31 lipca w MiTo art.café.books przy ul. Ludwika Waryńskiego 28 odbyła się debata pt. „Artystki. Sztuka kobiet w Polsce po 1989 r. – sztuki wizualne”. To drugie z serii spotkań „Odcienie kobiecej polityki”, które „Kultura Liberalna” organizuje wraz z Fundacją im. Róży Luksemburg. W najbliższych miesiącach odbędą się jeszcze dwie rozmowy o sztuce (teatr i performans oraz literatura).

Do dyskusji o twórczości artystek działających na polu sztuk wizualnych po 1989 r. zaprosiliśmy Zuzannę Janin, Katarzynę Górną, Monikę Małkowską oraz Jakuba Szredera. Debatę poprowadziła Katarzyna Kasia, filozofka z „Kultury Liberalnej”.

 


 

IMG_2995

Katarzyna Kasia: Zacznijmy od pytań prowokacyjnych: czy kobiecość jest kategorią użyteczną do opisu zjawisk z dziedziny sztuki? Czy w ogóle warto ją stosować? Czym jest dziś sztuka kobieca i jak znaczenie tego określenia ewoluowało po 1989 r.?

Zuzanna Janin: „Sztuka kobieca” to pojęcie węższe niż „sztuka tworzona przez kobiety”. Patrzenie na dzieła artystyczne jak na dyscypliny sportu – gdzie mężczyźni i kobiety rywalizują o laury niezależnie i ustanawiają niewspółmierne rekordy – nie ma sensu. Kobiecość to zestaw cech związanych z wyglądem, obyczajem i prezentacją, a także obecnością, relacją do różnego rodzaju ról biologicznych, społecznych, kulturowych. Natomiast sztuka wizualna jest profesją przynależną do obszaru kultury, zawodem wykonywanym przez mężczyzn, jak i kobiety na równi – przynajmniej w teorii, bo w praktyce bywa różnie (sięgając w głąb historii nietrudno dostrzec, że pole sztuki od zawsze zdominowane było przez mężczyzn).

Kilka lat temu, gdy Anda Rottenberg zapytała mnie, z jaką postacią szekspirowską utożsamiam się najbardziej, odpowiedziałam: „Z Hamletem”. Nie wybrałam Ofelii, lecz jej ukochanego. Od szaleńczego zatopienia w świecie bardziej liczyło się dla mnie podejmowanie wyborów. I takie jest też dziś stanowisko wielu malarek, rzeźbiarek, instalatorek, performerek – wypełniamy pewną społeczno-kulturową niszę, w której wspomnienie o Hamlecie przerodziło się w narrację o dziewczynie o imieniu Hamlet. Postać ta, ze swojej kobiecej perspektywy, nieustannie snuje opowieść o trudnych wyborach, tak artystycznych, jak i zwykłych, codziennych.

Język feministycznej krytyki i historii sztuki zestarzał się i zużył. Ciągle ten sam aparat pojęciowy, te same autorytety, te same cytaty… To, co było wywrotowe przed ćwierćwieczem, skostniało. | Maria Poprzęcka

Katarzyna Kasia: Jak zatem zmieniało się podejście do kategorii kobiecości w sztuce w przeciągu ostatniego ćwierćwiecza? Dorota Nieznalska, poproszona o komentarz do naszej dzisiejszej debaty stwierdziła: „Jeszcze w latach 80. czy 90. kobieca aktywność w dziedzinie sztuk wizualnych była ciągle zjawiskiem niszowym, marginalnym. Dzięki feminizmowi (lata 70.) oraz skutecznej roli sztuki krytycznej (lata 90.), ta dysproporcja uległa zmianie. Od kilku lat aktywność kobiet w zakresie sztuk wizualnych – artystek, kuratorek sztuki, aktywistek – zdaje się bardzo znacząca. Główne muzea sztuki współczesnej, galerie, instytucje kultury w Polsce wręcz «opanowane zostały» przez kobiety piastujące stanowiska dyrektorskie. Nareszcie ciężka praca, kompetencje, wiedza, doświadczenie, kreatywność i wizja wielu z nich zostały właściwie docenione”. Czy zgadzacie się państwo z tą opinią? Czy ostatnie lata wyznaczają nowa cezurę dla artystek i historyków sztuki kobiecej?

Monika Małkowska: Nie do końca. Po 1989 r. zmiana generacyjna, ale też i kulturowa zbiegła się z polityczną. Gdy studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych, połowę studentów stanowiły kobiety – dziś jest ich ok. 80 proc. Wśród kadry wtedy prawie nie było kobiet – obecnie studenci zyskali możliwość uczęszczania na zajęcia prowadzone przez wykładowczynie, choć proporcje płci w profesurze są dalekie od stanu równowagi. Podobne zjawiska zauważalne są na scenie artystycznej. Owszem, wszyscy rozpoznajemy dzieła Teresy Pągowskiej i Magdaleny Abakanowicz. Dlaczego? Ponieważ te dwie twórczynie wyróżniał nie tylko talent, ale też ogromna siła woli, determinacja. I te cechy charakteru są chyba niezbędne dla każdego artysty, obojętne jakiej płci.

