„Jednym z najgroźniejszych skutków 45 lat komunistycznego totalitaryzmu jest zakorzeniony w społeczeństwie polskim kult antypolityki”, ostrzegał pewien młody dziennikarz u początków III RP. Prawdziwe niebezpieczeństwo kryje się w odrzuceniu „samej zasady polityki”. Do czego mogło się odnosić to zdanie w 1991 roku?

Przypomnijmy, że dopiero co przez niebo polskiej polityki przemknęła kometa w postaci Stana Tymińskiego – wszystkie scenariusze wydawały się możliwe. W końcu polityk znikąd (czyli z Zachodu) w wyborach prezydenckich pokonał nestora solidarnościowej opozycji, Tadeusza Mazowieckiego. Wystarczyło obiecywać złote góry i wywijać przed nosem wyborców czarną teczką o tajemniczej zawartości. Część elit lamentowała nad definitywnym końcem epoki opozycyjnego etosu, czego potwierdzeniem miały być konflikty pomiędzy działaczami dawnej „Solidarności”.

Gdy „znika płaszczyzna, na której mogą ścierać się społeczne interesy i odbywać gra między różnymi siłami politycznymi o kształt życia politycznego”, pisał dalej nasz młody dziennikarz, rozpościera się przed nami „widmo ulicy”, „dyktatury” i innych koszmarów życia publicznego [1].

Aż trudno uwierzyć, że dosłownie dwa lata wcześniej amerykański politolog, David Ost, ukończył swoje dzieło, stanowiące apologię polskiej antypolityki i rozwagi solidarnościowej opozycji.

Krótka historia porażki

„Solidarność a polityka antypolityki” Osta ukazała się właśnie w tłumaczeniu Sergiusza Kowalskiego w serii „Europejskiego Centrum Solidarności” i… okazuje się nadzwyczaj aktualna. Książka, przypominając o korzeniach polskich kłopotów z państwem, znakomicie wpisuje się w klimat słodko-gorzkich obrachunków ostatniego ćwierćwiecza.

Oto wraz z autorem śledzimy, w jaki sposób opozycja polityczna bez oglądania się na władzę wykuwa idee antypolityki i pokojowego demokratyzowania społeczeństwa. Kolejne koncepcje składają się na intelektualny grunt samoograniczącej się rewolucji lat 1980-1981, a następnie rozmów Okrągłego Stołu – jednocześnie jednak utrwala się „tradycyjny” dystans społeczeństwa do instytucji państwowych. Antypolityka po 1968 roku, taka jak rekonstruuje ją amerykański politolog, to nie tylko pragnienie obudzenia w obywatelach poczucia własnej wartości, ale przede wszystkim światopogląd przyjmujący, że państwo nie jest „kluczem do zbudowania lepszego, bardziej ludzkiego świata” (s. 25).

David Ost_Solidarnosc_okladka

Jak widać Osta szczerze zachwycało to, co współczesnego polskiego czytelnika powinno niepokoić. „Solidarność a polityka antypolityki” to w istocie apologia społeczeństwa obywatelskiego, które może świetnie obyć się bez państwa. To zachwyt nad ułomną demokratyzacją. Co więcej, dawne sposoby działania polskiej opozycji wydawały się autorowi także jednym z lekarstw na bolączki trapiące państwa Zachodu. Gdyby nie stan wojenny, to kto wie – śmiało spekuluje Ost – czy idee społecznej demokracji i samorządu nie mogłyby oddziaływać na rozwój innych państw, „a nawet wpływać na myśl ekonomiczną innych społeczeństw” (s. 13).

Co ciekawe, w nowym wstępie (2014) amerykański politolog zasadniczo podtrzymuje swoje stwierdzenia, pomimo że, jak sam zauważał przed laty, spektakularny sukces antypolityki musiał oznaczać niemal natychmiastowy jej zgon. Już w okresie pierwszej „Solidarności”, która przyjęła ogólnokrajową strukturę, bardzo szybko należało zająć się na serio problemami państwa, prawa i polityki (s. 126). W niecodziennej sytuacji – zagrożenia interwencją z zewnątrz oraz poszerzania pola wolności wewnątrz kraju – dosłownie zagotowało się od innowacji (i to nawet na tak egzotycznych obszarach, jak stanowienie prawa [2]).

Nic dziwnego, że dla obserwatora zza granicy, PRL mógł wydawać się „jednym z najciekawszych miejsc na ziemi”. Ost pisał książkę szczerze zafascynowany eksperymentami ideowymi opozycji politycznej, tymczasem przeciętny obywatel po kilkunastu miesiącach miał owych eksperymentów nieco powyżej uszu. W połowie 1981 roku już nawet w oficjalnej propagandzie można było usłyszeć tak czarowne sformułowania, jak to: „Nie dość, że mamy tyle braków w każdej dziedzinie, to jeszcze dokładają nam ciężaru marnotrawcy i niszczyciele” („PKF” nr 29a; „Niegospodarność”).

