Ilu_1_Wstępniak i Rychard

 

Łukasz Pawłowski: Co nowego aktywiści startujący w wyborach samorządowych mogą wnieść do polskiej polityki na poziomie lokalnym?

Andrzej Rychard: To jest nowa generacja aktywistów, ludzi bardzo często dobrze wykształconych i reprezentujących nowy typ wrażliwości charakterystyczny dla życia raczej wielkomiejskiego niż małomiasteczkowego. Ich wejście do polityki może stanowić ożywczy prąd, który „tradycyjnym” samorządowcom na pewno się przyda.

Czym różnią się od „tradycyjnych samorządowców”?

Dostrzegają polityczny potencjał w sferach, które do tej pory bezpośrednio się na politykę nie przekładały.

Na przykład w jakich?

Chodzi o jakość życia i kwestie związane z zaspokajaniem potrzeb pozamaterialnych, które są coraz ważniejsze dla Polaków – dostęp do wiedzy, informacji publicznej, zdrowia. To ma sens polityczny, ponieważ polityka poszerza swoje granice i wchodzi na nowe tereny.

To ciekawe, że przedstawia ich pan jako odkrywców nowych obszarów polityczności, bo ci ludzie idą do wyborów z hasłami jawnie kontestującymi politykę i zapewnieniami, że uprawiać jej nie będą.

I na tym właśnie polega kwadratura tego koła. Oni odkrywają nową politykę, lecz nie chcą się do tego przyznać. To swego rodzaju niepolityczna polityczność. Niektórzy politolodzy, na przykład Radosław Markowski, uważają, że nowi działacze powinni wchodzić do polityki przez system partyjny, bo innego mechanizmu w demokracji nie wymyślono. Z tego wynika, że nie powinni się od polityki odżegnywać, choć doskonale rozumiem, dlaczego to robią – decyduje o tym skrajnie niskie zaufanie od systemu partyjnego i obecnych partii. Mimo to ja również sądzę, że lokalni działacze w pewnym momencie będą musieli stworzyć dla treści, jaką odkryli, odpowiednią formę jej prezentacji.

Dlaczego nie może być tak jak było do tej pory?

Nie można prowadzić polityki w oparciu o wykorzystywane ad hoc narzędzia demokracji bezpośredniej, na przykład referenda. A dotychczas te grupy tak właśnie działały – aktywizowały się jedynie wówczas, gdy coś im doskwierało, kiedy nie mogły korzystać z tych elementów życia miejskiego, do jakich aspirują lub do jakich są przyzwyczajone. Tak na dłuższą metę w organizmie miejskim działać się nie da. Formy demokracji bezpośredniej sprawdzają się wyłącznie w szczególnych okolicznościach.

Na tym właśnie polega kwadratura tego koła. Aktywiści miejscy odkrywają nową politykę, lecz nie chcą się do tego przyznać. To swego rodzaju niepolityczna polityczność. | Andrzej Rychard

Ze strony środowisk, o których mowa, często pada jednak argument, że na poziomie lokalnym polityka nie istnieje, więc i tradycyjne jej formy nie mają tu zastosowania.

To całkowicie błędna diagnoza. Polityka być może zanika, ale… na poziomie centralnym. To tam mamy do czynienia z pustym rytuałem podtrzymywania się w uścisku dwóch największych partii politycznych. Z pewnością nie można jednak powiedzieć, że działalność na poziomie lokalnym nie jest polityką. Jest to nie tylko nieprawdziwe, ale i szkodliwe twierdzenie. W ten sposób dołącza się bowiem do populistycznego chóru krytyków polityki jako takiej, którzy choć sami politykę uprawiają, starają się od niej odciąć.

Ale przecież ze szkół, dróg czy przystanków autobusowych korzystamy wszyscy, niezależnie od naszych poglądów. Gdzie tu więc miejsce na politykę?

Oczywiście, że korzystamy z nich wszyscy, ale wcześniej pojawia się pytanie czy budować drogę, szkołę czy szpital. Odpowiedź na nie jest czystą polityką, rozumianą jako sztuka przekonywania ludzi do swoich priorytetów, a następnie ich realizacji.

Więcej zyskałyby i ruchy miejskie, i polska polityka, gdyby działalność takich organizacji nazwano nowym obliczem polityki, a nie uciekano w stronę populistycznych nastrojów. Wszyscy pamiętamy hasło Platformy Obywatelskiej z poprzednich wyborów samorządowych – „Nie róbmy polityki, budujmy drogi”. Kiedy dziś podobne hasła będą przedstawiać ruchy miejskie, mogą one budzić niedobre skojarzenia, ponieważ ich wyborcy są bardziej wyczuleni na próby sprzedawania im czegoś w fałszywym opakowaniu.

