Doświadczenia historyczne pokazują, że nakładanie sankcji rzadko kiedy jest skuteczne jako środek do osiągnięcia zamierzonych celów. Zazwyczaj działają one w krótkim okresie na kraje małe i słabe. Rosja takim krajem nie jest, trudno więc oczekiwać, by przy takim jak obecnie poziomie eskalacji konfliktu między nią a Zachodem nakładane ograniczenia skutkowały rezygnacją Putina z dalszego destabilizowania Ukrainy. Niestety wyobrażone zyski polityczne wciąż znacząco przewyższają dotychczasowe koszty ekonomiczne.

Unia Europejska i USA nałożyły sankcje głównie na sektory bankowy i wojskowy, co ma spowodować przede wszystkim ograniczenie dostępu Rosji do zachodniego kapitału. Ze względu na fakt, że około połowę rosyjskiego długu stanowią zobowiązania zaciągnięte w krajach Unii, a sankcje uniemożliwiają branie kolejnych kredytów, dochodzi oczywiście do zmniejszenia dopływu pieniędzy. Moskwa natomiast nie pozostała bez reakcji i nałożyła własne blokady na import z wybranych krajów. Rosyjskie embargo dotyczy jednak głównie produktów spożywczych, takich jak owoce, warzywa, mięso, ryby czy nabiał.

Gdy przyjrzymy się bliżej owym obustronnym sankcjom, to okazuje się, że są mało restrykcyjne i dziurawe jak przysłowiowy szwajcarski ser. Zatem ich stosowanie i przestrzeganie raczej nie przyniesie spodziewanych efektów. Sankcje wobec Rosji w sektorze bankowym obejmują jedynie kilka wybranych banków, jak Sberbank, Rosselkhozbank czy Gazprombank, i ograniczają się do zakazu sprzedaży i kupna ich obligacji oraz akcji na rynku unijnym. Ponadto dotyczy tylko banków-matek, a nie ich europejskich filii. Choć szacuje się, że 30 proc. rosyjskiego sektora finansowego zostało poważnie ograniczone, co może doprowadzić gospodarkę do recesji, to jednak ma on jeszcze spore pole manewru, by sprzedawać obligacje na innych rynkach i zaciągać kredyty pod inwestycje w poza unijnych krajach. Warto też pamiętać, że część rosyjskich banków zgromadziła zawczasu nadwyżki, pozwalające im na w miarę stabilne funkcjonowanie przez kilka kolejnych miesięcy. Dodatkowo Centralny Bank Rosji od razu zagwarantował, iż udzieli obłożonym sankcjami bankom i firmom niezbędnych pożyczek.

Widać, że działania Unii są mało efektywne. I choć straszy ona, że jest już jednomyślna, to do nałożenia sankcji na strategiczne dla Rosji interesy, jak kontrakty gazowe, jeszcze daleko. | Rafał Wonicki

Skuteczność pozostałych sankcji jest podobna. Europa zgodnie zablokowała import broni z Rosji oraz eksport do niej nowoczesnych technologii koniecznych do wydobywania gazu ziemnego i ropy naftowej. Jednakże jak dotąd w obu przypadkach Moskwa może skutecznie przeciwdziałać ograniczeniom. Rosyjski sprzęt wojskowy bez wątpienia chętnie kupią kraje spoza Europy – najpewniej niedemokratyczne, mające pieniądze i rozwijające swój arsenał, takie jak Iran czy Pakistan. Z kolei zachodnie koncerny wydobywcze nie zaprzestały współpracy z rosyjskimi, więc choć te ostatnie zostały (zapewne na jakiś czas) odcięte od najnowszych technologii, to wciąż mają możliwość zakupu sprzętu od innych producentów oraz pośredni dostęp do uczestnictwa i partnerstwa w wielu nowych projektach wydobywczych, czego przykładem jest zawarte tuż przed embargiem norwesko-rosyjskie porozumienie o leasingu sześciu platform wiertniczych na wodach Arktyki.

Już z tego skrótowego opisu sytuacji widać, że działania Unii są mało efektywne. I choć straszy ona, że jest już jednomyślna, to do nałożenia sankcji na strategiczne dla Rosji interesy, jak kontrakty gazowe, jeszcze daleko. Ze względu na to, że akurat surowce naturalne jak gaz czy ropa są Europie potrzebne, a wiele europejskich państw jest prawie całkowicie lub w bardzo dużym stopniu uzależniona od dostaw z Rosji (zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej), nie wiadomo, czy w ogóle dojdzie do takich rozwiązań. Przeciągający się konflikt i rosnące koszty ekonomiczne z tym związane mogą niestety spowodować, że Unia nie będzie chciała zaostrzać sankcji i będzie w tej sprawie mówiła coraz mniej, a nie coraz bardziej zjednoczonym głosem. Sprawa francuskich Mistrali czy norwesko-rosyjskich interesów naftowych to jedynie pierwsze sygnały, pokazujące wyzwania, wobec których staje cała Unia i z którymi sobie nie radzi.

