11 września, równo tydzień przed szkockim referendum, w dzień narodowego święta Katalonii i trzechsetlecia utraty niezależności, ponad milion ludzi stanęło na ulicach Barcelony, by utworzyć gigantyczną literę V. Ich postulat był jasny – uznanie przez hiszpański rząd planowanego na listopad referendum niepodległościowego (V – jak „votar”, czyli głosować).

O co chodzi Katalończykom?

W pobieżnych opisach kryzys gospodarczy jest przedstawiany jako główny motor „przebudzenia narodowego” Katalończyków. Rzeczywiście, Katalonia dopłaca dużo więcej do budżetu Hiszpanii, niż z niego dostaje. Mieszkańcy bogatej prowincji są oburzeni – jeśli nawet nie samym dopłacaniem do biedniejszych prowincji, to przynajmniej charakterem tej relacji: oskarżają Madryt o korupcję i nieefektywność w zarządzaniu ich pieniędzmi.

Bardziej wnikliwa analiza pokazuje jednak, że separatyzm przybierał stopniowo na sile jeszcze przed zapaścią ekonomiczną. Od początku minionej dekady poparcie dla katalońskiej niepodległości stale rosło – z 14 proc. w 2005 r. do 27 proc. w 2012 r. Ogromny skok nastąpił w ostatnich latach kryzysu gospodarczego i dziś opcję independencia wybiera już 47 proc. ankietowanych. Inne warianty, czyli poszerzenie autonomii bądź zachowanie status quo, pozostają daleko w tyle (21 proc. i 19 proc.).

independencia
żródło: Centro de Estudios de Opinión



Choć pobudki ekonomiczne nie są bez znaczenia, to główne deklarowane motywacje „etnicznych” Katalończyków są kulturowe, związane z obroną tożsamości i języka. Kryzys natomiast bez wątpienia pomógł w przekonaniu do separatyzmu „adoptowanych” Katalończyków – hiszpańskojęzycznych mieszkańców Katalonii, których duża liczba jest wynikiem kilku dziesięcioleci intensywnej imigracji z pozostałych części Hiszpanii.

Rozwód bez porozumienia stron

Determinację Katalończyków podgrzewa frustracja po dotychczasowych próbach znalezienia kompromisu z Hiszpanią. Rząd w Madrycie nie chce słyszeć nie tylko o referendum niepodległościowym, ale nawet o powiększeniu autonomii Katalonii. Rządząca obecnie Partia Ludowa jest ugrupowaniem najostrzej sprzeciwiającym się aspiracjom hiszpańskich regionalistów – w 2006 r. była jedyną grupą w parlamencie, która opowiedziała się przeciw poszerzeniu katalońskiej autonomii wynegocjowanej między rządem Zapatero a Barceloną. Ludowcy skierowali wtedy nowy projekt statutu autonomicznego do Trybunału Konstytucyjnego, który po czterech latach deliberacji anulował jego najważniejsze punkty.

Jednak nie tylko prawica oponuje przeciw procesowi niepodległościowemu. Wśród hiszpańskich elit politycznych panuje ponadpartyjny konsensus co do konieczności utrzymania jedności monarchii Burbonów. Jeśli nie liczyć 23 przedstawicieli partii katalońskich, baskijskich i galisyjskich, to wśród 350 członków Kongresu tylko kilkunastu deputowanych sprzyja uznaniu prawa do samostanowienia Katalonii i organizacji referendum. Podobnie jest ze zwykłymi Hiszpanami: 51,1 proc. opowiada się przeciw wydaniu przez rząd zgody na plebiscyt. Kluczowe dla dynamiki obecnych wydarzeń jest to, że największy sprzeciw (aż 83 proc.) panuje wśród wyborców rządzącej Partii Ludowej Mariano Rajoya.

Dziś opcję independencia wybiera już 47 proc. ankietowanych Katalończyków. Inne warianty, czyli poszerzenie autonomii bądź zachowanie status quo, pozostają daleko w tyle (21 proc. i 19 proc.). | Jakub Sypiański

Również w Katalonii przyszłość procesu jest kształtowana bezpośrednio przez nastroje wyborców. Prezydent katalońskiej wspólnoty autonomicznej, Artur Mas, choć raczej nie ma duszy rewolucjonisty, nie może zejść ze ścieżki separatyzmu, bo oznaczałoby to upadek koalicji rządzącej i przejęcie władzy w przedterminowych wyborach przez jego koalicjanta, najbardziej proniepodległościową Katalońską Lewicę Republikańską. Sytuacja wróciłaby więc do punktu wyjścia, bo Katalończycy prawdopodobnie z coraz większą determinacją będą wybierać partie niepodległościowe.