Zgadzam się z tym, co powiedziała Zuzanna Janin o „hamletyzowaniu”. Wielość ról, w jakich funkcjonują kobiety, skazuje je na podejmowanie wyborów często dramatycznych. Kobiety, w stopniu większym niż mężczyźni, są zdeterminowane przez biologię. Trudno mieć za złe, gdy młode absolwentki Akademii decydują się zakładać rodziny. Wtedy domena artystyczna schodzi na drugi plan, to zrozumiałe. Ale my dzisiaj nie będziemy biadolić nad brakiem determinacji, tylko szukać pozytywnych rozwiązań.

Niedostrzegalność obecnych przecież w świecie sztuki kobiet może przerażać. Są nie tyle dyskryminowane, co po prostu wykluczone z kolekcji i pokazów w najważniejszych instytucjach. | Zuzanna Janin

Katarzyna Kasia: Jeszcze dwa krótkie komentarze do naszej debaty. Profesor Maria Poprzęcka, historyczka sztuki napisała: „Analizując język wypowiedzi artystycznej, zauważam, że wymaga on gruntownej odnowy. W walce ze stereotypami, sam ugrzązł w werbalnych i intelektualnych przesądach. Język feministycznej krytyki i historii sztuki zestarzał się i zużył. Ciągle ten sam aparat pojęciowy, te same autorytety, te same cytaty… To, co było wywrotowe przed ćwierćwieczem, skostniało i straciło wszelką subwersywną moc. I ci nietykalni patroni (nazwisk nie wspomnę – znamy je aż za dobrze)… Na szczęście samej istoty sztuki to nie dotknęło. Trzeba tylko spojrzeć na nią świeżym okiem i nie wpychać w stare formularze”. Z kolei profesor Grzegorz Kowalski, wykładowca rzeźby na warszawskiej ASP, stwierdził: „Ujmują Państwo temat polemicznie w stosunku do głównego trendu, za jaki zapewne należałoby dziś uznać pretensje feministek. Dysonans taki jest nam wszystkim potrzebny. […] Na Akademii brakuje genderowej równowagi: większości profesorów odpowiada feminizacja studenterii, co powoduje komiczny patriarchalizm i mniej śmieszny seksizm. W tym układzie zapomnijmy o emancypacji na Akademii”. Wypowiedzi te zaskoczyły mnie. Sądziłam, że sztuka – z racji na autonomię przypisaną statusowi artysty – jest idealnym narzędziem do emancypacji kobiet.

Katarzyna Kobro, żeby ogrzać pokój dziecka, paliła w piecu rzeźbami – swoimi, no bo przecież nie męża, Władysława Strzemińskiego. | Katarzyna Kasia

Katarzyna Górna: Osobiście nigdy nie czułam się „dyskryminowana artystycznie”. W swojej działalności od początku skupiałam się na tematyce kobiecej – ale nigdy nie chciałam by mnie postrzegano przez pryzmat tego, że jestem kobietą. Ważne było dla mnie, czy to, co robię jest dobre, czy złe – a nie to, czy jestem mężczyzną, czy kobietą.

Dziś patrzę na to trochę inaczej. Mam świadomość, że na większości ostatnich wystaw sztuki polskiej 70 proc. prezentowanych dzieł zostało wykonane przez mężczyzn, że kobiety zawsze były niedoceniane, niezapraszane. Chcę być postrzegana jako kobieta i by moja sztuka była postrzegana jako wykonywana przez kobietę. Stąd może nawet ważniejsze jest mówienie o sztuce kobiet, ale nie kobiecej. Najpierw jednak powinno się zlikwidować tę asymetrię, zbudować równowagę między obecnością kobiet i mężczyzn – na uczelniach artystycznych, na wystawach.

Katarzyna Kasia: Co na to kurator? Czy osoba odpowiedzialna za organizację wystaw dostrzega problem dyskryminacji kobiet w sztuce?