Musimy mieć też świadomość, że Rosja może na pewien czas wycofać się ze wspierania separatystów na wschodzie Ukrainy. Dla Europy byłoby to zwycięstwo, skutkujące zapewne odwołaniem sankcji. Za każdym bowiem razem, gdy Putin, szef dyplomacji Ławrow lub premier Miedwiediew rozmawiają z Merkel czy z Obamą i zapewniają ich, że Rosja robi wszystko, by znaleźć kompromis, na Zachodzie pojawiają się opinie, że rosyjski prezydent nareszcie zdał sobie sprawę z przegranej albo że wrócił mu zdrowy rozsądek. Dla Putina jednak mogłaby to być tylko przerwa w niekończącej się grze o przywrócenie przynajmniej części dawnych wpływów w postsowieckich państwach. Ile czasu zajmie mu zorganizowanie kolejnych separatystycznych oddziałów, gdy obecni bojownicy zostaną pokonani? Putin jest cierpliwy i jedna przegrana go nie demotywuje. Jeśli nie dziś w Doniecku, to może jutro w okolicach Naddniestrza ktoś będzie chciał tworzyć kolejny separatystyczny rząd. Tam przecież także stacjonują rosyjskie wojska.

Celem UE jest powrót do sytuacji geopolitycznej sprzed kryzysu, a celem Rosji – zachowanie lub rozszerzenie wpływów ekonomicznych i politycznych w regionie. To sprzeczne cele i nie zanosi się na to, by któraś ze stron chciała ustąpić. | Rafał Wonicki

Jak na razie wygrywa więc zwarte państwo antydemokratyczne, grające na nosie demokratycznym rywalom, oraz globalny kapitał, którego interesów obie strony jeszcze nie odważyły się naruszyć. Zresztą na ile skutecznie zachodnie demokracje mogą nakazywać międzynarodowym koncernom? I jak wysokie kary państwa te musiałyby by płacić firmom za zerwane kontrakty i straty finansowe? Putin zaś nie nałoży na nie kar ani nie przejmie ich kapitału – z podobnego powodu. Takie ruchy są dla jego władzy po prostu zbyt niebezpieczne. Zapasy między Zachodem a Rosją, które obserwujemy od dłuższego czasu, będę więc trwały jeszcze długo. Kolejne rundy konfrontacji czekają nas już w najbliższym miesiącu, albowiem przed wrześniową ratyfikacją umowy o wolnym handlu między Ukrainą i UE z pewnością będziemy widzieli rosyjskie zabiegi dyplomatyczne w celu jej deprecjacji. Ratyfikowanie umowy przez Ukrainę będzie miało dla Zachodu silne znaczenie propagandowe i choćby tylko z tego względu Putin zrobi dużo, by je powstrzymać. Dodatkowo jeśli nie zrezygnował z dotychczasowych planów kontrolowania Ukrainy, to ostatnie zwycięstwa armii ukraińskiej i rządu w Kijowie nad separatystami, które zbiegają się ze wspomnianym porozumieniem, są dla Moskwy nie do przyjęcia. Można zatem oczekiwać z jej strony nasilenia dwojakiego typu działań. Po pierwsze, wzmożenia pomocy militarnej i finansowej dla separatystów (w ostatnią środę 20 sierpnia media donosiły, że kolejny konwój z bronią z Rosji dotarł do rebeliantów). Po drugie, próby zawarcia korzystnego porozumienia z Zachodem na temat statusu Ukrainy ponad głowami jej obywateli i rządu. Do rozmów w tej sprawie dojdzie z pewnością 26 sierpnia na spotkaniu w Mińsku.

W tej sytuacji obustronne sankcje raczej nie przyczynią się do osiągnięcia porozumienia w najbliższej przyszłości. Celem UE jest bowiem, poza stabilizacją sytuacji na Ukrainie, powrót do sytuacji geopolitycznej sprzed kryzysu, a celem Rosji – zachowanie lub rozszerzenie wpływów ekonomicznych i politycznych w regionie. Dążenia te są na razie niemożliwe do pogodzenia i nie zanosi się na to, by któraś ze stron chciała ustąpić. Jeśli jednak UE zagwarantowałaby, że nie będzie baz NATO na wschodzie Europy i że umowa handlowa z Ukrainą nie przemieni się w jej członkostwo w Unii, to byłaby spora szansa na koniec separatystycznych ataków i rosyjskiego embarga. To karta negocjacyjna Putina. Wtedy jednak Ukraina, która walczy dziś o swoją niezależność, przegrałaby.

Patrząc na panującą tam sytuację, byłaby to wielka szkoda. Okazało się bowiem – co należy docenić, a na co media w zasadzie nie zwracają uwagi – że władze i społeczeństwo ukraińskie, w tak trudnych warunkach, jakie zafundowała im Moskwa, poradziły sobie nadzwyczaj dobrze. Ukraina, która w oczach Putina miała być łatwa do zdestabilizowania, nie chce się rozpaść, rząd wciąż ma poparcie, a separatyści przegrywają. Zarazem strategia Putina przynosi odwrotne od zamierzonych efekty: wciąga Ukrainę coraz bardziej w struktury UE, a siły NATO zaczynają stacjonować coraz bliżej wschodnich granic sojuszu. Może więc warto zaryzykować i jeszcze bardziej zjednoczyć się w sankcjach i działaniach przeciwko Rosji? Wygrana będzie korzystna nie tylko dla Ukrainy, ale również dla Unii. Niestety Polska w tej rozgrywce się nie liczy, więc ze strony europejskiej wspólnoty to przede wszystkim Niemcy i Francja zdecydują o losie Ukraińców. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że zdecydują na ich korzyść.