Trwające od 5 września zawieszenie broni w Donbasie w wielu europejskich stolicach przyjęto z poczuciem ulgi. Po kilku miesiącach krwawej wojny obydwie zwaśnione strony doszły do porozumienia, które wielu zachodnich polityków odczytuje jako szansę na zamrożenie konfliktu i przysłowiowy „święty spokój”. Jego ceną jest jednak zgoda na powstanie w ostatecznym rozrachunku dziwnego tworu autonomicznego, na którego czele mogą stanąć sterowani przez Kreml separatyści. Co gorsza, tworu zrujnowanego i zdewastowanego, wymagającego przeprowadzenia w przyszłości kosztownej modernizacji, którego koszty utrzymania będzie musiał ponosić Kijów. Taki wariant oznacza skuteczną destabilizację Ukrainy na lata.
Trudno się zatem dziwić, że przyjęta 16 września przez ukraiński parlament ustawa o tymczasowym porządku administracyjnym w części obwodów donieckiego i ługańskiego spotkała się z niezadowoleniem Ukraińców. Wielu odebrało ją jako kapitulację i de facto przyznanie się Kijowa do porażki. Jej zapisy są bowiem krokiem zmierzającym do realizacji rosyjskiego planu minimum – wszczepienia Ukrainie śmiertelnego wirusa, ropiejącej i jątrzącej się rany w postaci kontrolowanych przez separatystów ziem.
Utrzymanie Donbasu w granicach Ukrainy będzie realizacją rosyjskiego planu minimum – wszczepienia jej śmiertelnego wirusa, ropiejącej i jątrzącej się rany w postaci kontrolowanych przez separatystów ziem. | Tomasz Piechal
Cały problem polega jednak na tym, że ukraińskie władze zostały na tym etapie wojny pozbawione alternatywnego rozwiązania konfliktu. Wkroczenie regularnych jednostek rosyjskiej armii, które zakończyło się rzezią batalionów ochotniczych pod Iłowajskiem (oficjalnie mówi się o ponad 200 zabitych, ale los wielu żołnierzy pozostaje nieznany), zmęczenie ukraińskiej armii, rozciągnięcie frontu, problemy z zaopatrzeniem, a nade wszystko brak wsparcia międzynarodowego zmusiły Kijów do zawieszenia broni. Samo wstrzymanie ognia byłoby jednak aktem niewystarczającym dla Rosji, a także społeczności międzynarodowej, czego efektem było przegłosowanie – dodajmy, że w sposób niezgodny z prawem – rzeczonej ustawy.
Krytyka tego posunięcia wypełniła przestrzeń ukraińskiej debaty publicznej. Jednak – rzecz charakterystyczna – niezadowolenie wywołał przede wszystkim zapis o finansowaniu tych ziem przez Kijów. Nie sposób się dziwić – jaki naród chciałby, żeby pieniądze z budżetu jego państwa szły w ręce obcych watażków? Separatystów, którzy niosą śmierć młodym żołnierzom waszego państwa?
Głównym przedmiotem niezadowolenia był aspekt finansowy tego zagadnienia. Fakt ten potwierdził istnienie tendencji, którą można zaobserwować od dłuższego czasu – odcinanie się dużej części ukraińskiego społeczeństwa od Donbasu. Od kilku tygodni nad Dnieprem coraz wyraźniej słychać głosy nawołujące do pogodzenia się z odejściem zbuntowanych regionów, uznaniu niepodległości sztucznych tworów w celu zrzucenia ze swoich barków ciężaru prowadzenia operacji antyterrorystycznej, a w dalszej perspektywie – odbudowy zrujnowanych ziem.
Ziarno niechęci i poczucia obcości względem Donbasu padło na żyzny i pielęgnowany od wielu lat grunt. Donieck i Ługańsk wypadły z orbity Ukrainy. | Tomasz Piechal
Takie głosy nie są zaskoczeniem, trzeba zrozumieć specyfikę stosunków Donbasu z resztą Ukrainy. Choć w wigilię ukraińskiej niepodległości donbascy górnicy zapisali chlubną kartę swoimi proukraińskimi strajkami, poczucie lojalności względem Kijowa na przestrzeni ostatnich 23 lat uległo znaczącemu ograniczeniu. Co gorsza, żadna ze stron nie dążyła do tego, aby zakopać wciąż pogłębiające się rowy sporów. Wręcz przeciwnie – poprzez działalność polityków i mediów ten rozdźwięk ulegał systematycznemu wzmocnieniu. W efekcie w dobie Euromajdanu Donbas stał z boku, a wydarzeniom w Kijowie przyglądał się z niesmakiem i niechęcią. Gdy konflikt zapukał do drzwi domostw obwodów donieckiego i ługańskiego również zabrakło wystarczających proukraińskich sił dla zażegnania pełzającej wojny. Atmosferę polaryzacji wykorzystać chcieli miejscowi oligarchowie, zwłaszcza Rinat Achmetow, którzy wdając się w grę z nowymi władzami, przecenili swoje siły, przelicytowali i zmuszeni zostali do ucieczki. Teraz, siedząc w swoich luksusowych domach w Kijowie i zagranicą, czekają na rozwój wypadków, podczas gdy setki tysięcy ludzi znalazły się w obozach dla uchodźców, a tysiące poniosły śmierć.
