Czasem lektura splata się z jakimś ułamkiem życia w sposób bardzo niewygodny. Jedno przeczytane gdzieś zdanie zakorzenia się w głowie, trwa w podświadomości i potem, przy odpowiednich warunkach, jak ziarno fasoli w szkolnym eksperymencie, marszczy się, pęcznieje i wypuszcza pęd. Fragment tekstu, dawno wydawałoby się przetrawiony albo przeciwnie: nieprzetrawiony wcale i suchy, potrafi czaić się w człowieku tygodniami, miesiącami, może nawet przez lata, aż nagle przez jakiś bardziej lub mniej przypadkowy impuls wraca powidokiem i pozbyć się go nie sposób. Bez naszego udziału zdanie zagnieżdża się na nowo w świadomości i tak sobie trwa, niby kamień w bucie. Czas mija, zdanie blednie i niknie, ale pojawia się niespodziewanie za miesiąc czy dwa; przypomina się regularnie za każdym razem, gdy na horyzoncie naszych myśli zobaczymy odpowiedni katalizator.
Kiedy moja przewodniczka po hiszpańskim Santiago zapytała mnie, czy naprawdę zamierzam trzeci raz w ciągu dnia wrócić przed obraz El Greca i siedzieć tam bez sensu, jak Zbigniew Herbert przed martwą naturą, a ja odpowiedziałem, że „naprawdę”, taki właśnie kamień – powidok lektury – zagnieździł się w moich butach. W głowie pojawiło mi się mętnie to, co Józef Czapski pisał po spotkaniu z Mironem Białoszewskim: „Miałem z nim jakąś godzinę naprawdę (…) jego naturalność zupełna i ta pewność, że się mówi z człowiekiem jakąś władzę, jakąś samoistność w sobie mającym. Krótka włóczęga po Halach już pustych – jego spojrzenie zupełnie wyzwolone z banału”.
Ta sentymentalna przypowiastka o obcowaniu z kimś „naprawdę” ma w przypadku tego, jak świętowany jest Hiszpanii rok El Greca, specyficzne zastosowanie. Czytelnik musi wybaczyć mi (i Czapskiemu) wzniosłe mówienie o „byciu z kimś naprawdę”, o obcowaniu z kimś „samoistność w sobie mającym” i patrzącym na nas „spojrzeniem wyzwolonym z banału”. Choć te figury trącą romantycznym nadęciem, powinny zostać usprawiedliwione. Jeśli Hiszpania wspomina dziś 400. rocznicę śmierci El Greca, to właśnie dlatego, że przez ostatni wiek kilka postaci ze świata kultury miało wrażenie, że stojąc przed obrazem, który wyszedł z warsztatu mistrza, spędzają czas „naprawdę”.
Dostojność obcowania ze sztuką El Greca łatwo może ujść płazem. Dyskurs, który narósł wokół malarza, karmi się bowiem obficie – może nawet nazbyt – określeniami takimi jak „arcydzieła” czy „geniusz”. Nieważne, że od kilku lat historycy sztuki uczą nas, że padliśmy ofiarą manipulacji i El Greco nie był mistykiem, a wzniosła legenda o jego postaci jest z gruntu fałszywa. Nawet jeśli weźmiemy mit wielkiego artysty w nawias, obcując z płótnami Greka nie sposób od tej figury uciec. Stojąc przed obrazem można myśleć, że mamy do czynienia z samym artystą. Obcujemy tak, jak Czapski z Białoszewskim: „Naprawdę”.
Proteusz Grek
Romantyczny mit El Greca, bez względu na to, czy mu ulegamy, czy nie, wydaje się wart chwili uwagi. Legenda okazuje się bowiem nie tylko programować to, w jaki sposób indywidualnie patrzymy na sztukę mistrza z Toledo, ale kształtować również wyobraźnię zbiorową. Śledząc wydarzenia związane z obchodzonym właśnie w Hiszpanii czterechsetleciem śmierci artysty można odnieść wrażenie, że ich rdzeniem jest właśnie owa nieśmiertelna, choć ewoluująca legenda artysty.