Ruchy miejskie pokazują się nam w nieprawdziwym świetle?

Nie twierdzę, że jest to przemyślana manipulacja – być może niektórzy ich członkowie naprawdę wierzą, że da się uciec od polityki. Ale to błędna diagnoza.

W polskich miastach już nieraz oddolne inicjatywy zyskiwały duże poparcie, a ich przedstawiciele zajmowali wysokie stanowiska we władzach, kosztem największych partii, takich jak PO czy PiS. Z taką sytuacją mamy do czynienia we Wrocławiu, Gdyni, Katowicach. Czym różnią się nowe środowiska od poprzednich inicjatyw lokalnych?

Różnica polega na nowej formule aktywności, zmianie pokoleniowej i powstającej stopniowo – na pewno na poziomie intelektualnym, ale powoli również infrastrukturalnym – sieci ruchów miejskich.

Do tej pory lokalne grupy aktywizowały się jedynie wówczas, gdy coś im doskwierało, kiedy nie mogły korzystać z tych elementów życia miejskiego, do jakich aspirują. Tak na dłuższą metę w organizmie miejskim działać się nie da. | Andrzej Rychard

Miasta to niezwykle rozbudowane mechanizmy złożone z licznych instytucji i zatrudniające tysiące urzędników. Nawet sukces wyborczy nie gwarantuje realizacji wszystkich postulatów, lecz wymaga umiejętnego współdziałania z aparatem administracyjnym. Czy nowe ruchy mogą sobie z tym poradzić?

Ich powodzenie zależy od przemian elektoratu. Jeżeli wypracują trwałą i stałą łączność ze swoimi wyborcami, wówczas sukces będzie bardziej prawdopodobny. Moim zdaniem pojawienie się takiego porozumienia jest możliwe, ponieważ w polskich miastach – przynajmniej tych największych – zachodzą interesujące zmiany strukturalne. Dobrym przykładem jest Kraków. To miasto posiadające ogromne zaplecze infrastrukturalne i koncentrujące przemysł tworzący popyt na wiedzę. „Dragon Valley” – to określenie pochodzące od amerykańskiej Silicon Valley powoli zaczyna być używane w stosunku do Krakowa. Takie zaplecze – a Kraków nie jest jedynym tego rodzaju miastem w Polsce – może stanowić silne oparcie dla ruchów miejskich nowego typu.

Jak pogodzić ten optymizm z danymi dotyczącymi chociażby szybko malejącej frekwencji wyborczej w kolejnych wyborach parlamentarnych, europarlamentarnych czy prezydenckich?

Myślę, że w grupach społecznych, o których mówimy, w pewnym momencie pojawi się przekonanie, że polityka nie jest aktywnością odświętną, ale działaniem służącym lepszemu zaspokojeniu własnych, grupowych czy nawet klasowych interesów. Aby tak się stało, ludzie muszą jednak dostrzec, że od tego, kto jest ich przedstawicielem na jakimś poziomie władzy, zależą ich pozapolityczne aspiracje. Łatwiej dostrzec tę zależność na poziomie lokalnym.

To wersja optymistyczna, a pesymistyczna?

Wersja pesymistyczna zakłada, że Polska wejdzie na nowy etap rozwoju, w którym dramatycznie potrzeba będzie strukturalnych reform, o których mówi chociażby profesor Jerzy Hausner. A jednocześnie – mimo tej potrzeby – na poziomie centralnym będziemy mieli do czynienia ze słabym rządem, niezdolnym do podjęcia wymaganych działań. Niezależnie od tego, jaka partia zwycięży w wyborach parlamentarnych, władza nie będzie miała ani siły politycznej, ani społecznego mandatu. Na takie zagrożenie celnie zwraca uwagę chociażby profesor Antoni Dudek.

Jakie skutki będzie to miało dla ruchów miejskich?

Ludzie tym bardziej zniechęcą się do tej polityki, w której władzę sprawuje pewien wariant PO lub PiS z jakimiś przyległościami. Wówczas ruchy miejskie również nie zmienią oblicza polskiej polityki. Co najwyżej okazjonalnie będą stymulowały jakieś aktywności przyjmujące jednak formę „ruchów korygujących”, a nie poważnej reformy.

A co potem?

Taki stan rzeczy może utrzymywać się bardzo długo.