Hergé byłby pewnie ucieszony, a potem zaskoczony, gdyby mógł zobaczyć albumy narysowane przez Rutu Modan. Jej kreska – wyraźne czarne kontury, bardzo prosty rysunek twarzy, mocne i jednolite kolory, dające efekt klasycznej płaskości obrazu – od pierwszej chwili kojarzą się z techniką właściwą serii o Tintinie. Analogia ta jednak sprawdza się tylko częściowo, bo choć belgijski klasyk i współczesna izraelska rysowniczka w podobny sposób, bardzo starannie, komponują kadry i rysują nie tylko postaci, ale i tło, to Rutu Modan inaczej prowadzi narrację, inna jest u niej logika opowiadania obrazem – no i zupełnie inna treść.
Jak dotąd mieliśmy okazję poznać dwie jej książki. Pierwsze były „Zaduszki” (2013), a krótko przed wakacjami dostaliśmy „Ucztę u królowej” – i są to albumy adresowane do zupełnie innej publiczności. Nie przepadam za określeniem „powieść graficzna”, bo jest w nim jakaś niepotrzebna wstydliwość przed swojskim słowem „komiks”, ale akurat do „Zaduszek” pasuje mi ono bardzo. Jest to bowiem opowieść doskonale skonstruowana fabularnie, pełna pobocznych drobiazgów i zaskakująco gęsta. Ma dwie główne bohaterki: Reginę, starszą panią, która wyjechała z Polski do Izraela jeszcze przed wojną, oraz Mikę, jej wnuczkę. Obie razem wyruszają do współczesnej Warszawy. Mika głównie jako towarzyszka babci, a także w ramach nadrabiania zaległości – bo w czasach szkolnych nie zaliczyła obowiązkowej wycieczki do Auschwitz; natomiast Reginą powoduje chęć odzyskania majątku należącego do jej rodziców. Tak się w każdym razie wydaje na początku, jako że historia ma drugie dno – i nie będę oczywiście psuł przyjemności z lektury, zdradzając przebieg akcji. Powiem oględnie, że wyprawa do Polski okazuje się dla obu kobiet bardzo ważna: Regina stara się pogodzić z przeszłością, Mika tę przeszłość poznaje – tak jak i poznaje współczesną twarz kraju przodków.
Muszę przyznać, że tym, co szczególnie zachwyciło mnie w „Zaduszkach”, jest nie tyle –bardzo dobra skądinąd – opowieść o tej ważnej wyprawie, ile przede wszystkim doskonale ukazane charaktery babci i wnuczki oraz relacja między nimi. Talent i wyczucie Modan widać już na pierwszych stronach, kiedy to na lotnisku, jeszcze w Izraelu, młokosowaty strażnik nie pozwala wnieść Reginie butelki wody. Babcia nie chce uznać zakazu, a wobec nieustępliwości strażnika wypija całą wodę, żeby się nie zmarnowała, co z kolei spotyka się ze złośliwymi komentarzami osób z kolejki. W zemście Mika szepcze strażnikowi, że jeden ze złośliwców ma przy sobie narkotyki. Obie postaci miewają wahnięcia nastrojów, bywają niezdecydowane, wesołe i przekorne, ale też smutne i melancholijne – zresztą te płynne przejścia między humorem a powagą charakteryzują cały album, który, choć wzruszający, z patosem nie ma nic wspólnego. Bardzo trafione są też inne postaci i epizody. Warto zwracać uwagę na to, co dzieje się w tle – na przykład na kadry z wnętrza samolotu na początku i na końcu albumu.
„Uczta u królowej” to z kolei propozycja dla młodszego czytelnika: ma format bardziej kojarzący się z książkami dla dzieci, znacznie obszerniejsze kadry i tylko 26 stron. I znów widać, że autorka ma nosa do psychologicznej obserwacji, jest to bowiem bardzo trafna wizja dziecięcego „snu na jawie”, coś w rodzaju komiksowego zaklęcia wymierzonego w zmorę większości dzieci – czyli dobre zachowanie przy stole. Nina, bohaterka tej historii, jest nieustannie strofowana przez rodziców, że brzydko je, mlaszcze i dokarmia psa. Nagle w kuchni zjawia się herold zapraszający dziewczynkę na ucztę u królowej Anglii. Po podróży prywatnym samolotem Nina ląduje w Londynie i trafia na przerażająco nudny i sztywny bankiet, pełen wyelegantowanych ludzi jedzących z dostojeństwem wydumane potrawy. Nina prosi o spaghetti z keczupem i je wprost skandalicznie. Towarzystwo w osłupieniu śledzi jej wyczyny, aż w końcu królowa nakazuje, by wszyscy spróbowali jeść w ten sposób. I wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa: kulminacyjny i zajmujący dwie strony kadr, na którym królowa pompuje sobie do ust keczup prosto z butelki, w drugiej dłoni dzierżąc ciastko, wyciśnie uśmiech, jak sądzę, na najpoważniejszej twarzy. „Uczta” wpisuje się w mocny i nienowy już nurt dziecięcej literatury „niegrzecznej”, to znaczy takiej, która trzyma stronę dziecka i pokpiwa sobie z tradycyjnego „dydaktycznego smrodku”; Modan ewidentnie leży ta konwencja i stosuje ją z ciepłem i wdziękiem.
Napisałem wcześniej, że „Zaduszki” i „Uczta” adresowane są do różnej publiczności, ale to w sumie nieprawda: dzieci rzeczywiście raczej nie przeczytają pierwszego z albumów, za to dorośli świetnie będą bawić się przy drugim (chyba że mają stricte konserwatywne poglądy na wychowanie). No i jest jeszcze wielka przyjemność oglądania rysunków Modan, pokazujących, że klasyczna kreska i prostota mogą naprawdę wiele.
Komiksy:
Rutu Modan, „Zaduszki”, Kultura Gniewu, Warszawa 2013.
Rutu Modan, „Uczta u królowej”, Kultura Gniewu, Warszawa 2014.