Błażej Popławski: Dlaczego wciąż wydobywamy węgiel, skoro większość kopalń przynosi straty, a my możemy importować surowiec taniej?
Jerzy Markowski: Ma to związek z wyborem określonej strategii bezpieczeństwa energetycznego państwa. Jeżeli przyjmujemy, że doktryną państwową jest suwerenność gospodarcza, a jej filarem ma być bezpieczeństwo energetyczne, to trudno pozbawiać się narzędzia, które może je zapewnić.
Naprawdę nie mamy żadnej alternatywy? Nawet w dalekiej przyszłości?
Przez najbliższe 30-40 lat nie mamy. Dyskusje, czy polska gospodarka potrzebuje węgla, są bez sensu. Taki mamy po prostu model elektroenergetyki. Skoro przez długie dekady nie zdołaliśmy wykształcić alternatywnych rozwiązań – energetyki jądrowej czy gazowej – to nie zdołamy tego też uczynić z dnia na dzień.
Ale czy Polska potrzebuje polskiego węgla?
Oczywiście, że nie. Dziś możemy rocznie sprowadzić do Polski prawie 50 mln ton węgla, czyli dość, by całkowicie pokryć zapotrzebowanie kraju. Drogą lądową ze wschodu – około 15 mln ton; z zachodu – 10 mln ton; przez Port Świnoujście i Szczecin – kolejne 10 mln ton; przez Gdynię – 15 mln ton. W przyszłym roku otwarty zostanie Port Gdańsk z możliwością przeładunkową 30 mln ton. W sumie to byłaby ilość, która „załatwiłaby” całą polską produkcję węgla, bo dziś nasze kopalnie wydobywają ponad 70 mln ton.
System wsparcia socjalnego dla górników odziedziczyliśmy po czasach, w których węgiel stanowił jedyny polski pieniądz. Po 1989 r. nikt nie miał politycznej siły, by zerwać z tą tradycją. | Jerzy Markowski
Co by oznaczał dla polskiej – a w szczególności śląskiej – gospodarki brak zapotrzebowania na rodzimy węgiel? Czy decyzja o imporcie z zagranicy nie byłaby wyrokiem dla Śląska?
Z perspektywy politycznej, taka decyzja oznaczałaby zmianę koncepcji bezpieczeństwa energetycznego. W praktyce, pracę utraciłoby około 100 tysięcy górników – na dobrą sprawę, taka polityka stanowiłaby kontynuację tego, co dzieje się w polskim górnictwie od dwóch dekad. Pod koniec ubiegłego stulecia w sektorze tym zatrudnionych było ponad 430 tysięcy osób. Stopniowo zredukowano liczbę etatów o prawie 80 proc., do wspomnianych 100 tysięcy.
A konsekwencje dla Śląska?
Śląsk nie jest uzależniony od węgla i węgla nie potrzebuje, bo go w ogóle nie zużywa. To polska gospodarka potrzebuje śląskiego węgla, ale o tym nikt nie chce słyszeć.
Zdaniem wielu ekspertów, światowy kryzys ekonomiczny wymusza poważne zmiany w najbardziej strategicznych sektorach gospodarki.
Jestem ostrożny w wypowiadaniu się na temat wpływu kryzysu na górnictwo. Na świecie wydobycie węgla od kilku lat rośnie o 5-8 proc. w skali roku. W 2014 r. przekroczy zapewne pułap 8 mld ton. W obrocie światowym jest w tej chwili miliard ton, pozostałe siedem podlega zużyciu własnemu w krajach, gdzie złoża są wydobywane. Te dane pokazują, że o kryzysie w górnictwie nie ma mowy!
Ale ceny węgla spadają…
Spadają, owszem – ale z jakiego poziomu? Przed 2008 r. ceny węgla były zawyżane ze względu na popyt w Chinach, przygotowujących się do olimpiady w Pekinie. Dlatego nie ma sensu porównywanie dzisiejszych cen z tymi sprzed kilku lat. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że po zmianie koniunktury na węgiel, ceny zmalały o połowę. Ale nikt już nie pamięta, że na początku lat 90. ceny te były czterokrotnie niższe od obecnych. Wobec tego pytam: czym jest kryzys? Bardzo chciałbym, żeby ceny węgla utrzymały się na obecnym poziomie 75 dolarów za tonę węgla.
Zmian koniunktury nie da się jednak uniknąć, a one z kolei wymagają dostosowania produkcji. To chyba dobra okazja, by przemyśleć zasadność systemu wsparcia socjalnego dla polskich górników. Dodatkowe pensje, gwarancje zatrudnienia, mieszkania zakładowe, przywileje emerytalne – czy ten model nie jest anachroniczny? Miliony Polaków pracują na tzw. umowach śmieciowych, bez szans na uzyskanie choć części takiego pakietu.
System wsparcia socjalnego dla górników odziedziczyliśmy po czasach, w których węgiel stanowił jedyny polski pieniądz, a władza przekupywała górników każdym możliwym sposobem – w celu zwiększenia poziomu wydobycia. Po 1989 r. nikt nie miał politycznej siły, by zerwać z tą tradycją.
Ponadto okres koniunktury chińskiej złagodził ostrość naszego spojrzenia na przywileje górników. W związku z napływem kapitału, nikomu do głowy nie przyszło odbierać owych uprawnień. Wręcz przeciwnie – dodawano nowe prerogatywy. Teraz ceny spadły i trzeba się uporać zarówno ze starymi, jak i nowymi przywilejami.