Narracja o El Grecu opiera się na kilku prostych przeciwieństwach zawartych w biografii malarza. Domenikos Theotokopoulos (1541-1614), choć odniósł finansowy i społeczny sukces, nie stał się za życia artystycznym celebrytą na miarę swoich weneckich i rzymskich kolegów: Tycjana, Tintoretta i Michała Anioła. Jego hiszpańska emigracja, choć planowana jako podbicie dworu królewskiego w Escorialu, skończyła się na kościelnym Toledo. Niebotycznie wysokie sumy za wykonanie obrazów często musiały być ściągane przez malarza przy pomocy sądów. El Greco, choć płodny, nie stworzył żadnej trwałej szkoły. Sto lat po śmierci mistrza, który już jako młody człowiek uważał się za lepszego od boskiego Michała Anioła, jego malarstwo uważano w Hiszpanii za „niedorzeczne”, „dziwne” i „ekscentryczne”.
Trudno powiedzieć na ile lokalna renoma, którą El Greco zdobył za życia, bazowała na wysokiej ocenie jego obrazów, a ile na jego wizerunku. Grek nie tylko był zręcznym malarzem i przedsiębiorcą, ale zdradzał także – na włoską modłę – aspiracje do życia intelektualnego i prowadził wystawny tryb życia. Wiemy na przykład, że wynajmował muzyków, aby grali mu w czasie posiłków – rzecz zupełnie szalona, jeśli pamiętać, że El Greco wywodził się z tradycji cechowej i kształcił się nie na „wyzwolonego artystę”, ale na ikonopisa.
O wiele rzeczy za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku
Kuratorów wystawy „El Greco i malarstwo nowoczesne” niespecjalnie interesują jednak te ułamki biografii malarza, które inspirowały XX-wiecznych artystów. To, co widz odwiedzający wystawę w Prado może zobaczyć, to El Greco spreparowany. Muzealnicy proponują nam kilkadziesiąt efektownie zestawionych obrazów i nieco zafałszowaną wizję artystycznej wpływologii.
Na ekspozycji oglądać można skonfrontowane z dziełami El Greca płótna Maneta, Cézanne’a, Picassa, Delaunaya, Modiglianiego, Rivery, Pollocka i szeregu innych gwiazd współczesnej sztuki. Wystawa ma charakter celebrycki i, co można było przewidzieć, szybko okazała się frekwencyjnym sukcesem. Publiczność łasa na obrazy z certyfikatem arcydzieła zaspokaja głód szybko i wychodzi z Prado usatysfakcjonowana.
Można jednak odnieść wrażenie, że reklamujący projekt ciąg wielkich nazwisk maskuje niewypał. Prezentowany wybór rozpoznawalnych artystów jest tyle reprezentatywny, co przewidywalny. Wybór wielkich klasyków zdradza uwikłanie twórców projektu w marketing bazujący raczej na kanonie niż obiektywizmie i świeżości. Dlatego, nawet mimo zręcznie skomponowanego katalogu, który towarzyszy ekspozycji, projekt można uznać za fiasko. Kuratorzy – choć to hochsztaplerzy – pomagają nabić kabzę muzeum i uchodzą bezkarnie.
Grzechem głównym „El Greco y la pintura moderna” jest brak spójnej narracji. Ekspozycja składa się z kilku działów, które przedstawiają pojedyncze przykłady oddziaływania sztuki El Greca na artystów nowoczesnych. Wystawa w związku z tym przypomina dosyć niezręczną szkolną rozprawkę na zadany temat. Kuratorzy wrzucili do jednego worka kilkadziesiąt obiektów, jakby kierowali się zasadą „wymień znane ci obrazy, które…”.
