Błażej Popławski: Czy mieszkanie w akademikach staje się modne?

Bartłomiej Banaszak: Decyzja o zamieszkaniu w akademiku jest wyborem głównie ekonomicznym, trudno zatem mówić o modzie na domy studenckie. Dawniej lokatorzy akademików pochodzili przede wszystkim z rodzin o niższych dochodach, mieszkających daleko od szkoły wyższej. Teraz sytuacja powoli się zmienia. W akademikach mieszka wielu studentów z wymian międzyuczelnianych, także obcokrajowców. Co więcej, o miejsca w domach studenckich ubiegają się coraz częściej także osoby bogatsze, które – mimo że stać je na wynajem mieszkania prywatnego – chcą w pełni zasmakować studenckiego życia, wymknąć się spod kurateli rodziców. Sprzyja temu poprawiający się stan akademików. W tym przypadku rzeczywiście można mówić o pewnej modzie na domy studenckie, ale nie przeceniałbym skali tego zjawiska.

Czyli akademiki to tygiel narodów, oazy wielokulturowości podobne do tych działających na Zachodzie?

Dawniej cudzoziemców koszarowano, skupiając ich w określonych akademikach. Dla studentów z zagranicy, którzy zdecydowali się na studia na Uniwersytecie Warszawskim, takim miejscem był zwłaszcza dom studencki przy ul. Radomskiej. Teraz praktyka tworzenia sztucznych gett jest już znacznie rzadsza. Władze uczelni zrozumiały, że tego rodzaju działania stoją w sprzeczności z ideą przyświecającą wymianie międzynarodowej. Segregacja bardzo ograniczała możliwości zdobywania kompetencji międzykulturowych, zarówno przez uczestników wymiany, jak i studentów z Polski. Zauważono rosnący napływ studentów z zagranicy, więc zmieniła się i polityka. Zbliżamy się zatem do owego tygla narodów.

Jak zmieniła się sytuacja domów studenckich na przestrzeni ostatnich lat? Jakie są pana zdaniem główne trendy w zarządzaniu akademikami?

Domy studenckie coraz częściej stawiają na działalność komercyjną. Z państwowej dotacji na pomoc materialną dla studentów finansowane mogą być jedynie remonty i to tylko w przypadku uczelni publicznych. Utrzymanie jest finansowane przede wszystkim z opłat wnoszonych przez mieszkańców, zależy też w pewnym stopniu od operatywności kierownictwa danej placówki. Słusznym wyborem jest zatem podjęcie przez nie gry rynkowej – choćby oferowanie miejsc noclegowych na zasadach hoteli czy wynajem sal na konferencje.

A akademiki prywatne?

To też ciekawy trend, coraz wyraźniejszy w Polsce. W niektórych krajach Unii Europejskiej – nie tylko tam gdzie maleją dotacje dla akademików państwowych – to powszechne zjawisko. Prywatne akademiki oferują standard wyższy od przeciętnego. Cena także oczywiście rośnie, zwykle o kilkaset złotych, ale pozostaje konkurencyjna w stosunku do wysokich cen na rynku wynajmu i popyt na tego rodzaju usługi wzrasta jeszcze szybciej. Założenie akademika może być opłacalną inwestycją. Działają one już w kilku miastach w Polsce – choćby we Wrocławiu, Poznaniu, Warszawie czy w Lublinie. Sądzę, że ta nisza rynkowa sukcesywnie się wypełni.

O miejsca w domach studenckich ubiegają się coraz częściej osoby bogatsze, które – mimo że stać je na wynajem mieszkania prywatnego – chcą w pełni zasmakować studenckiego życia. | Bartłomiej Banaszak

Czy liczba akademików – zarówno państwowych, jak i prywatnych – jest w ogóle wystarczająca? Na Uniwersytecie Warszawskim studiuje około 46 tysięcy studentów, a w sześciu domach studenckich jest zaledwie 2800 miejsc. Jedno miejsce na 15-20 studentów – to właściwa proporcja?

To oczywiście nie jest właściwa proporcja. Natomiast niektóre uczelnie, w których problem ten jest bardzo odczuwalny, nie uciekają od konieczności budowy nowych domów studenckich. Ich całkowita liczba powinna jednak znacznie wzrosnąć. Być może pewną zachowawczość w tej materii należy wiązać z prognozami demografów i postępującym spadkiem liczby studentów.

Kolejne wyzwanie przed studentami decydującymi się na zamieszkanie w akademikach to starcie z biurokracją uniwersytecką. Walka o miejsce w domach studenckich dla wielu staje się swoistym „rytuałem przejścia”, testem sprawnościowym, którego oblanie naraża na znaczne koszty.