Rozumiejąc ten kontekst, trzeba zrozumieć także, iż dla olbrzymiej części Ukraińców walka w obwodach donieckim i ługańskim była bojem na przedpolu „prawdziwej” Ukrainy i wynikała z logiki „dzisiaj Donbas, jutro mój region”. Oczywiście, w momencie patriotycznego uniesienia wielu Ukraińców wznosiło hasła „Donbas to Ukraina!”, ale wraz z rozwojem sytuacji nastroje te uległy znacznemu wygaszeniu, a poglądy – weryfikacji. Wpływ miało na to przede wszystkim doświadczenie obcowania z uchodźcami, którzy uciekając do innych regionów, wylewali swoje frustracje i jawnie okazywali niechęć do swoich ukraińskich gospodarzy. Oskarżenia względem ukraińskiej armii i Kijowa są wśród donbaskich uciekinierów na porządku dziennym. Jeżeli dodamy do tego medialne doniesienia obrazujące współpracę miejscowej ludności z separatystami i nienawiść do ukraińskich wojskowych, nie sposób nie zauważyć, że ziarno niechęci i poczucia obcości względem Donbasu padło na żyzny i pielęgnowany od wielu lat grunt. Donieck i Ługańsk wypadły z orbity Ukrainy.
Nastroje „pożegnania z Donbasem” narastają. Coraz jaśniejsze staje się, że „albo Donbas, albo reformy i Europa”. | Tomasz Piechal
Ukraińskie elity mają tego świadomość. Wiedzą, że wśród miejscowej ludności było i jest wielu ukraińskich patriotów, którzy walczyli i walczą o pozostanie regionu w składzie Ukrainy. Wiedzą też jednak, że wobec słabości ukraińskiej armii i olbrzymiej rzeszy ludzi Donbasu pragnących jedynie pokoju, nie pałających chęcią włączenia się w proces ukraińskich zmian, utrzymanie regionu w składzie Ukrainy będzie spełnianiem rosyjskich marzeń. Koszty odbudowy obciążą trzeszczący budżet centralny, a przeprowadzenie wyborów na kontrolowanych przez separatystów ziemiach może wynieść do kijowskiego parlamentu ludzi reprezentujących prorosyjską postawę, kremlowską piątą kolumnę.
Nastroje „pożegnania z Donbasem” narastają. Znany ukraiński pisarz, Ołeksandr Bojczenko, napisał otwarcie: „Jasne, że zawsze chcemy więcej, ale kiedy jednoczesne osiągnięcie dwóch celów jest niemożliwe, należy wybrać, który z nich jest ważniejszy. Naturalne, że w wariancie idealnym chcielibyśmy obronić nasze ziemie i przeprowadzić niezbędne proeuropejskie reformy. Niestety – na obecnym etapie naszej historii – stoimy przed wyborem: albo Donbas, albo reformy i Europa”.
Bojczenko ma rację. Dlatego przed Kijowem stoją dwa warianty. Pierwszy zakłada walkę do upadłego, absolutnego podporządkowania regionu, co jest – w świetle rosyjskiego zaangażowania – nierealne i może przynieść jedynie olbrzymie straty i zachęcić Rosję do dalszej ekspansji. Drugi wiąże się ze stopniowym uznawaniem niezależności zajętych ziem, minimalizacją strat terytorialnych poprzez wzmocnienie linii obronnych, a także zgodą na stopniowe odchodzenie regionów od Ukrainy. Póki co tą drogą podąża Kijów, nie ma jednak wątpliwości, że pełna niepodległość „Noworosji” nie jest na rękę Moskwie. Nowy twór państwowy będzie skazany na porażkę i klęskę, zmusi Kreml do wpompowania olbrzymich pieniędzy w jego utrzymanie. Nie to jest celem Rosji i dlatego Kreml będzie dążył do nadania jak najszerszych pełnomocnictw zbuntowanym regionom, pozostawiając je w składzie Ukrainy, włączając do życia politycznego swoich przedstawicieli, osłabiając ukraiński parlament, gospodarkę i budżet. Do realizacji tego celu nie zawaha się użyć kolejnej ofensywy separatystów. Dlatego obecny pokój na wschodzie Ukrainy jest tak bardzo kruchy, a ceną za jego trwanie będzie systematyczna zgoda Kijowa na wszczepianie śmiertelnego wirusa w krwioobieg ukraińskiego państwa.
Jest zgoda Kijowa na stopniowe uznawanie niezależności zajętych ziem, a także na stopniowe odchodzenie regionów od Ukrainy. Niepodległość „Noworosji” nie jest jednak na rękę Moskwie. | Tomasz Piechal
Trudno spodziewać się, że dopóki będzie żyła wiara i nadzieja na uniknięcie nieuniknionego Ukraina się podda. Obecnie obserwujemy wygodny dla obydwu stron stan zawieszenia i negocjacji. W wypadku „nieposłuszeństwa” Kijowa zostanie on jednak szybko zerwany. Niestety, Rosja będzie grała do końca i swoją polityką na kilkuset kilometrach kwadratowych będzie dalej ośmieszać całą Europę, burzyć uporządkowany od ponad dwudziestu lat ład w naszej części globu.
W ten sposób Donbas stał się pionkiem w „wielkiej grze”, skrawkiem lądu niechcianym przez wszystkich. Zaprawdę, biedna, skalana donbaska ziemia, gdzie dla nazwania wegetacji życiem trzeba było przez lata hodować mit o wielkości regionu, o potędze i sile wyrażającej się w haśle „Donbas karmi Ukrainę!”, podczas gdy od lat ta część ukraińskiego państwa czerpie największe sumy z dotacji z kijowskiego budżetu. Rzecz charakterystyczna i jak bardzo zbliżająca wielu „patriotów Donbasu” do Rosjan: filozofia „dumy, zamiast chleba”. Dziś nawet z niej pozostały strzępy.