Tasiemcowe kolejki po zupełnie podstawowe towary czy niepewność, co zrobi Związek Radziecki, w znacznie większym stopniu zaprzątały głowę Kowalskich niż eksperymenty ustrojowe. To wszystko skądinąd przyczyniło się do tego, że generał Wojciech Jaruzelski w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku względnie gładko zatryumfował, zaś opozycja mogła (i musiała) powrócić w dobrze znane rejony… antypolityki.

 Dwa słowniki i kopulacja

Ost ukończył książkę w 1989 roku. Czytelnik znajduje się w zabawnej sytuacji, gdy podążając za tokiem wywodu wchodzi w rolę osoby, która naprawdę „nie wie, co się wydarzy” po upadku komunizmu. Recenzenci amerykańskiego wydania „Solidarności a polityki antypolityki” podkreślali zresztą, że autor w swoich przewidywaniach nieco rozminął się z tokiem wydarzeń w Europie Środkowo-Wschodniej [3]. Dziś jednak to „zatrzymanie w czasie” wydaje się niezwykle ciekawe. Oto paleta scenariuszy okazuje się niemal nieograniczona. Drżymy przed tym, co w praktyce może przynieść ponowne odkrywanie polityczności przez działaczy opozycji, przyzwyczajonych do standardów antypolityki właśnie. Obawiamy się autorytarnych ciągotek Wałęsy (czy to nie nowy marszałek Piłsudski?). Niepokoi nas ewentualna reakcja obywateli na wdrażanie reform rynkowych. Nie mamy pojęcia, czy pod koniec 1989 roku państwo jest już nasze, czy jeszcze nie… Książkę jednak wypadało ostatecznie przekazać wydawcy. W ten sposób jej epilog w niepowtarzalny sposób oddaje dziś ówczesną atmosferę niepewności i nadziei. Ost liczy, że przed najgorszymi scenariuszami „uchroni nas pomoc międzynarodowej społeczności i twórcza wyobraźnia, która była zawsze mocną stroną «Solidarności»”.

Ost widział więcej i widział mniej. Z jednej strony, uświadamiał Polakom, że społeczeństwa państw Zachodu wcale nie witają „braci” z drugiej strony żelaznej kurtyny z otwartymi ramionami. Mało kto chciałby tam pamiętać, że to „dramat Europy Wschodniej przyczynił się do sukcesu Europy Zachodniej, dzięki napływającym do niej zimnowojennym dolarom” (s. 330). Z drugiej strony, autor praktycznie nic nie napisał o sporach, które w latach 90. będą rozgrzewać polską sferę publiczną do czerwoności. Ani słowa o teczkach, dziedzictwie postkomunizmu czy zygzakach w przeprowadzaniu rozdziału Kościoła od państwa.

Nie bierze się to znikąd. Książka Osta przypomina o kłopotach z opisem przygód Europy Wschodniej w XX wieku wyłącznie za pomocą pojęć, ukutych na bazie doświadczeń zebranych przez społeczeństwa państw Zachodu. Akurat autor „Solidarności a polityki antypolityki” zwykle znakomicie radził sobie z pułapkami słownika. Wyjaśnienie w zrozumiały dla anglojęzycznego czytelnika sposób drogi od marksizmu po liberalną demokrację wymagało pewnej wirtuozerii. A jednak nawet Ost nie uniknął pouczających potknięć. Podajmy choć jeden przykład.

Otóż dla wyjaśnienia przemyśleń Leszka Kołakowskiego autor książki posłużył się… filozofią Herberta Marcusego, teoretyka „cywilizacji libidalnej”. Trudno o większe nieporozumienie. Polski filozof w „Głównych nurtach marksizmu” do przedstawiciela szkoły frankfurckiej odniósł się wyjątkowo nieżyczliwie. Kołakowski znał bolesną cenę bujania w filozoficznych obłokach, bo w końcu sam dał się uwieść budowaniu stalinowskiej utopii nad Wisłą. Uporczywie zatem, nie oglądając się na szlachetność intencji, dopytywał o konkretne rezultaty myśli Marcusego. Po obszernej analizie takich dzieł, jak „Człowiek jednowymiarowy”, Kołakowski był na tyle rozczarowany brakiem odpowiedzialności za słowo, że nie mógł się powstrzymać od kąśliwej uwagi: „Marcuse podaje bodaj jedyny przykład empiryczny, wyjaśniający, co ma na myśli, mówiąc o cywilizacji libidalnej; zauważa mianowicie trafnie, że jest o wiele przyjemniej kopulować na łące niż w samochodzie na Manhattanie” [4].