Jakub Szreder: Jako teoretyk patrzę na świat sztuki z socjologicznego dystansu. Oczywiście jestem weń zaangażowany, ale zaangażowanie to wynika z postrzegania pola sztuki jako bardzo skomplikowanego systemu, w którym funkcjonują nie tylko artyści. Jeżeli chodzi o dyskryminację, musimy pamiętać o bardzo ciekawej rzeczy – nawet jeśli na pole sztuki wchodzi więcej kobiet niż mężczyzn, to w perspektywie trzydziestu lat okazuje się, że większość artystycznych gwiazd, profesorów sztuki, czy innych osób zajmujących prestiżowe pozycje, to mężczyźni. Oglądając ostatnią przekrojową wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej „Co widać”, prawie nie widzimy kobiet po czterdziestce. Wygląda to tak, jakby już „osadzonymi” – a nie jedynie „zapowiadającymi się” – artystami byli tylko mężczyźni. Bardzo ciężko taką sytuację krytykować albo zmienić, ponieważ dyskryminacja „rozlewa się” po całym polu. To nie jest efekt działania żadnej konkretnej instytucji, a raczej akumulacji codziennych praktyk, stereotypów i mechanizmów selekcji.

IMG_3042

Pole sztuki to rodzaj dżungli, w której zwycięzca bierze wszystko. To pewien rodzaj gry rynkowej, która jest dość okrutna, wymaga podejmowania szeregu wyborów pomiędzy jednostkowym interesem i współpracą z innymi: czy promować siebie jako indywidualna artystka, czy organizować pracę innym, podpisać się pod jakąś ideą, albo stwierdzić, że tą ideą można się podzielić, bo ona właściwie była wypracowywana przez wszystkich. To przykłady dylematów i decyzji, które nieustannie musi podejmować każda artystka (i artysta). W walce o status „artcelebryty”, premiowany jest rodzaj bezczelności, nawet lekkiej arogancji czy egomanii. Częściej zachowują się tak mężczyźni niż kobiety – przynajmniej w pewnym kulturowym konstrukcie, w którym żyjemy.

Katarzyna Kasia: Determinacji kobietom raczej nie brak. Katarzyna Kobro, żeby ogrzać pokój dziecka, paliła w piecu rzeźbami – swoimi, no bo przecież nie męża, Władysława Strzemińskiego.

Jakub Szreder: W Polsce jest wiele artystek, które wpierw były wtłamszane w schemat partnerki czy organizatorki pracy oraz życia codziennego, a dzięki własnemu wysiłkowi ostatecznie uzyskały status niezależnej artystki – co nie było nigdy w tym środowisku łatwe. Niestety, o wiele częściej było na odwrót – kobieta, która robiła swoją sztukę, przestawała ją robić i zaczynała wspierać karierę partnera, czy też umilać mu życie i wychowywać dzieci.

Przestańmy patrzeć na siebie jako na osoby wyjątkowe. Patrzmy jak na zwykłych pracowników, a może wręcz – robotników sztuki. | Katarzyna Górna

Zuzanna Janin: Niedostrzegalność kobiet – obecnych przecież w świecie sztuki – może przerażać. Dojrzałe, wybitne artystki – takie jak Natalia Lach-Lachowicz, Aleksandra Polisiewicz, Dorota Nieznalska, Marta Deskur, Alicja Żebrowska, Julita Wójcik, Katarzyna Górna, Małgorzata Dawidek, Anna Baumgart, Jadwiga Sawicka i ja sama – podlegają nie tyle dyskryminacji, co po prostu pewnego rodzaju wykluczeniu w kolekcjach i pokazach w najważniejszych instytucjach. A bronić się przed tą ekskluzją nie ma jak. Mężczyzna, który upomina się o swoje miejsce w świecie sztuki, oceniany będzie w kategoriach „zaradności” i słusznego dbania o swoją karierę, a kobieta jako „narzucająca się”. Tam gdzie artysta jest oceniany jako „asertywny”, artystka jest „agresywna”. Tam gdzie artysta jest postrzegany w kategorii „mistrz”, artystki będą nazywane „trudnymi”. W języku tym kryje się pełzająca dyskryminacja, dyskurs stygmatyzujący kobiety. Wiele razy słyszałam, jak kuratorzy mówili, że wolą pracować z artystą „łatwiejszym”, niż artystką „trudniejszą”, choć ciekawszą.

Muszę powiedzieć, że problem ten nie dotyczy tylko Polski. W okresie, gdy karmiłam moje dziecko piersią, brałam je na wystawy, w których uczestniczyłam jako artystka. Kiedyś usłyszałam od znanej kuratorki, że „skoro mam dziecko, to dlaczego nie siedzę w domu, tylko pojawiam się «demonstrując swoje macierzyństwo»”, czyli coś należącego do innej kategorii niż świat sztuki, co powinno „zostać w domu”.