Sytuacja ta przypomina trochę walkę o miejsce dla dziecka w żłobku, czy pisanie wniosków o grant naukowy: dużo stresu, udowadnianie swoich potrzeb, oczekiwanie w kolejce. Kryteria przyznawania miejsc w akademikach są klarowne. Jednakże decyzje o skierowaniu studenta do innego akademika, niż przez niego preferowany, czy o nieprzydzieleniu pokoju jednoosobowego, budzą frustrację oraz wrażenie, że powody takich decyzji są nie do końca czytelne. Na największych uczelniach problemem jest brak centralnego systemu przyznawania takich miejsc. Wprowadzenie podobnej procedury mogłoby rozładować napięcie i zredukowałoby niepotrzebny stres.

Pan mieszkał w akademikach?

Tak, przez zdecydowanie większą część studiów w Warszawie. Mile wspominam ten czas.

Bardziej był to czas zabawy czy nauki?

W domach studenckich trudno rozdzielić te dwie płaszczyzny. Osobiście nie miałem problemów z uczeniem się w akademiku. Na okres sesji przenosiłem się do pokoju cichej nauki, tzw. cichacza. Na naszym roku akademik stanowił też centrum wymiany informacji dotyczących studiów, zawsze wszystko wiedzieliśmy pierwsi, mieliśmy dostęp do najlepszych notatek. Ale życie towarzyskie też było intensywne. Mieszkałem na najwyższym piętrze akademika przy ul. Żwirki i Wigury, na samym końcu skrzydła. Często dotarcie do pokoju oznaczało konieczność „przebicia” się przez kilka imprez toczących się na korytarzach. Nie chodzi mi o jakieś mityczne libacje alkoholowe. To była imprezownia w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ludzie siedzieli na kocach, rozmawiali, grali w karty, w gry planszowe. Pito oczywiście alkohol i palono papierosy, co nie każdemu odpowiadało. Ale sytuacja ta w pewnym momencie radykalnie się zmieniła.

Kiedy?

Gdy do akademikowych pokoi zawitał internet. Cezura ta – wydawać by się mogło, że prozaiczna – bardzo wyraźnie zmieniła codzienność studentów. Życie przeniosło się z korytarzy do pokojów. I oczywiście do sieci. Akademik zaczął wtedy przypominać noclegownię.

Zanikła tradycja wspólnego biesiadowania?

Nie do końca. Imprezy stały się rzadsze oraz bardziej kameralne. Zmieniło się podejście do czasu wolnego spędzanego wspólnie. Na korytarzach i klatkach schodowych integrowali się już głównie ci, którzy palili papierosy. Ale i tak była to atmosfera zdecydowanie żywsza niż w kolejnym akademiku, w którym zamieszkałem – przy ul. Zamenhofa. Piękny, odnowiony budynek, bardzo ładny pokój, wysoki standard sanitarny, internet. Na tamtym etapie mojego życia takie warunki bardzo sobie chwaliłem. Ale faktycznie atmosferę w tym zmodernizowanym domu studenckim porównać można było do szpitala. Trudno było w takiej przestrzeni nawiązać jakieś trwałe relacje. Na korytarzu nikogo się nie spotykało. Spędziłem tam ponad dwa lata i na dobrą sprawę żadnej trwalszej znajomości nie zawarłem.

Gdy do akademikowych pokoi zawitał internet, życie przeniosło się z korytarzy do pokojów. I oczywiście do sieci. Akademik zaczął wtedy przypominać noclegownię. | Bartłomiej Banaszak

A nacisk na bezpieczeństwo? Akademiki „po liftingu” coraz częściej przypominają już nie tyle szpitale, co po prostu koszary.

Z pewnością. Wprowadzenie dodatkowych procedur zamieniło domy studenckie w małe twierdze. Wejście do nich przypominało selekcję na bramkach w klubach. Towarzyszyły temu różne obostrzenia, jak np. limity dotyczące nocowania gości.

Jest pan zwolennikiem takich rozwiązań?

Rozumiem ich powody. Studenci przyjeżdżający do obcego miasta potrzebują bezpiecznego azylu. Szkoda jednak, że obostrzenia te mocno utrudniają prowadzenie normalnego życia towarzyskiego. Urządzenie urodzin nie jest przestępstwem, a czasem bywa tak traktowane przez dyrekcję danego akademika.

Jak polskie akademiki wypadają na tle Europy?

Unikałbym generalizacji. I w Polsce, i za granicą zdarzało mi się odwiedzać akademiki o różnym standardzie. To częściowo wynika z różnic w modelach wsparcia socjalnego studentów czy zwykłego umiejscowienia campusów na terenie miast, ściśle powiązanego z rozwojem danej aglomeracji. Te różnice występują także w samej Polsce. Przykładowo, położone na obrzeżach Olsztyna Kortowo – gdzie nomen omen przed wojną znajdował się szpital psychiatryczny – zapewnia studentom Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego zarówno dostęp do akademików, obiektów sportowych, klubów czy biblioteki, jak i szansę spędzenia czasu nad jeziorem, choćby wynajęcia łódek. To niesamowite zaplecze, z którego mogą egalitarnie korzystać studenci. Jeśli porównamy ten kompleks z wybranym akademikiem renomowanej uczelni z Warszawy czy Berlina, to obie stolice wypadają po prostu blado.