Wprowadzenie na polski rynek dzieł Willa Eisnera stanowiło bez wątpienia jeden z kamieni milowych w naszym nadrabianiu komiksowych zaległości. Eisner cieszy się – niekwestionowaną chyba przez nikogo – opinią wielkiego ojca powieści graficznej, klasyka, który przełamał konwenanse i wytyczył nowe horyzonty sztuki opowiadania obrazkami. Choć zaczynał jako – po prostu – jeden z wielu zdolnych, z czasem awansował do roli komiksowego geniusza.
I wydane u nas w ostatnich latach albumy pozwoliły nam zrozumieć, skąd ta sława. „Umowa z Bogiem. Trylogia” (zawierająca tom o Dropsie Avenue), „Sprawa rodzinna” czy „Życie w obrazkach” to znakomicie narysowane i z rozmachem napisane historie, pod względem treści przebijające niejedną opasłą powieść. Kreska Eisnera – realistyczna, acz przechylona lekko w stronę niedosłownego humoru, subtelnej karykatury, tradycji żartu rysunkowego – idzie tu w parze z umiejętnością pokazywania historii (jak w albumach nowojorskich) czy międzyludzkich relacji (co szczególnie widać w „Sprawie rodzinnej”), a jednocześnie znajduje się tu miejsce na pogłębione portrety psychologiczne postaci. (Każdego, kto używa przymiotnika „komiksowy” w znaczeniu „płytki, powierzchowny, łatwy”, należałoby odesłać do prac Eisnera). Dostaliśmy też wybór komiksów z wcześniejszego etapu, kiedy to Eisner zajmował się zasadniczo serią przygód niejakiego Spirita.
Wydany kilka miesięcy temu „Żyd Fagin” należy do najpóźniejszych prac rysownika i sprawiać może wrażenie nie tyle po prostu albumu, ile czegoś w rodzaju kulturowego projektu komiksowego. Dość imponująca jest obudowa wydania: zaopatrzone zostało w przedmowę niejakiego B. M. Bendisa, wstęp do pierwszego wydania samego autora, aneks pióra tegoż i jeszcze na koniec posłowie J. Heera, z podręczną bibliografią na dobitkę. Wszystko to służy zasadniczo jednemu celowi (może za wyjątkiem tekstu Bendisa, który wydaje się dość miałki i w zasadzie pozbawiony warstwy informacyjnej), a mianowicie wyjaśnieniu, skąd wziął się pomysł na ten album i jakie cele stawiał sobie Eisner, tworząc go.
Fagin jest bowiem, rzecz jasna, postacią z „Oliwera Twista” Charlesa Dickensa, tym „chytrym staruchem” o „złowrogiej, odrażającej twarzy”, który wciąga bohatera w bagno londyńskiego półświatka. Eisner swój wywód zaczyna od przywołania Ebony’ego, humorystycznej postaci z serii o bohaterskim Spiricie, jeszcze z lat 40. Ebony był czarnoskóry i Eisner rysował go w czysto karykaturalny sposób, każąc mu też wysławiać się w błędny sposób stereotypowo przypisywany Afroamerykanom. Oczywiście w tamtych czasach nie było w tym nic dziwnego, epoka równouprawnienia i poprawności politycznej miała dopiero nadejść, ale jak wyznaje Eisner, ta stereotypowa i – co tu kryć – rasistowska postawa wobec Ebony’ego (a mówimy przecież o komiksie, w Stanach gatunku masowo czytanym, a więc o dużej mocy rażenia) zaczęła uwierać rysownika po zakończeniu służby wojskowej w 1945 r.
Ta potrzeba okłamywania etnicznych i kulturowych stereotypów miała powracać w dalszej twórczości (przede wszystkim w istotnym jej nowojorsko-żydowskim paśmie) i „Żyd Fagin” jest jej ostatnim owocem. Eisner bowiem postanowił opowiedzieć na nowo – ale też po raz pierwszy dokładniej – historię jednej z negatywnych postaci z „Oliwera Twista”, z którą Dickens, zdaniem rysownika, zrobił mniej więcej to samo, co on z Ebonym: wpisał weń stereotypy etniczne typowe i w swojej epoce naturalne, ale dziś nie do przyjęcia. W aneksie i posłowiu mamy całkiem poważną analizę postaci, uzupełnioną materiałami graficznymi (w tym klasycznymi ilustracjami z Dickensa), które pokazują, że Fagin mieści w sobie pełną gamę antysemickich przesądów i wyobrażeń. Dlatego też Eisner postanowił rozwinąć i opowiedzieć jego historię, uczynić zeń bohatera wielowymiarowego, niejednoznacznego, autentycznego, tworząc coś w rodzaju alternatywnej wersji dickensowskiego klasyka.
Brzmi to wszystko bardzo słusznie i ciekawie, ale muszę przyznać, że po lekturze tekstów, w jakie opakowano komiks, miałem spore obawy, czy „Żyd Fagin” nie okaże się nie tyle autonomicznym dziełem, tylko takim właśnie kulturowym projektem, literackim „retellingiem”, gdzie ważna jest reinterpretacja i obalanie stereotypów, a sama historia schodzi na plan dalszy.
Niesłusznie się bałem. „Żyd Fagin” to komiks pełną gębą i uważam, że nawet gdybyśmy darowali sobie otaczające go teksty (acz nie warto, przynajmniej trzech z nich), ba! – nawet gdybyśmy nie mieli pojęcia, kim jest Fagin i kim ów Oliwer Twist (co wcale nie wydaje mi się aż tak nieprawdopodobne), to i tak tom okaże się lekturą satysfakcjonującą. Historia Fagina opowiedziana została od dzieciństwa po śmierć jej bohatera i z jednej strony czyta się ją tak dobrze, jak dickensowskie fabuły (pełno tu dramatycznych zwrotów akcji, zawirowań, afer, podróży), z drugiej zaś sięgnąć można głębiej. To nie tylko obraz sytuacji żydowskich emigrantów z Europy Środkowej do Anglii, w której wcześniej byli przecież Żydzi, ale z której przenieśli się znacznie wcześniej i w XIX wieku zdążyli się już mocno zintegrować, i zajmowali wysoką pozycję w społecznej hierarchii, ale też w ogóle dramatyczna opowieść o próbach wyrwania się ze społecznych nizin, próbach skazanych na porażkę – wciąż, niestety i mimo dziewiętnastowiecznego sztafażu – zupełnie aktualna.
No i do tego ten rysunek: subtelny i zarazem pełen ekspresji, realistyczny i karykaturalny zarazem. Znakomicie, że mamy jeszcze jednego Eisnera!
Komiks:
Will Eisner, „Żyd Fagin”, tłum. Jacek Drewnowski, Egmont Polska, Warszawa 2014.