3_Bukowski
Ilustracja: Magdalena Walkowiak

Nasi rządzący mają prawo być z siebie zadowoleni. Europejski szczyt klimatyczny w Brukseli zakończył się pełnym sukcesem polskiej delegacji. Dzięki jej wysiłkom nadwiślański przemysł i przeciętny Kowalski mogą czuć się bezpiecznie – ceny energii nie wzrosną, a energetyka się zmodernizuje. Na wszystkim skorzystają górnicy, bowiem przyszłość śląskiego węgla rysuje się w jaśniejszych barwach niż kiedykolwiek wcześniej. Tak wynik niedawnego posiedzenia Rady Europejskiej jawi się z perspektywy głównych krajowych uczestników wydarzeń: premier Ewy Kopacz oraz ministrów Rafała Trzaskowskiego i Marcina Korolca.

Z tą oceną nie zgadzają się rzecz jasna politycy prawicy. Dla nich 23 października doszło niemal do zdrady narodowej, a zgoda rządu na cele europejskiego pakietu klimatycznego naruszyła fundamentalne, ulokowane w tradycyjnych sektorach przemysłowych interesy polskiej gospodarki. Ze słów Zbigniewa Ziobry jasno wynika, że na skutek zgody rządu na europejski pakiet klimatyczny gospodarka polski upadnie. Wyjściu z tego zamętu nie pomagają prominentni publicyści i komentatorzy gospodarczy, którzy w nieznajomości realiów negocjacji brukselskich ścigają się z opozycją, a w niewiedzy o rynku energetycznym i sytuacji polskiego przemysłu z całą klasą polityczną. Postronny obserwator wsłuchujący się w tę medialną kakofonię szybko dochodzi do wniosku, że racja leży – jak zwykle – po środku. Niestety, zbyt pochopnie.

Postronny obserwator słuchający kakofonii medialnej debaty o pakiecie klimatycznym UE, szybko dochodzi do wniosku, że racja leży jak zwykle po środku. Czy ma rację? | Maciej Bukowski

Zadowolenie strony rządowej łatwo zrozumieć – w percepcji polskich negocjatorów, w zamian za naszą zgodę na pakiet klimatyczny UE, nie mogliśmy osiągnąć więcej niż osiągnęliśmy, a osiągnęliśmy dokładnie to, na czym nam zależało. W odróżnieniu od opozycji i sprzyjających jej publicystów, rząd zdaje sobie sprawę, że weto wobec celów europejskiego pakietu klimatycznego nie było realną polityczną opcją. Jego jedynym skutkiem byłoby odwleczenie ostatecznej decyzji o parę miesięcy, a kosztem brak specjalnych koncesji dla Polski i zmarnowanie znacznej części z takim trudem uzbieranego w ostatnich latach kapitału politycznego.

Polityka energetyczno-klimatyczna UE realizuje się bowiem przede wszystkim przez szczegółowe regulacje środowiskowe i dyrektywy Komisji Europejskiej oraz codzienne decyzje operacyjne dotyczące zmian w już funkcjonujących systemach takich jak EU-ETS. Kierunkowe decyzje polityczne podejmowane co kilka lat przez Radę Europejską mają znacznie mniejsze znaczenie. Prawdy tej przywiązana do działań czysto symbolicznych polska opozycja jeszcze nie przyswoiła. Nie oznacza to, że uzasadnione jest samozadowolenie polskich negocjatorów z wartości, jaką dla Polski przedstawia przywieziona z Brukseli zgoda innych państw członkowskich UE na dofinansowanie państwowych firm energetycznych przez polski rząd za pośrednictwem tzw. derogacji. To jednostronna ulga umożliwiająca producentom energii niepłacenie do polskiego budżetów części kar za nadmierną emisję dwutlenku węgla.

Koalicyjni politycy zdają się uważać, że przywożąc tę zgodę, uchronili polskiego konsumenta indywidualnego i przemysłowego od podwyżki cen energii elektrycznej po roku 2020. Nic bardziej mylnego – derogacja oznacza wzrost zysków firm energetycznych, ale nie stabilizację ceny energii elektrycznej. Ta będzie bowiem wypadkową trzech czynników: kosztów kapitału produkcyjnego (a więc inwestycji, jakie będzie trzeba ponieść, aby sfinansować nowe elektrownie), kosztów operacyjnych wyprodukowania przez nie energii (a więc głównie kosztów paliw i personelu elektrowni) oraz warunków rynkowych i marży producentów, będącej pochodną poziomu konkurencji na rynku energii, a także sił równoważących jej podaż z popytem na nią.

