I
O niechbyśmy byli przodkami z pramroków.
Smużką ciepłego śluzu wśród bagiennych wód.
Niechby się lęgło z naszych niemych soków
życie i śmierć, poczęcie i płód.
Źdźbło algi czy wydmowe wzgórze,
ciążący w dół, przez wiatr stworzony kształt.
Łebek ważki, puch na mewim piórze
to już za wiele i za wielki gwałt.
II
Pogarda dla tęsknoty, rozpaczliwej trwogi,
dla kochanków, nadziei i tego, co drwi.
Jesteśmy jak boleśnie zadżumione bogi,
a przecież w głowie, w myślach nadal Bóg nam tkwi.
Ciemne sny z lasu. Łagodna zatoka.
Pantery bezgłośnie skaczące wśród drzew.
Gwiazdy, świeże kule, co kwitną z wysoka.
Wszystko jest brzegiem. Wieczny morza zew –
Gesänge
I
O daß wir unsere Ururahnen wären.
Ein Klümpchen Schleim in einem warmen Moor.
Leben und Tod, Befruchten und Gebären
glitte aus unseren stummen Säften vor.
Ein Algenblatt oder ein Dünenhügel,
vom Wind Geformtes und nach unten schwer.
Schon ein Libellenkopf, ein Möwenflügel
wäre zu weit und litte schon zu sehr.
II
Verächtlich sind die Liebenden, die Spötter,
alles Verzweifeln, Sehnsucht, und wer hofft.
Wir sind so schmerzliche durchseuchte Götter
und dennoch denken wir des Gottes oft.
Die weiche Bucht. Die dunklen Wälderträume.
Die Sterne, schneeballblütengroß und schwer.
Die Panther springen lautlos durch die Bäume.
Alles ist Ufer. Ewig ruft das Meer –
Gottfried Benn to jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów niemieckich. Jako syn i wnuk luterańskiego pastora (zapewne nieprzypadkowo otrzymuje tak pobożne imię) szczyci się swoim pochodzeniem i rozpoczyna studia teologiczne na uniwersytecie w Marburgu. Pod presją ojca, niepochwalającego artystycznych zainteresowań syna, przenosi się do Berlina, gdzie kończy medycynę. „Jako lekarz jestem specjalistą w trzech dziedzinach: patologii, dermatologii i wenerologii” – mówi o sobie Benn. Jako poeta jest piewcą formy, „spiskowcem wyrażania”, mistrzem „wyłapywania słów z napięcia”. Wiedzie podwójne życie, które opisuje w eseju „Doppelleben”: „Jestem dualistą, antysyntetykiem (…) moje dążenie do jedności ogranicza się do karty, którą mam akurat w danej chwili do opracowania – tu i teraz” (tłum. Jan Koźbiał).
W czasie I wojny światowej Benn pracuje w Brukseli w szpitalu dla prostytutek. Wraz z upadkiem Republiki Weimarskiej nawiązuje romans z nazizmem. W 1932 r. zostaje wybrany na członka Sekcji Literatury Pruskiej Akademii Sztuk Pięknych i wierzy, że sztuka ekspresji stanie się oficjalną sztuką nowych Niemiec – podobnie jak futuryzm we Włoszech. Klaus Mann wyrzuca mu to przekonanie w liście z emigracji. Prognozy Benna się nie sprawdzają. Po nocy długich noży poeta dystansuje się od nazizmu i wybiera „arystokratyczną formę migracji”, czyli wstępuje do armii. W 1943 r. wznawia jednak praktykę lekarską – pracuje najpierw w Gorzowie Wielkopolskim, potem w Berlinie.
Prezentowany tutaj wiersz „Pieśni” to jeden z jego wcześniejszych utworów. Był on punktem wyjścia polemiki między Györgiem Lukácsem a Theodorem Adorno. Pierwszy ganił Benna za nihilizm, „perwersyjny rousseauizm” oraz brak formy (czy też: dowolną formę montażową). Adorno natomiast bronił doktora Benna – wyłapywał delikatną ironię, dostrzegał, że zbliżenie się do natury było motywowane pragnieniem odnalezienia siebie. Zarzut o brak formy uważam za nietrafiony. Benn uwielbiał formę, przeciwstawiał się nihilizmowi. „Bóg jest formą” – napisał w swoim eseju „Podwójne życie”. I dodał: „Gdy się pisze od czterdziestu lat, a potem czyta (…) studia na temat własnej twórczości, to człowiek chwyta się za głowę. (…) To moje wiersze? Niemożliwe! Równie dobrze mógłbym uwierzyć, że jestem przedstawicielem firmy tytoniowej i przez całe życie sprzedawałem papierosy” (tłum. Jan Koźbiał).
Rubrykę prowadzi Alicja Rosé.