Skandal po wywiadzie Radosława Sikorskiego dla portalu „Politico” daje nadzieję, że nauczymy się kiedyś odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Nawet wtedy, gdy – jak w tym wypadku – są wypowiadane w imię słusznego celu. Niestety, na razie nasze uczenie się odpowiedzialności przebiega dość chaotycznie.

Sikorski udzielił Benowi Judah – jednemu z czołowych dziennikarzy piszących o Rosji – wywiadu na temat putinowskiej Rosji i rozwoju spraw na Ukrainie. Tekst, którego wypowiedź Sikorskiego jest częścią, jest jakby napisany pod byłego ministra – co nie dziwi, bo obaj panowie dobrze się znają, a Judah był głośnym rzecznikiem kandydatury Polaka na stanowisko szefa europejskiej dyplomacji. W artykule pojawiają się argumenty za koniecznością silniejszego zaangażowania Europy w sprawy Ukrainy i przypomnienie, że konflikt z Rosją stawia nam dziś bardzo ważne pytania o globalną rolę Unii Europejskiej. Sikorski, wieloletni „jastrząb” w sprawach ukraińskich, powtarzał te argumenty już wielokrotnie, stając się ambasadorem wschodniej sprawy na zachodnich salonach.

Nie wierzę w spiskowe teorie, w których Sikorski mści się swoim wywiadem na Tusku, Kopacz, Schetynie i Bóg wie jeszcze na kim, świadomie wywołując polityczne turbulencje. Zgoda – ma rozdmuchane ego i lubi być w centrum uwagi. Wątpię jednak, żeby był skłonny karmić swoją próżność aż takim kosztem.

Bardzo prawdopodobne, że Sikorski, znużony pracą marszałka Sejmu i zirytowany nową, gołębią polityką rządu Ewy Kopacz, chciał wykorzystać własny autorytet i przypomnieć swoje argumenty po raz kolejny. Chciał zrobić to mocniej i dosadniej niż zwykle wobec trudności Ukrainy w negocjacjach, z których Polska została wyłączona.

Sikorski doskonale wiedział, co mówi – a przede wszystkim wiedział, jaki cel chce osiągnąć. | Jakub Krupa

Polska opinia publiczna z dużą łatwością doszła do wniosku, że Sikorski oszalał. Chlapnął coś, pogubił się w tłumaczeniach, znów chciał zwrócić na siebie uwagę. Były minister, nad którego europejskością i angielskością jeszcze nie tak dawno powszechnie się zachwycano, nagle miałby okazać się wyłącznie sfrustrowanym egocentrykiem.

Myśląc w ten sposób, popełniamy błąd. Sikorski wiedział, co mówi – a przede wszystkim wiedział, jaki cel chce osiągnąć. Główny komunikat, powtarzany tak często przez niego w ostatnich miesiącach, nawoływał europejskie i (a może szczególnie?) amerykańskie elity do trzeźwej oceny zamiarów Putina i rosyjskiej polityki.

Pora zrewidować nasze nadzieje, że Putin zbliży się do Zachodu, jeśli Zachód przymknie oczy na wydarzenia ostatnich miesięcy. Drogą do porozumienia z Rosją nie może już być udawanie, że nic nie stoi na drodze akcesji tego kraju do zachodnioeuropejskich instytucji. Ukraina to gra o wszystko – zdaje się mówić Sikorski.

W gruncie rzeczy to słuszny przekaz. Marszałek komunikuje to, czego nie mógł powiedzieć jako urzędujący minister spraw zagranicznych: występuje przeciwko dominującemu w świecie zachodnim przekonaniu o konieczności łagodnego postępowania wobec Rosji. Namawia, żeby się obudzić i zmienić swoje podejście, zanim zapłacimy Ukrainą za kolejne kilka lat naszego spokoju, aż do kolejnej konfliktowej sytuacji w innym regionie świata.

Problem w tym, że w swoich kalkulacjach Sikorski nie docenił krajowych konsekwencji udzielonego wywiadu. Niektórzy tłumaczą, że Sikorski jest ofiarą „tabloidowego” charakteru polskiej polityki i dyskursu publicznego. Z podobnym wyjaśnieniem pospieszył na pomoc Sikorskiemu sam autor tekstu, Ben Judah, który dziwi się, dlaczego polskie media zamiast na meritum rzekomej propozycji Putina skupiają się na wypowiedzi Sikorskiego.

Rzeczywiście, część reakcji mediów była histeryczna. Wszystkie artykuły o zdradzie. O tym, czy, kogo i kiedy poinformowano o przytaczanej przez Sikorskiego wypowiedzi o „rozbiorze Ukrainy”. O tym, co to mówi o Polsce i jaki ma związek z katastrofą w Smoleńsku (sic!). Większość tych komentarzy była niepotrzebna i szkodliwa. Brakuje – nie pierwszy już raz – wartościowych analiz sytuacji z perspektywy polityki zagranicznej i interesów Polski rozumianych nieco szerzej niż rozgrywka o większość w Sejmie.

Główny zarzut wobec Sikorskiego należy sformułować inaczej: po publikacji rozmowy powinien lepiej wytłumaczyć swoje intencje polskiemu odbiorcy. Jako doświadczony poseł, były minister spraw zagranicznych i obecny marszałek Sejmu, decydując się na niecodzienny manewr na scenie międzynarodowej, powinien znaleźć sposób na uzasadnienie jego znaczenia także u siebie – w kraju. Może trzeba było powiedzieć dwa zdania mniej, aby uniknąć histerycznych reakcji?

W żadnych okolicznościach, nie można tolerować tego, że marszałek Sejmu tłumaczy się z bardzo drażliwych tematów nie wszystkim wyborcom, lecz wybranym mediom.| Jakub Krupa

Sikorski wybrał najgorszy możliwy sposób – w odpowiedzi na paniczną reakcję mediów, sam spanikował. Zamiast wytłumaczyć się na konferencji lub za pomocą oświadczeń na stronie Sejmu, wybrał udzielenie ekskluzywnego wywiadu dla „Gazety Wyborczej”. „Gazety” – słusznie czy niesłusznie – wiązanej z konkretną opcją polityczną oraz wyjątkowo zaangażowanej w dotychczasowe spory o relacje polsko-rosyjskie. Redakcja zaś opublikowała tekst na swoich stronach tak, że dla niektórych czytelników dostęp do niego był ograniczony i wymagał płatnej subskrypcji. Katastrofa gotowa.

Nigdy, w żadnych okolicznościach, niezależnie od dobrych intencji i międzynarodowych interesów, nie można tolerować tego, by marszałek Sejmu tłumaczył się z bardzo drażliwych tematów nie wszystkim wyborcom, lecz wybranym mediom. Nie we współczesnej Polsce, rozgrzanej sporami tożsamościowo-ideologicznymi – nie wtedy, kiedy dotyczy to relacji z Rosją i Władimirem Putinem.

By sytuacja miała pozytywny finał, pozostaje wierzyć, że tak samo nasze media będą się oburzać wtedy, kiedy odpowiedzialności za swoje słowa nie będą chcieli wziąć inni politycy – czy to obecni, przyszli, czy przeszli. Czy to z lewicy, centrum, czy z prawicy. Że będą równie konsekwentnie domagały się wyjaśnień nie tylko wtedy, kiedy ktoś je zignoruje lub nadepnie na odcisk, ale po prostu – kiedy będzie to ważne.

To dobra lekcja i dla mediów, i dla polityków. I dla nas też.