Autonomiczny rząd kataloński, nie mając w praktyce innego wyjścia, niż iść za oczekiwaniami wyborców, chce wprowadzić specjalne prawo o konsultacjach społecznych, które umożliwiłoby zorganizowanie zaplanowanego na 9 listopada referendum. Rząd madrycki zapowiada natychmiastowe zgłoszenie tej uchwały do Trybunału Konstytucyjnego. Jest jednak duża szansa, że jakiegoś rodzaju referendum zostanie mimo wszystko zorganizowane – nieautoryzowane przez Madryt lub nieoficjalne (przeprowadzone przez organizacje pozarządowe) albo też w formie przedterminowych wyborów o charakterze plebiscytu, w których głosowanie na zjednoczony blok partii niepodległościowych byłoby równoznaczne z głosowaniem za niepodległością.

Gdzie Szkocja, a gdzie Krym

Europejczycy, choć zazwyczaj z sympatią kibicują ruchom separatystycznym na innych kontynentach (Kurdystan, Tybet, Sudan Południowy), u siebie patrzą na nie z niezrozumieniem, jak na ekscentryczną anomalię. Chociaż historia zdaje się wciąż dziać w innych regionach świata, to w Europie panuje ogólne przekonanie, że „u nas” się już skończyła. Można to usprawiedliwić: ostatni raz zachodnioeuropejskie państwo utraciło na rzecz separatystów integralną część swojego europejskiego terytorium w 1922 r., kiedy po kilku latach krwawych walk z wojskiem brytyjskim Irlandia wywalczyła sobie uznanie niezależności, przekształconej w 1948 r. w pełną niepodległość.

Co więcej, w ostatnich miesiącach za sprawą Donbasu słowo „separatyści” stało się niemal synonimem słowa „terroryści”, a referendum krymskie spotkało się potępieniem europejskich polityków i dezaprobatą zachodniej opinii publicznej. Katalończycy sprzeciwiają się jednak porównaniom z Ukrainą. Podkreślają pokojowy i obywatelski charakter ich procesu oraz wieloletnie próby negocjacji z Madrytem, które przeciwstawiają nieprzejrzystemu krymskiemu referendum przeprowadzonemu w cieniu rosyjskich okrętów wojennych.

Europejczycy, choć zazwyczaj z sympatią kibicują ruchom separatystycznym na innych kontynentach (Kurdystan, Tybet, Sudan Południowy), u siebie patrzą na nie z niezrozumieniem, jak na ekscentryczną anomalię.| Jakub Sypiański

Kwestia katalońska jest też zestawiana ze szkocką, ale między tymi dwoma przypadkami istnieją interesujące różnice. W Szkocji, poza oczywistą kwestią londyńskiego przyzwolenia na referendum, działa inna społeczna mechanika procesu. Separatyzm zyskał tam siłę napędową po zwycięstwach Szkockiej Partii Narodowej w wyborach w 2007 i 2011 roku i jest przez nią całkiem skutecznie rozbudzany wśród Szkotów. W Katalonii proces odbył się niejako odwrotnie. Po upadku frankizmu regionem rządziły partie opowiadające się za autonomią, ale realna aktywność niepodległościowa polityków nie była duża. Dopiero ogromny wzrost społecznego poparcia dla niepodległości w ciągu ostatnich kilku lat wymógł na rządzie katalońskim podjęcie konkretnych działań.

Co na to Bruksela?

Jeśli Katalończykom uda się zorganizować referendum, zyskają silną legitymizację do aspiracji niepodległościowych. Wiele krajów może uznać nowopowstałą republikę, szczególnie te, które same uniezależniły się podobną drogą. W zeszłym roku Katalończycy dostali wyrazy sympatii drugiego końca Europy. Kiedy 1,8 miliona Katalończyków pożyczyło pomysł Via Baltica z 1989 roku (za pomocą której Łotysze, Litwini i Estończycy wyrazili chęć wyjścia z ZSRR) i stworzyło 400-kilometrowy łańcuch ludzki, premierzy Łotwy Valdis Dombrovskis i Litwy Algirdas Butkevicius oświadczyli, że uznaliby niepodległość Katalonii – na tę deklarację ostro zareagowała madrycka dyplomacja.

Kwestia kontynuacji przynależności do Unii Europejskiej jest gorącym tematem dyskusji w Szkocji, w Katalonii i Brukseli. Ta ostatnia stanęłaby przed podobnym problemem po raz pierwszy i jak na razie konsekwentnie unika jasnych deklaracji, podsumowując sytuację jako „wewnętrzną kwestię Hiszpanii/Wielkiej Brytanii”. Jasne jest, że nie istnieją gotowe rozwiązania prawne ani na automatyczne włączenie niepodległej Szkocji czy Katalonii do unijnego klubu, ani na automatyczne wykluczenie ich terytoriów, instytucji i obywateli ze strefy Schengen, programów inwestycyjnych czy europarlamentu.