Zestawienia zaproponowane przez kuratorów są przy tym w wielu przypadkach nadużyciem. Oddziaływanie sztuki El Greca tylko w kilku prezentowanych w Prado przypadkach opierało się rzeczywiście na bezpośredniej inspiracji jego obrazami. Wielu artystów znało głównie czarno-białe reprodukcje sztuki Kreteńczyka, a tylko nieliczni, jak Manet czy Rivera, pielgrzymowali do Prado i Toledo. Najsłynniejsze przykłady bezpośredniego oddziaływania Greka na europejski i amerykański modernizm są zresztą na wystawie nieobecne. Nie znajdziemy żadnej sugestii o związku między „Pannami z Avignonu” Picassa a „Wizją św. Jana” El Greca, choć ten ostatni obraz jest prezentowany na wystawie na honorowym miejscu. Za to obraz Cezanne’a, inspirowany monochromatyczną ryciną prezentującą „Damę w futrze”, zestawiany został przez kuratorów z malarskim oryginałem, którego Francuz nigdy nie widział…
Publiczność łasa na obrazy z certyfikatem arcydzieła zaspokaja głód szybko i wychodzi z Prado usatysfakcjonowana. Kuratorzy, choć to hochsztaplerzy, pomagają nabić kabzę muzeum i uchodzą bezkarnie. | Konrad Niemira
Jednym z kluczowych mankamentów wystawy jest również nieobecność mediów (książek, druków i grafik) prezentujących recepcję El Greca w XIX i XX wieku. Chodząc po salach, można odnieść wrażenie, że wybitne obrazy inspirują tu inne wybitne obrazy, a wielka sztuka kręci się w zamkniętym kręgu wpływów między dziełami wysokiej rangi. Warsztatowa podszewka tych artystycznych wpływów oraz ich zakorzenienie w reprodukcjach pozostają utajone. To, co sprzedają nam kuratorzy, to zatem wizja sztuki, w której znakomita twórczość wybitnego artysty inspiruje innych genialnych artystów.
El Greco „zhiszpanizowany”
Dobór prac, który możemy oglądać na wystawie, choć razi przewidywalnością, pozwala jednak na wydobycie charakterystycznego aspektu funkcjonowania sztuki El Greca w XX wieku. W Prado można zobaczyć bardzo wyraźnie, że duża część artystów współczesnych miała skłonność do sprowadzenia twórczości El Greca do hiszpańskiej kliszy. Biała kryza, szpada, iberyjskie piękno, trochę ostentacyjnej religijności – ot, cała recepta na obraz w stylu dawnego mistrza.
XX-wieczne „zhiszpanizowanie” sztuki El Greca wydaje się trwać w najlepsze. Można zresztą odnieść wrażenie, że nie tylko na wystawie z Prado, ale w całych obchodach roku El Greca, chodzi o pokazanie go jako „Hiszpana, z pochodzenia Greka”. Jednak pamiętać trzeba o tym, że patrzenie na postać artysty tylko przez pryzmat narodowej przynależności nie jest w żadnej mierze uprawomocnione. Mistrz z Toledo był bardziej uwikłany we włoski czy renesansowo-kosmopolityczny model życia intelektualnego, niż chcieliby to widzieć Hiszpanie.
Po wielkiej wystawie artysty z 1902 roku zaczęto pisać jego monografie. Jawił się w nich jako swój-obcy: Grek, ale fundator regionalnej szkoły hiszpańskiej. Fundator dosyć nietypowy, bo niemający ani uczniów, ani ważnych naśladowców. Funkcja El Greca dla Hiszpanii miałaby być taka, jak Dürera dla Niemiec czy Poussina (albo Quartona czy jak chcieli inni: Watteau) dla Francji – nie chodziło o zrobienie z El Greca ojca założyciela szkoły malarskiej w historycznym rozumieniu, ale o koronację artysty otwierającego poczet twórców narodowych, którzy jako konglomerat indywiduów, tworzą nowoczesne środowisko artystyczne. El Greco miałby być jego fundatorem nie tyle ze względu na skalę inspiracji, ale dzięki reprezentowanemu przez niego bezpardonowemu indywidualizmowi.
El Greco ze swoim „dziwnym” i „ekscentrycznym” stylem nadawał się do roli nowoczesnej osobowości artystycznej znakomicie. Religijna tematyka tworzonych przez niego w Toledo obrazów pozwoliła na wpisanie go przez krytykę w nurt hiszpańskiego mistycyzmu. Historykom sztuki z początku XX wieku udało się zatem pogodzić w tej postaci wymagania modernistycznej wizji sztuki z jej narodowym wymiarem. Był zarówno swojski, jak i obcy, nowoczesny i tradycyjny, genialny, ale i przystępny.
