Choć wydarzenia na Ukrainie to już sprawa dziesięciu ostatnich miesięcy, a od pół roku trwa konflikt zbrojny z Rosją – wielu polskich publicystów ciągle posługuje się całkowicie nieaktualnym podziałem na Ukrainę Wschodnią i Zachodnią. Jeszcze gorzej jest z ekstremistycznymi portalami lewicowymi, takimi jak „Socjalizm Teraz”, czy prawicowymi (tych już nie zliczysz) – tam na mapie pojawiają się jakieś dziwaczne twory, w tym wytworzony przez rosyjską propagandę koncept Noworosji. „Noworosja” obejmuje obszar tzw. guberni noworosyjskich. Rosja sięgnęła po uzasadnienie swoich pretensji w dość daleką przeszłość – „noworosyjskość” wymyślono bowiem w czasach panowania cesarzowych: Elżbiety Pietrowny i Katarzyny Drugiej. Sytuacja jest jednak – jak to bywa w podobnych sytuacjach – zdecydowanie bardziej skomplikowana.

Właściwie trudno jest zdefiniować, czym jest Południowa Ukraina. Obszar ten nie należał do żadnego z historycznych państw rusko-ukraińskich, a rozwój rzeczywiście przyniósł tam carski podbój. Wtedy powstają miasta takie jak: Odessa, Mykołajiw (choć jeśli myślimy o przeszłości – rzeczywiście właściwsza jest nazwa rosyjska: Nikołajew) czy Chersoń. Odessa była zresztą jednym z najważniejszych miast Imperium Rosyjskiego – multikulturowym konglomeratem z zakusami metropolitalnymi i tak do dziś częściowo pozostało. Po roku 1918 nikt jednak zasadniczo nie negował przynależności tych ziem do Ukrainy – nie czyniła tego także władza radziecka.

Obszar, o którym mowa, ma strategiczne znaczenie – znajdują się tam ujścia czterech wielkich rzek: Dunaju, Bohu, Dniestru i Dniepru. To w Chersoniu i Mykołajiwie rozwijała się carska marynarka, a bez wspomnienia o Odessie nie ma mowy o opisaniu rosyjskiej kultury. Rosji nie udało się jednak pobudzić mieszkańców trzech południowych obwodów do żadnych form sprzeciwu wobec zmian, jakie zaszły na Ukrainie. Wydarzenia w Odessie od początku miały charakter wyjątkowy.

Przechadzka po Chersoniu czy Mykołajiwie, poza zachwytami dotyczącymi położenia tych miast i piękna ujścia Dniepru i Bohu, przynosi też wiele spostrzeżeń. Choć miejską przestrzeń spustoszyły sowieckie przesunięcia urbanistyczne, dostrzega się w nich przeszłość rosyjskich miast gubernialnych. Dalej słyszy się tu też przede wszystkim język rosyjski, a patronami ulic są Uszakow, Nachimow i inni bohaterscy rosyjscy admirałowie. Nikt też nie zrzuca z cokołu chersońskiego pomnika księcia Potiomkina. Przywiązanie do historycznych związków z Rosją absolutnie nie warunkuje jednak współczesnego stosunku do tego państwa. Chersoń i Mykołajiw występują solidarnie z resztą kraju. Po rosyjsku mówią nauczycielki koordynujące pomoc dla ukraińskich oddziałów walczących w Donbasie. Po rosyjsku mówił do nas burmistrz Kachowki o uchodźcach z Krymu i o szkodach, jakie przynosi jego miastu rosyjska okupacja sąsiedniego półwyspu.

W Chersoniu i w Mykołajiwie rozmawiałem z różnymi ludźmi – przyznać trzeba, że większość z nich to urodzeni już w niepodległej Ukrainie uczniowie i studenci. Choć wpłynął na nich „ruskij mir” – to niepodległa Ukraina, mimo iż bardzo niedoskonała, zmieniła ich na zawsze. Problem przynależności państwowej dla nich nie istnieje. Wzorcem jest dla nich Unia Europejska – postrzegana czasem nazbyt idealistycznie jako miejsce, w którym szanuje się człowieka, przestrzega praw pracowniczych, sprząta ulice i sprawnie łata dziury w drogach.

Na Południowej Ukrainie młode pokolenie podziela europejskie wartości. I te najprostsze, związane z warunkami życia, ale i te wysokie. Zbrodnicza polityka Putina jeszcze ich w tym przekonaniu utwierdza.