Który kraj naszego regionu w ostatnich tygodniach publicznie prezentował najwięcej krytycznych uwag wobec Rosji? Czechy? Nie, wręcz przeciwnie: prezydent Zeman na konferencji, sponsorowanej przez związanego z Kremlem oligarchę, wygłosił po rosyjsku pochwałę Putina i stwierdził, że Ukraina to upadłe państwo. A może Węgry, rządzone twardą ręką przez Viktora Orbána, który zapowiedział, że rosyjski projekt gazociągu South Stream zwolni z prawodawstwa unijnego, aby uniknąć kłopotów z Komisją Europejską? Słowacja? W żadnym razie: Robert Fico od dawna utrzymuje politykę równowagi między gorliwym poparciem dla Unii a bezkonfliktowym dialogiem z Moskwą. Najostrzejsze głosy antyrosyjskie pochodziły – to spora niespodzianka – z Bułgarii.
„Wszyscy chcielibyśmy widzieć partnera w kraju, który był ojczyzną Czajkowskiego, Tołstoja i Dostojewskiego. Jednakże fakty dowodzą, że dzisiaj zmagamy się z inną Rosją – nacjonalistycznym, agresywnym państwem, kierowanym przez prezydenta, który traktuję Europę jak oponenta”. To słowa Rosena Plewneliewa, prezydenta Bułgarii, z wywiadu dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Plewneliew skrytykował również rosyjską agresję na Krym, nazywając ją „jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla pokoju i bezpieczeństwa w Europie od czasu II wojny światowej”, a także poparł Welizara Szałamanowa, odchodzącego ministra obrony, który zapowiedział, że Bułgaria ograniczy zależność od rosyjskiego sprzętu wojskowego. Jego sugestia, że Sofia powinna kupować samoloty z Włoch, Grecji lub Portugalii, wywołała reakcję naczelnego prowokatora Kremla, wicepremiera Dmitrija Rogozina, który napisał na Twitterze, że „Bułgaria po raz kolejny zdradziła Rosję”. Wcześniej, na szczycie NATO w Newport, Plewneliew z Szałamanowem mieli przedstawić raport jednoznacznie wskazujący na to, że Rosja jest zagrożeniem dla ich kraju; dokument w ostatniej chwili został złagodzony przez rząd.
Niemniej, to zupełnie nowy ton w Bułgarii, która przez wiele lat traktowała Rosję nie jak wyzwanie związane z bezpieczeństwem, ale jak politycznego przyjaciela. Specjalne relacje między tymi krajami – usprawiedliwiane choćby bliskimi związkami historycznymi oraz podobnym językiem, zapisywanym cyrylicą – w okresie komunizmu przejawiały się w ponadprzeciętnym zaangażowaniu bułgarskich elit, których ambicją stało się stworzenie z Bułgarii najbardziej lojalnego sojusznika ZSRR. Do tego stopnia, że sekretarz generalny Bułgarskiej Partii Komunistycznej, Todor Żiwkow, kilkakrotnie zabiegał o włączenie kraju do Sowietów jako szesnastej republiki. Po transformacji, kiedy w agendzie dawnego Bloku Wschodniego pojawiło się zbliżenie z Zachodem, każdy rząd – zarówno prawicowy, jak i lewicowy – dbał o to, aby stosunki z Moskwą nadal były przyjazne. Zresztą za bliskim dialogiem bułgarsko-rosyjskim opowiadało się również społeczeństwo: według badania z 2012 r., przeprowadzonego przez Fundację Communitas, 78 proc. Bułgarów patrzyło na Rosję pozytywnie; spośród członków UE i NATO, ten wynik był najwyższy.
Naturalnie, specjalne relacje bułgarsko-rosyjskie to nie tylko historyczne sentymenty czy nastroje społeczne. To także ekonomia. Bułgaria kupuje od Gazpromu gaz, który stanowi ponad 85 proc. jej całego zapotrzebowania na ten surowiec, jej jedyna działająca elektrownia jądrowa w Kozłoduju zaopatrywana jest w rosyjskie paliwo, a jedyna rafineria naftowa – w stu procentach kontrolowana przez Łukoil. Rosja należy także do najważniejszych partnerów handlowych Bułgarii. Ta zależność, w połączeniu z silnymi prorosyjskimi sympatiami społeczeństwa i części elit politycznych, sprawiła, że jeszcze kilka lat temu Bułgaria była nazywana „koniem trojańskim Rosji w Unii”, co zresztą otwarcie – i dość prowokacyjnie – potwierdził w 2008 r. rosyjski ambasador przy NATO.
Do Bułgarii nareszcie dotarło coś, czego jeszcze do końca nie zrozumiały inne małe kraje regionu: że Rosja może być zagrożeniem także dla bezpieczeństwa Europy Środkowej. | Dariusz Kałan
Dlaczego Sofia akurat teraz postanowiła uderzyć w ostrzejsze tony? Paradoksalnie, ma to związek nie tylko z trudną sytuacją na Ukrainie. Bułgaria nie należy do najbardziej gorliwych obrońców sprawy ukraińskiej. W czasie Euromajdanu bułgarscy politycy biernie przyglądali się wydarzeniom i tylko od czasu do czasu dopominali się o poszanowanie praw bułgarskiej mniejszości z regionu Odessy. To prawda, oba kraje są sąsiadami, jednak ich relacje polityczne, kulturalne i międzyludzkie są raczej chłodne. Istotna jest także słaba pozycja Sofii w Unii. Siedem lat po akcesji kraj raczej zamyka stawkę, co pokazują indeksy badające poziom korupcji lub wolności mediów, w których Bułgaria zwykle wypada najgorzej spośród wszystkich 28 członków. Zrozumiałe więc, że miejscowe elity wolą raczej płynąć z unijnym mainstreamem, którego reakcja na wydarzenia ukraińskie również była wstrzemięźliwa.
Bardziej asertywna polityka wobec Rosji jest spowodowana obawami nie tyle o przyszłość Ukrainy, co samej Bułgarii. Kraj od półtora roku pogrążony jest w głębokim kryzysie politycznym, który udowodnił, jak ryzykowna i nieopłacalna jest tak duża zależność od Moskwy. W czerwcu Komisja Europejska wszczęła postępowanie w sprawie bułgarskiego odcinka South Streamu w związku z nieprawidłowościami przy przetargu, którego zwycięzcą okazał się bliski Kremlowi oligarcha. Kilka miesięcy później podobne postępowanie objęło banki – po tym, jak kłótnia między lokalnymi szemranymi biznesmenami z rosyjskim zapleczem o mało co nie doprowadziła do upadku krajowego systemu bankowego. Wszystko to w połączeniu z niepokojami na Ukrainie spowodowało, że bułgarscy konserwatyści zaczęli z większym niż do tej pory niepokojem patrzeć na Rosję. Oczywiście, nie wiadomo, czy ten ton utrzyma się także po zaprzysiężeniu nowego centroprawicowego rządu. Jednakże i tak wydaje się, że do Bułgarii nareszcie dotarło coś, czego jeszcze do końca nie zrozumiały inne małe kraje regionu: że Rosja może być zagrożeniem także dla bezpieczeństwa Europy Środkowej.
* Niniejszy felieton został poprawiony. Milos Zeman nazwał Ukrainę państwem upadłym a nie sztucznym, jak napisaliśmy wcześniej.