Ewangelia czytana po grecku
Dlaczego tyle miejsca poświęcam problemowi zmiennych oblicz mistrza z Toledo? Wydaje mi się, że obecna wystawa padła ofiarą niestałych tożsamości artysty – kuratorów zwiodła wiara w jednorodność jego spiżowego pomnika. Badając wpływ El Greca, trzeba jednak precyzować, o kim albo o czym właściwie mowa i jak postrzeganie El Greca zmienia się w czasie. Ilu różnych interpretatorów, tylu różnych El Greców.
Równolegle z pracami nad „El Greco i malarstwo nowoczesne” niezależny zespół kuratorów pracował nad osobną wystawą poświęconą ikonopisowi z Krety. Wystawą bardziej kameralną i niewymagającą międzynarodowych wypożyczeń. W 2010 roku, kiedy ruszały prace nad oboma projektami, mało kto zdawał sobie zapewne sprawę z tego, jak różne oblicza malarza pokażą obie ekspozycje.
W kwietniu 2014 roku w Prado można było zobaczyć małą wystawę zatytułowaną: „Biblioteka El Greca”. W dwóch salach znalazły się 53 obiekty: spisane na pergaminie inwentarze biblioteki artysty, cztery woluminy, które należały do El Greca i które malarz obficie opatrzył (często płomiennymi) komentarzami na marginesach, kilka książek znajdujących się na liście inwentarza oraz nieliczne obrazy. Nie trzeba było być historykiem sztuki, żeby spostrzec, że sama prezentacja wymienionych źródeł ukazuje El Greca wydartego mitowi romantycznej biografii. Malarz, który wyłaniał się z zacisza własnej biblioteki to bynajmniej nie mistyk. Raczej twórca poświęcony własnej pracy, czasem może malarz-naukowiec. Ani Grek, ani Hiszpan, raczej włoski humanista rozczytujący się w klasykach, Biblii pisanej po grecku, traktatach architektonicznych i pismach o perspektywie.
Funkcja El Greca dla Hiszpanii miała by być taka jak Dürera dla Niemiec czy Poussina dla Francji – nie chodziło o zrobienie z niego ojca założyciela szkoły malarskiej w historycznym rozumieniu, ale o koronację artysty otwierającego poczet twórców narodowych.| Konrad Niemira
W inwentarzu biblioteki uderza niemal zupełny brak książek hiszpańskich. Z pisarzy religijnych obecni byli głównie ojcowie Kościoła Wschodniego wypowiadający się w kwestii ikonoklazmu. Obecność książek z zakresu teorii architektury w bibliotece mistrza wytłumaczyć można charakterem jego warsztatu. El Greco i jego współpracownicy oprócz prac malarskich tworzyli rzeźby i ramy nastaw ołtarzowych. Mistrz był zatem nie tyle „samotnym geniuszem walczącym z plastyczną formą”, ile artystą wielozadaniowym. Opiewana przez romantyków fantazyjna, wyzwolona poetyka jego obrazów była w istocie ściśle zależna od renesansowych, scjentystycznych teorii malarstwa. Wreszcie: zakres intelektualnych zainteresowań Greka sugeruje, że był on raczej rzetelnym humanistą niż sentymentalnym marzycielem. Zamiast dialogów Platona na biurku malarza można było znaleźć opasły tom „Fizyki” Arystotelesa.
Widmo nad Hiszpanią
Różnica między celebrycką wystawą „El Greco i malarstwo nowoczesne” a minioną już wystawą biblioteczną zasadza się, jak sądzę, nie tyle na odmiennym polu badań, ile na odmiennych intencjach czy ideologicznym zapleczu kuratorów. Nie chodzi przy tym jedynie o to, że „nowatorzy” z Prado wzięli na warsztat trwanie form plastycznych, a „archiwiści” zajęli się badaniem ich intelektualnych źródeł. Odnoszę wrażenie, że chodzi raczej o problemy bardziej ogólne.
Na wystawie „nowoczesnej” El Greco wydaje się zupełnie zbędny. Wielkie płótna malarza z Toledo nikogo prawie ze zwiedzających nie interesują. Wakacyjny tłum lgnie do Picassa i Pollocka, podczas gdy przestrzeń przed „Laokoonem” i „Obnażeniem z szat” pozostaje zagadkowo pusta. Jeśli przejść się w Prado po salach stałej ekspozycji poświęconej Grekowi – zobaczyć możemy to samo bezludzie.