Katarzyna Kasia: Zwróćmy uwagę na inne wymiary wykluczenia kobiet-artystek. Artystka nie znajdzie tak łatwo miejsca w przedszkolu, bo może być uznana za osobę bezrobotną. Nie dostanie płatnego urlopu rodzicielskiego, bo nie jest zatrudniona nigdzie na stałe. Wspomniała także o tym Dorota Nieznalska: „Tematem tabu w polskiej sztuce jest sytuacja ekonomiczna artystów, ich relacje z instytucjami kultury w Polsce. Wydaje się, iż większość instytucji oczekuje od twórców aktywnego uczestnictwa w wystawie, organizacji wykładów, prezentacji, nie oferując w zamian wynagrodzenia autorskiego z racji wykonywanego przecież zawodu. Dodam, że proces edukacji, kształcenia, zdobywania wiedzy w zawodzie artystki czy artysty wizualnego jest permanentny. Twórca nakłoniony do świadczenia usług na rzecz danej instytucji rzadko bywa przez nią traktowany poważnie, jako partner. Myślę, że tego rodzaju proceder stał się normą w Polsce. Musimy tej sytuacji zdecydowanie przeciwdziałać”.

Katarzyna Górna: Te prozaiczne sprawy – socjalne, ubezpieczeniowe, ekonomiczne – mogą studzić entuzjazm młodych kobiet wkraczających w świat sztuki. W ramach Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej staramy się współtworzyć system, który unormuje tę sytuację. Zadbać o los twórców i twórczyń kultury. Trzeba uświadomić społeczeństwu problemy tej grupy społecznej, ogromny dysonans między posiadanym przez nią kapitałem symbolicznym i społecznym, a kapitałem ekonomicznym.

IMG_3010

Katarzyna Kasia: Co zatem możemy tak naprawdę zrobić, aby ten problem rozwiązać?

Monika Małkowska: Po pierwsze, zwiększyć integrację środowisk kobiecych i uczynić ich głos bardziej słyszalnym w społeczeństwie. Wtedy znacznie łatwiej będzie przełamać narrację męską i oswoić lęki społeczne.

Katarzyna Górna: Z pewnością chodzi o lepszą artykulację potrzeb środowisk twórczych, o skuteczną kampanię społeczną. Ważna jest także zmiana sposobu myślenia o sobie samym jako artyście, artystce. Przestańmy patrzeć na siebie jako na osoby wyjątkowe, ale jako na zwykłych pracowników, a może wręcz – robotników sztuki. Opinia formułowana przez kolektyw, przez zinstytucjonalizowane zrzeszenie jest zawsze bardziej wiarygodna w oczach społeczeństwa.

Jakub Szreder: Co do porównania artystów do robotników – jestem sceptyczny wobec takiej perspektywy. Za dużo jest różnic pomiędzy tymi grupami, żeby takie sformułowanie byłoby sensowne, a mówię to z perspektywy osoby, która od lat organizuje chociażby Seminaria dla Robotników Sztuki. Nawet w przypadku pracy artystycznej, która jest odmienna od pracy robotnika, funkcjonują sieci wsparcia i systemy współzależności, których istotną funkcją jest rozprowadzanie informacji oraz pomysłów. I to jest rola sceny artystycznej, bez której żadna twórczość nie byłaby możliwa. Artysta nie może funkcjonować bez społeczności artystycznej. Nawet jeśli mamy artystyczną gwiazdę, to świeci ona odbitym, a nie własnym światłem.

Katarzyna Górna: To tylko jedna strona medalu. Gdyby dokładnie przeanalizować programy wsparcia dla artystów i artystek, okazać by się mogło, że większość z tych projektów opiera są na likwidowaniu paradoksów i obalaniu stereotypów. Przykładowo: w pojęciu nie tylko ogólnym, ale i samych twórców, sztuka nigdy nie była żadną pracą, tylko pasją oraz misją. Z drugiej jednak strony, twórcy oczekują sprawiedliwego wynagrodzenia za pracę – trud i czas włożony w powstanie dzieła. Stąd też porównanie artysty do robotnika, który potrafi wyartykułować sprzeciw i dochodzić swoich praw, używając narzędzi wypracowanych przez ponad sto lat – takich jak strajk, jest w pełni uzasadnione.

Katarzyna Kasia: To ciekawy wniosek, zwłaszcza jeśli weźmiemy po uwagę kontekst naszej debaty – 25. rocznicę początku transformacji. Słuchając państwa wypowiedzi, dochodzę do wniosku, że problemem świata sztuki współczesnej nie jest kwestia kobiecości, czy męskości, lecz utrata poczucia sprawiedliwość społecznej. Wspólne doświadczenie nierówności – to jest to, co łączy artystów, teoretyków i tych wszystkich, którzy w obrębie sztuki działają.

* Za zgodą Moniki Małkowskiej zapis jej wypowiedzi został opublikowany bez autoryzacji.

 

Redakcja: Błażej Popławski. Fotografie: Marta Banaszak.

logorozaluksemburg