Neonacjonalistyczna wiosna ludów?

W kontekście dążeń niepodległościowych Katalonii i Szkocji komentatorzy często wyrażają obawy rozdrobnienia Europy na absurdalnie małe państewka, wskazując na ogromną ilość ruchów tego typu w Europie, czasem reprezentujących mikroskopijnej wielkości regiony, jak np. Kornwalia czy Bornholm. W większości te mikroseparatyzmy mogą tylko służyć jako ciekawy materiał na anegdotę, ale nie mają (przynajmniej na razie) większego znaczenia. W Europie tylko kilka ruchów tego typu ma istotne poparcie społeczne i realną siłę polityczną: kataloński, szkocki, flandryjski, baskijski i wenecki. W drugim rzędzie można wymienić zwolenników autonomii mniejszości bretońskiej albo większych praw mniejszości węgierskiej w Słowacji i w Rumunii. Jeśli chodzi o Śląsk, to mimo relatywnie skromnych postulatów (uznanie narodowości i języka śląskiego oraz ograniczona fiskalna i legislacyjna autonomia regionalna), sukcesy Ruchu Autonomii Śląska są na razie niewielkie. Ruch nie przekonał do siebie jeszcze nawet samych Ślązaków, nie mówiąc o reszcie mieszkańców Rzeczpospolitej, którzy na śląskie aspiracje patrzą z niezrozumieniem oraz mieszanką politowania i sprzeciwu. Wszystkie te ruchy są o wiele słabsze niż separatyzm szkocki i kataloński, ale nie ulega wątpliwości, że dostaną silny wiatr w żagle w przypadku sukcesu Katalończyków i Szkotów.

W starciu między nacjonalizmem hiszpańskim i katalońskim nie ma w rzeczywistości opcji „nienacjonalistycznej” – ruchy separatystyczne są wynikiem coraz bardziej wyraźnych niedostatków dotychczasowej formuły państwa narodowego.| Jakub Sypiański

Przedstawianie europejskich ruchów niepodległościowych i separatystycznych jako elementu nowej fali nacjonalizmu, to wykrzywiające ich społeczną naturę uproszczenie. Podczas gdy separatyzm północnowłoski i flandryjski są promowane przez partie bardzo prawicowe, to głównym motorem dążeń niepodległościowych w Katalonii i Szkocji od dziesięcioleci są ugrupowania lewicowe. W starciu między nacjonalizmem hiszpańskim i katalońskim nie ma w rzeczywistości opcji ‎‎„nienacjonalistycznej”. Ruchy separatystyczne są wynikiem coraz bardziej wyraźnych ‎niedostatków dotychczasowej formuły państwa narodowego. Szkoci i Katalończycy sięgają po ten model z braku alternatyw – współczesna demokracja nie wykształciła na razie naprawdę skutecznych mechanizmów ‎ochrony kultury i samorządności wspólnoty innych niż państwo narodowe. Paradoksalnie separatyzmy okazują się, wbrew oskarżeniom o ciągnięcie Europy ku średniowieczu i mimo podobieństw XIX-wiecznych nacjonalizmów, ruchem bardzo nowoczesnym – wyrazem ‎pragnienia przecięcia pępowiny łączącej regiony z coraz mniej potrzebnymi rozrośniętymi ‎stolicami. Europa administrowana bardziej lokalnie i ‎koordynowana z Brukseli będzie bardziej zjednoczona niż ta złożona z konglomeracji ‎dużych, średnich i małych państw narodowych. I niewykluczone, że silniejsza.‎

Wystarczy rzut oka na wskaźniki demograficzne, żeby zauważyć, że dążenia separatystyczne w Katalonii i w Szkocji prawdopodobnie nie będą gasnąć. W sondażach szkockich opcja niepodległościowa wygrywała we wszystkich grupach wiekowych poza najstarszą. Również w Katalonii poparcie dla rozwodu z Madrytem jest odwrotnie proporcjonalne do wieku. W niekatalońskiej części Hiszpanii jest podobnie – młodzi wyborcy w dużo mniejszym stopniu sprzeciwiają się referendum w Katalonii niż starsi. Kwestia europejskich separatyzmów będzie pojawiać się coraz częściej i nie można jej już dłużej bagatelizować, traktując jako sympatyczny element lokalnego folkloru.