yt]gpydLSJSFok[/yt]
Film:
„Drużyna”, reż. Michał Bielawski, Polska 2014.