Ost 2014

Ost do dziś pozostaje głęboko rozdarty pomiędzy marzeniami antypolityki a twardą wiedzą politologa. Po ćwierćwieczu od napisania książki podarował do polskiego wydania nowe, niezwykle ciekawe wprowadzenie. Autor znów, tym razem w kontekście kryzysu 2008 roku, ulega pokusie powrotu do czystych źródeł polityki. Czytamy w książce: „Jednym z wielkich nieszczęść naszych czasów jest to, że kolosalna energia twórcza «Solidarności», istny gejzer innowacyjnych idei, w 1981 roku zamarła, aby nigdy już nie odżyć na nowo. Ówczesna ideotwórcza energia jest jednak bogatą skarbnicą – czerpać z niej mogą wszyscy, którzy mają poczucie, że żyjemy w niezadowalającym świecie”.

To pragnienia zupełnie zrozumiałe. Na inspiracje pismami i czynami szlachetnych dysydentów z Europy Wschodniej wskazują w XXI wieku także inni autorzy. Dla Osta to jednak powrót do czystych źródeł polityczności poprzez historię alternatywną („mogło być inaczej…”). I poniekąd na przekór własnej wiedzy o „logice wydarzeń”, o której pisał w głośnej „Klęsce Solidarności” (2005) – porażce polegającej na utracie społecznego kapitału i daleko idących tego konsekwencjach. Akceptacja reform wolnorynkowych przez opozycyjną lewicę, jego zdaniem, miała doprowadzić do rozkwitu narodowej prawicy.

Czy jednak mogło być inaczej? Co ciekawe, w tym roku ten sam Ost, odwołując się do swojej obszernej wiedzy, w jednym z wywiadów zastanawiał się, czy „po 1989 roku alternatywa socjaldemokratyczna miała szansę”. I sam odpowiadał: „Otóż na pewno dużo mniejsze, niż gdyby transformacja dokonała się wcześniej, np. w latach stanu wojennego. Dlatego nie mogę się zgodzić ze zmarłym niedawno ekonomistą Tadeuszem Kowalikiem, który pisał, że w 1989 r. Polacy mieli wolny wybór tego, jaki kapitalizm chcą mieć. Pole wyboru było w latach 70. W latach 80. trwała już globalizacja” [5].

To pouczające. Ost doskonale poznał melancholię zawartą w samym sercu antypolityki. Każde pragnienie sukcesu szlachetnej antypolityki okazuje się bowiem dwuznaczne. W razie powodzenia prowadzi on bowiem prostą drogą do banalnej polityki oraz „wojen na górze” wśród dawnych towarzyszy walki. Pokusa jest jednak duża. Albowiem to „w czasach przedpolitycznych „rodzą się niezłomne odmiany lojalności i utopijne aspiracje”, notował Michael Walzer. Niestety, „w praktyce antypolityka szybko zrodziłaby wszystkie nierówności właściwe dla społeczeństwa obywatelskiego” [6].

Nie są to dylematy wczorajsze. W 2014 roku spór o reinterpretację upadku komunizmu i narodzin III RP trwa bowiem w najlepsze. Dyskusja o słuszność tzw. planu Balcerowicza i prowadzonej polityki ekonomicznej okazuje się żywo interesować nawet młodsze pokolenia, które w ten właśnie sposób pytają o politykę na następne 25 lat. Warto zatem mieć pod ręką „Solidarność a polityka antypolityki”, tę pochwałę naszych politycznych wyborów sprzed lat. I nie zapominać, że dylemat, czy można było po 1989 roku postępować inaczej, sam Ost wpisuje dziś w perspektywę znacznie szerszą niż krajowa.

Przypisy:

[1] Jacek Kurski, „Kult antypolityki”, „Przegląd Polityczny” 1991 nr 1.
[2] Więcej, patrz: Jarosław Kuisz, „Charakter prawny porozumień sierpniowych 1980-1981”, Wydawnictwo Trio, Warszawa 2009.
[3] David S. Mason, „Solidarity and the Politics of Anti-Politics: Opposition and Reform in Poland Since 1968 by David Ost [Review]”, „Political Science Quarterly”, Vol. 105, No. 4 (Winter, 1990-1991).
[4] Leszek Kołakowski, „Główne nurty marksizmu”, „Aneks”, Londyn 1988, s. 1115.
[5] „David Ost o ćwierćwieczu wolnej Polski: Nie byliście głupi. Rozmawiał Adam Leszczyński”, „Gazeta Wyborcza” z dn. 27.06.2014.
[6] Michael Walzer, „Polityka i namiętność”, przeł. Hanna Jankowska, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2006, s. 131-132.

 

Książka:

David Ost, „Solidarność a polityka antypolityki”, przeł. Sergiusz Kowalski, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.

 

* Zdjęcie użyte na stronie głównej: „Solidarność”, fot. Lukas Plewnia. Źródło: Flickr.