Pana zdaniem, zmiany są konieczne?
Niewątpliwie! Obecny system jest całkowicie oderwany od realiów ekonomicznych.
Od początku transformacji polskim górnictwem „opiekowało się” 26 wiceministrów gospodarki, przemysłu i handlu oraz skarbu państwa. Spośród nich tylko dwóch było górnikami. | Jerzy Markowski
Górnicy nie zgodzą się łatwo na ograniczenie uprawnień. Dialog ze środowiskami związkowymi też do najłatwiejszych nie należy. Może zatem lepiej rozmawiać z zarządami spółek – spojrzenie nowoczesnego menadżera jest chyba wolne od schematów myślenia z minionej epoki?
Nic z tych rzeczy. Związki zawodowe posiadają tę przewagę nad zarządami spółek węglowych, że osoby w nich działające znają środowisko górnicze od 30-40 lat, a członkowie zarządów – od 3-4 lat. Druga różnica dotyczy samego składu kierownictwa związków w porównaniu z zarządami: w związkach działają górnicy, którzy „przyszli z dołu”, a do zarządów trafiają „ludzie z góry”, którzy często nigdy w żadnej kopalni nie byli, a na fotel prezesa trafiają z nadania partyjnego. Nowa grupa merytorycznie stoi na straconej pozycji. Z racji braku przygotowania zawodowego, nigdy nie będą w stanie podjąć skutecznego dialogu ze związkowcami. Jeżeli żaden z prezesów spółek węglowych nie pracował pod ziemią, nawet w charakterze inżyniera, to jak zdoła przekonać górników do rezygnacji z przywilejów?
Kiedy w takim razie spółki i holdingi węglowe zaczną być rentowne? Co musiałoby się zmienić, żeby Polska przestała dopłacać do górnictwa? Z pana wypowiedzi rozumiem, że problemem jest postawa zarządów spółek.
Nie postawa zarządów, tylko polityka kadrowa państwa wobec całego sektora górniczego. Podniesienie płacy dla zarządów spółek giełdowych miało wpłynąć na usprawnienie systemu zarządzania, a przyniosło skutki dokładnie odwrotne. Współczesna kadra menadżerska powiązana jest politycznie i towarzysko, a nie ze względu na posiadane kompetencje. To jednak problem bardziej złożony, bo przykład idzie z góry. W przeciągu 25 lat, od początku transformacji, polskim górnictwem „opiekowało się” 26 wiceministrów gospodarki, przemysłu i handlu oraz skarbu państwa. Spośród nich tylko dwóch było górnikami!
To może po prostu najlepiej odejść od węgla? Do wydobycia dopłacamy od lat, a poprawy nie widać. Zdaniem wielu ekonomistów to po prostu topienie pieniędzy publicznych w relikcie minionej epoki.
Od 1992 r. nie ma dotacji budżetowych dla polskiego górnictwa. Dwukrotnie przeznaczono dodatkowe środki, ale wiązało się to ze wsparciem programów restrukturyzacji zatrudnienia.
A ostatnie wydarzenia z kopalni Kazimierz Juliusz? Katowicki Holding Węglowy twierdził, że kopalnia każdego miesiąca przynosiła około 3 mln zł strat. Po medialnej burzy prezesa odwołano, a kopalnia dostanie jeszcze od państwa 100 mln zł na utrzymanie się przy życiu.
Zastosowano procedurę zapisaną w prawie, nic więcej. Kopalnia kończąca wydobycie jest przenoszona do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, która wygasza wydobycie w tej kopalni w okresie jednego roku i robi to ze środków z budżetu państwa. Problemem nie jest zatem dopłacanie do nierentownych inwestycji. Ważniejsze jest podzielenie się rolami. Państwo obecnie nie ma narzędzi wsparcia dla górnictwa, porównywalnych do posiadanych półtorej dekady temu. Straciło je ze względu na zobowiązania prawne wobec Unii Europejskiej. Dziś, jeśli rząd chce coś zrobić dla polskiego górnictwa, musi zacząć od jasnego określenia miejsca węgla w polskim i międzynarodowym bilansie energetycznym. A tego do dzisiaj nikt nie zrobił!
Wszystkiemu winna Unia?
Tego nie powiedziałem. Fakt faktem, na Zachodzie temat górnictwa jest zupełnie marginalny. W Europie – poza Polską, Wielką Brytanią, która wydobywa 35 mln ton, Niemcami, które wydobywają 25 mln ton – już nikt w Europie węgla nie kopie. Do tego: w Wielkiej Brytanii zakłady są rękach prywatnych, a w Niemczech, gdzie górnictwo i tak jest dotowane z budżetu UE, wydano dyspozycję o zakończeniu całego wydobycia do 2020 r.
Jak pan zatem ocenia wyniki brukselskiego szczytu ekonomicznego – sukces czy porażka?
Szczyt niczego nie zmieni. Żadne uwarunkowania zewnętrzne nie są w stanie zagrozić polskiemu górnictwu tak bardzo, jak górnictwo samo sobie. Likwiduje się je za sprawą polityki rządowej i niekompetencji osób zasiadających w zarządach spółek węglowych. Żaden szczyt klimatyczny nie jest do tego potrzebny.