Rząd, ciesząc się z uzyskanej derogacji, zdaje się nie rozumieć, że z punktu widzenia firm energetycznych jest ona rodzajem papieru wartościowego, który sektor otrzymuje w prezencie od rządu. Fakt ten sam w sobie nie może wpłynąć na zachowania rynkowe firm energetycznych, które zyskują jedynie okazję do podniesienia stopy zwrotu z kapitału dla swoich akcjonariuszy. Nic jednak w tym układzie nie skłania ich do oczekiwanej przez rząd obniżki cen energii czy zmiany strategii inwestycyjnej.

Ceny paliw kopalnych w długim okresie będą rosły, a więc postawienie dziś na kapitałochłonne, lecz tanie w obsłudze technologie niskoemisyjne na dłuższą metę się opłaci. | Maciej Bukowski

Komisja Europejska doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego jej zgoda na derogację obwarowana jest zapisem mówiącym o konieczności udoskonalenia warunków, na jakich bezpłatne uprawnienia będą przydzielane spółkom energetycznym w przyszłości. Komisja uzależni prawdopodobnie swoją zgodę na ulgę od konieczności realizacji inwestycji spełniających wyśrubowane normy emisyjne, a więc kapitałochłonnych. Ich sfinansowanie nieuchronnie doprowadzi do wzrostu ceny energii w dokładnie takim samym stopniu, jak stałoby się to w sytuacji, gdyby zgody na polską derogację nie było. Tak się bowiem składa, że technologie energetyczne można podzielić na dwa podstawowe typy: niskoemisyjne i kapitałochłonne o niskich kosztach operacyjnych (wiatr, energetyka jądrowa) oraz relatywnie niekapitałochłonne technologie wysokoemisyjne o wysokich kosztach operacyjnych (węgiel, gaz). Całkowite koszty produkcji energii elektrycznej w obu typach są do siebie zbliżone – różnice oczywiście występują, jednak nie przekraczają kilkunastu procent.

Niestety, ex ante trudno jest przewidzieć, który wybór technologiczny okaże się ex post najtańszy. To bowiem zależeć będzie od przyszłych cen surowców kopalnych, kosztów kapitału na rynkach finansowych, decyzji politycznych i regulacji środowiskowych. Dlatego – z czysto ekonomicznego punktu widzenia – wybór gospodarka węglowa a niewęglowa nie jest tak jednoznaczny, jak to się w Polsce przedstawia. W krajach rozwiniętych dominuje jednak przekonanie, że wobec rosnącego popytu na energię, ceny paliw kopalnych w długim okresie będą rosły, a więc postawienie dziś na kapitałochłonne, lecz tanie w obsłudze technologie niskoemisyjne na dłuższą metę się opłaci, zwłaszcza, że to my – także w Polsce – jesteśmy producentami rozwiązań technicznych w tym obszarze. Rzeczywiście – na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat ceny paliw kopalnych wzrosły ponad trzykrotnie. I choć dziś w wyniku spowolnienia gospodarki chińskiej i wzrostu wydobycia w USA spadają, nie jest oczywiste na jak długo. Jednego możemy być pewni – energia elektryczna będzie za dziesięć lat droższa niż dziś. Nie spełnią się więc nadzieje polskich negocjatorów, że z trudem wynegocjowana derogacja ochroni polskich konsumentów przed podwyżkami. Jej ekonomiczny sens jest inny – to przede wszystkim szansa dla dominujących na polskim rynku spółek energetycznych na modernizację własnych aktywów produkcyjnych i ich technologiczną dywersyfikację. To te spółki mogą być wielkimi wygranymi, ale i przegranymi wyborów inwestycyjnych, jakich dokonają w najbliższych kilkunastu latach. Większość światowych koncernów energetycznych zrozumiała już, że przyszłość w tym sektorze nie będzie wyglądała tak samo, jak przeszłość, a odejście od paliw kopalnych jest nieuchronne. Czy to zrozumienie jest obecne u menedżerów polskich firm, tego nie wiemy. Kiedy jednak za kilka lat przyjdzie nam płacić wyższe rachunki za prąd, to pytanie powróci.