Po tygrysach i muchach przyszła pora na lisy.
W ten metaforyczny sposób chińskie władze nazywają różne odmiany złych i skorumpowanych urzędników. Tygrysy to ci najpotężniejsi, znajdujący się na najwyższych stanowiskach, muchy – to szaraczki w gminach czy powiatach, ci mniej groźni, dokuczliwi przez swą liczbę, ale za to łatwi do złapania. A lisy to spryciarze, którzy zdołali wraz z nielegalnie zdobytym majątkiem i rodziną uciec za granicę przed karzącym ramieniem chińskiego wymiaru sprawiedliwości. Podczas gdy władze, wdrażając najpoważniejszą od 30 lat kampanię antykorupcyjną, są w stanie upolować pojedyncze tłuste tygrysy i roje much, to z chytrymi lisami idzie im znacznie gorzej.
Kampania „polowanie na lisy” (chińskie władze lubią dziarskie kryptonimy) rozpoczęła się w lipcu tego roku. Powołano nową jednostkę, której zadaniem stało się odnajdywanie zbiegów i ich majątków na całym świecie. Grupa wybranych śledczych miała sprawić, że skorumpowani urzędnicy przestaną czuć się bezpiecznie i bezkarnie na swoich jachtach i w willach. Rzecz jasna już dużo wcześniej zauważono odpływ pracowników rządowych, o dziwo, skorelowany z wyjazdem żon i dzieci, jednak skala ucieczek i wyprowadzane kwoty stały się na tyle poważne, że rząd zdecydował się na podjęcie nowych działań, by sprowadzić winowajców i zawartość ich kont z powrotem do kraju. Według danych Chińskiej Akademii Nauk Społecznych w samym 2011 r. z Chin uciekło ponad 1,5 tys. urzędników z niebagatelnymi zaskórniakami w wysokości 8 mld dolarów. Chiny mają podpisane umowy o ekstradycję jedynie z kilkudziesięcioma państwami, głównie afrykańskimi i azjatyckimi, które – ekonomicznie zależne od Chin – nie zaprzątają sobie głów losem zwracanych Chinom przestępców. Kraje zachodnie, do których udaje się większość „lisów”, umów takich nie mają, głównie z powodu znaczącej niekompatybilności w zakresie funkcjonowania chińskiego sądownictwa, stosowania tortur i szafowania karą śmierci. A najwięcej zbiegów wybiera przecież nie Nigerię czy Kambodżę, ale USA, Kanadę i Australię.
Chiny słyną z niezwykle „skutecznego” wymiaru sprawiedliwości. W 2011 r. na 1,1 mln spraw karnych jedynie 981 osób zostało uniewinnionych, co daje imponujący odsetek skazań na poziomie 99,9%.| Katarzyna Sarek
Mimo szumnych zapowiedzi, akcja „polowanie na lisy” chyba nie przynosi spektakularnych efektów. W oficjalnych danych pojawia się skromna liczba 128 przywróconych ojczyźnie zbiegłych urzędników ukrywających się w ponad 40 krajach. Chcąc zapewne poprawić statystyki, kilka organów administracji państwowej zdecydowało się na nietypowy ruch. 10 października Sąd Najwyższy, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego i Ministerstwo Sprawiedliwości wydały wspólny komunikat w sprawie dobrowolnego oddawania się zbiegów znajdujących się za granicą w ręce chińskiego wymiaru sprawiedliwości. Jeśli delikwenci do 1 grudnia tego roku sami zgłoszą się do ambasad, złożą zeznania i wyrażą zgodę na powrót do Chin, mogą liczyć na znaczące złagodzenie kary, a w przypadku lżejszych przewin – nawet na odstąpienie od jej wymierzenia.
Czy można spodziewać się fali skruszonych urzędników szturmujących chińskie placówki dyplomatyczne? Nie wydaje się to zbyt prawdopodobne, bo do obietnic władz Chińczycy podchodzą ze sporą rezerwą, a historie słynnych powrotów (np. ściągniętego z Kanady w 2011 r. Lai Changxinga – swego czasu Chińczyka najbardziej na świecie poszukiwanego, obecnie odsiadującego dożywocie w kiepskich warunkach) nie zachęcają do ufnego oddania się w ręce przedstawicieli ojczyzny. Ponadto Chiny słyną z niezwykle „skutecznego” wymiaru sprawiedliwości, w 2011 r. na 1,1 mln spraw karnych jedynie 981 osób zostało uniewinnionych, co daje imponujący odsetek skazań na poziomie 99,9%.
O wiele lepsze efekty może przynieść zawarte kilka dni temu porozumienie pomiędzy policjami chińską i australijską, dotyczące przejmowania i zwrotu majątków nielegalnie wyprowadzonych z Państwa Środka. W ten sposób – zajmując się przede wszystkim pieniędzmi, a nie ludźmi – unika się drażliwych tematów związanych z przestrzeganiem praw człowieka. Chiny odzyskują to, na czym im zależy najbardziej, a Australia może przestanie być postrzegana jako raj dla zbiegłych urzędników. Notabene uważa się, że coraz liczniejsza emigracja chińska przyczynia się do szybkiego wzrostu cen nieruchomości, co zresztą dotyczy nie tylko Australii, ale także wielu miast amerykańskich. Władze australijskie nie wykluczają także wznowienia rozmów dotyczących umowy o ekstradycję, uzgodnionej już w 2007 r, ale wciąż czekającej na ratyfikację.
Obecna walka z korupcją, mimo że zatacza coraz szersze kręgi i uderza w coraz to nowe grupy, nie przynosi zmiany systemowej. To wciąż usuwanie skutków, a nie przyczyn. Brak zewnętrznej kontroli nad partią (obecnie przestępczych urzędników ścigają jednostki same wchodzące w skład struktur KPCh), brak niezależnego sądownictwa i podległość policji – to wszystko sprawia, że w walce z korupcją giną nie ci najbardziej winni, ale ci, którym powinęła się noga – przede wszystkim politycznie – lub ci pozbawieni dobrego, komunistycznego rodowodu. „Czerwona arystokracja”, czyli potomkowie i rodziny osób historycznie związanych z tworzeniem się KPCh i zajmujących w niej najwyższe stanowiska, tak jak zawsze – może spać spokojnie.