Zmiany w polskiej polityce, jak twierdzą niektórzy obserwatorzy, możliwe są tylko i wyłącznie poprzez erozję istniejących bloków. W samych partiach trudno znaleźć nowe impulsy. Owszem, trzy lata temu Janusz Palikot niepodziewanie wdarł się do parlamentu na Wiejskiej – dziś wydaje się jednak, że za rok nie powtórzy swojego sukcesu. Ostatni wysoki wynik Janusza Korwin-Mikkego w wyborach do Parlamentu Europejskiego, przyjęty nerwowo przez partyjny establishment, nie jest w gruncie rzeczy ani zaskoczeniem, ani wynikiem zmian preferencji. W liczbach bezwzględnych poparcie dla JKM było podobne do osiągniętego cztery lata temu w wyborach prezydenckich. Wyjście jego ugrupowania ponad próg wyborczy było bezpośrednim skutkiem niskiej frekwencji wyborczej. I tym razem nie zdarzyło się zatem nic niespodziewanego. Trwanie w partyjnym klinczu powoduje stagnację w podejmowaniu nowych, ważnych z punktu widzenia elektoratu tematów i w konsekwencji większą alienację polityczną Polaków.

Na tym tle pojawienie się świeżych sił politycznych (lub społecznych – jak lubią o sobie mówić miejscy aktywiści) powinno stanowić dla Polaków atrakcyjną odmianę. Nowe twarze, nowe tematy, nowa energia – czyż nie tego właśnie domagają się zdemobilizowani wyborcy? Za świeżość i za podejmowanie tematów, którymi dotychczas nie zajmowali się lokalni politycy, „My Poznaniacy” w poprzednich wyborach samorządowych czy „Kraków przeciw Igrzyskom” w niedawnym referendum w Krakowie dostały premię w postaci wysokiego zainteresowania wyborców i życzliwości mediów.

Jak to zainteresowanie przełoży się na poparcie w nadchodzących wyborach? Nie ma wystarczającej ilości wiarygodnych badań sondażowych, ale większość komentatorów zgadza się, że 10 proc. poparcia, czyli wynik osiągnięty przez niezależny ruch „My Poznaniacy” w poprzednich wyborach samorządowych, należałoby uznać za ogromny sukces. Wówczas moglibyśmy stwierdzić, że niezależna, „niepartyjna” siła ma realne społeczne poparcie. Co się stanie dalej, jeśli ten pozytywny scenariusz zostałby zrealizowany? W optymistycznym wariancie pojawia się szansa na profesjonalizację szeregów zasilających ruchy miejskie; na budowanie bardziej merytorycznych i szerszych programów wyborczych oraz konsolidowanie różnych środowisk. Być może byłaby to także szansa na zwiększenie zasięgu ruchów. Obecnie składają się one przede wszystkim z młodych entuzjastów, działaczy kultury i ekspertów zajmujących się kwestiami urbanistycznymi. To byłby czas na szukanie szerszych sojuszy, także wśród przedsiębiorców, ekonomistów, ekspertów z różnych dziedzin zarządzania miastem (szkoły, służba zdrowia, bezpieczeństwo).

Ruchy miejskie powinny dobrze przemyśleć swoje cele i strategie wyborcze. Powinny także odpowiedzieć sobie na pytanie, jak definiują kryteria sukcesu. | Paweł Ciacek

Co się stanie w sytuacji, w której ruchy miejskie osiągną poparcie na poziomie niższym niż 5 proc.? To najbardziej prawdopodobny scenariusz. Większości mieszkańców miast nazwy organizacji zajmujących się np. sprawami Warszawy (i innych miast, może poza Krakowem) mówią niewiele; nazwiska kandydatów i kandydatek na prezydenta nie są szeroko znane. Niezależnie od energii, pomysłów oraz woli działania aktywistów i aktywistek miejskich kampania wyborcza jest przedsięwzięciem wymagającym zbudowania solidnych struktur, stworzenia przemyślanej kampanii promocyjnej i znalezienia znacznych środków finansowych. Pytanie, czy obecnie ruchy miejskie spełniają wspomniane warunki? W moim przekonaniu ruchy miejskie powinny dobrze przemyśleć swoje cele i strategie wyborcze. Powinny także odpowiedzieć sobie na pytanie, jak definiują kryteria sukcesu. Tylko realistyczne postawienie celu, a następnie jego osiągnięcie, skonsoliduje istniejące organizacje. W innym przypadku możemy mieć do czynienia z demobilizacją wśród członków ruchów i osłabieniem ich pozycji w środowiskach zajmujących się sprawami miejskimi. Dobry wynik w wyborach pokaże wiarygodność organizacji – słaby zmniejszy szanse na przedstawianie siebie jako poważnej siły.

Dla dalszego trwania ruchów miejskich nie bez znaczenia jest kwestia finansowania struktur. Wcześniej czy później organizacje będą się musiały z nią zmierzyć. Słaby wynik zmniejszy zaś szanse ruchów na pozyskiwanie finansowego wsparcia.

Aktywiści i aktywistki nie przestaną działać, nie przestaną podejmować nowych tematów i patrzeć lokalnym władzom na ręce. Pytanie tylko, w jakim stopniu władze samorządowe, mając zapewnione cztery lata spokojnych rządów, będą chciały wchodzić w aktywny dialog z ruchami miejskimi? Czy zauważalne ostatnio wsłuchiwanie się w postulaty środowisk aktywistów nie jest wynikiem jedynie zbliżającego się terminu wyborów?