XX-wieczne malarskie interpretacje, które mogłyby służyć za klucz dla rozumienia pierwowzorów, z których wyrosły, całkowicie je zatem na wystawie pożarły. Nikogo chyba ze zwiedzających nie ciekawi, jak El Greco żyje w Picassie, tak jakby samo założenie, że w artyście nowoczesnym jest ktoś więcej niż on sam, że mówi przez niego język form, było dla zwiedzających nie do przyjęcia. „El Greco i malarstwo nowoczesne” jest dlatego w jakimś sensie projektem, który mówi o oddziaływaniu artysty-widma.
Zwiedzający wystawę, zmanipulowani przez strategie kuratorów, poruszają się między awangardowymi obrazami od czasu do czasu zerkając tylko na płótna El Greca. Wielkie obrazy Kreteńczyka ustawione zostały w osobnym kręgu, jakby wyosobnione z nowoczesności. Stary mistrz nie wchodzi w dialog z awangardą; raz stał się impulsem, spełnił swoje zadanie i teraz – jak czaszka człowieka z Cro-Magnon – stanowić może dla nas jedynie swoiste memento: stąd przychodzimy.
O bolączkach nowoczesności raz jeszcze
Plejada polskiej emigracji – Miłosz, Jeleński, Stempowski – w nielicznych swoich wypowiedziach o plastycznych awangardach upatrywali ich grzechu w fenomenie odrywania się sztuki od przedmiotu. Nie chodzi o to, żeby osądzać teraz, czy w tym zjawisku i skłonności współczesnego widza raczej do reprodukcji niż do oryginału jest droga donikąd, a może wręcz przeciwnie. Chodzi, jak sądzę, o problem pochodny: o konieczność zakreślenia na nowo horyzontu, który nas jako widzów interesuje. Innymi słowy: o umiejętność postawienia pytania, jakiej sztuki widz w muzealnym czy wystawienniczym zgiełku powinien szukać.
Nikogo ze zwiedzających nie ciekawi, jak El Greco żyje w Picassie, tak jakby samo założenie, że w artyście nowoczesnym jest ktoś więcej niż on sam, że mówi przez niego język form, było dla zwiedzających nie do przyjęcia. | Konrad Niemira
Prześliźniecie się po monstrualnym atlasie „El Greco y la pintura moderna” niesie w sobie ryzyko spędzenia godziny „na niby”. Spotkania z każdym i z nikim. Spotkania, które choć bezpłodne, pozostawia złudne wrażenie dobrze wykorzystanego czasu. Czy poprzez ekspozycję alternatywną: inwentarz książek z dawno nieistniejącej biblioteki, możliwe jest wyjście poza klisze mitu, „spojrzenie zupełnie wyzwolone z banału” i „spotkanie naprawdę”?
Trudno zdobyć się na jednoznaczne wyrokowanie. Nie powinno tu zresztą chodzić o zerojedynkową ocenę rezultatu takich przedsięwzięć. Jak sądzę, to sama wiara w sensowność szukania El Greca w notatkach zapisanych koślawo na marginesie jakiegoś traktatu, powinna napawać nas optymizmem.
Wystawa:
„El Greco y la pintura moderna”, Museo del Prado – Madryt
Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości Museo del Prado w Madrycie. Ilustracje pochodzą z następujących zbiorów:
- El Greco, Laocoön, Waszyngton, National Gallery of Art. KolekcjaSamuela H. Kressa
- MANUSKRYPT
- Pablo Picasso, Evocation. The Burial of Casagemas, Paryż, Museed’ArtModerne de la Ville de Paris
- El Greco, A Gentleman with his Hand on his Chest, Madryt,Museo del Prado
- Amedeo Modigliani, Paul Alexandre, Ruan, Musée des Beaux-Arts. Don Blaise iPhilippe Alexandre
- El Greco, Fray Hortensio Félix Paravicino, Boston, Museum of Fine Arts. Dziękiuprzejmości Isaac Sweetser Fund.
24 czerwca–5 października 2014