Przeczytaj również:
„Będzie Wam gorzej! Debata Kultury Liberalnej”
Debata „Kultury Liberalnej” poświęcona sytuacji młodych na rynku pracy dotyka nie tylko poznawczo, lecz także osobiście sporej zapewne części zarówno Czytelników, jak i osób w różnym stopniu związanych ze środowiskiem tygodnika. Dotyka, jak sądzę, niezależnie od różnic w osobistych doświadczeniach zawodowych. W moim – na przykład – znalazło się miejsce zarówno dla przytulnego etatu (i to nawet z trzynastką, choć bez deputatu węglowego), jak i dobrowolnej zeń rezygnacji z zamiarem poświęcenia się celom wyższym – ewentualnie wyższym stypendiom.
Rezultat jest taki, że w percepcji swojej pozycji na rynku, także w znacznie szerszym wymiarze tożsamościowym, nieustanie się szamoczę. Z jednej strony mam poczucie swego rodzaju dumy z umiejętności podjęcia ryzyka oraz próby zaprojektowania takiej przyszłości, jaka najbardziej mi odpowiada. Z drugiej – powraca lęk, że cały ten wypieszczony habitus osoby zatrudnionej „przy”, a nie „przez”, może w każdej chwili rozlecieć się w drzazgi. Nie mogąc chyba określić się mianem „prekariusza” wedle wszystkich kryteriów wyszczególnionych przez Guy’a Standinga, nie jestem w stanie jednocześnie nie odnaleźć się do pewnego stopnia w definicjach brytyjskiego socjologa. Nie jestem zatem pewien, na ile – i dla kogo – jestem reprezentatywny. Na pewno jednak taka sytuacja ułatwia mi dość empatyczne spoglądanie w bardzo różnych kierunkach.
Ścieżki i blokady
Przy całej tej ambiwalencji jestem jak najdalszy od postrzegania ostatnich 25 lat polskiej historii jako jednej wielkiej czarnej dziury z Leszkiem Balcerowiczem w środku, która wsysa i pożera ludzkie nadzieje i pragnienia. Ale tak samo obcy jest mi obraz Pól Elizejskich przedsiębiorczości zaludnionych przez pracodawców i pracobiorców wspólnie wykuwających harmonijny solidaryzm. Tymczasem można odnieść wrażenie, że w publicznej debacie na temat pozycji i szans młodych – 30-latków lub osób nieco młodszych – wciąż gwałtownie miotamy się między tymi skrajnościami.
Zgadzam się, że młodemu pokoleniu do osiągnięcia tak zwanego życiowego sukcesu potrzebne jest silne przekonanie o własnych możliwościach oraz warunki, które pozytywnie wartościują aktywizm i oduczają myślenia o sobie w kategoriach ofiary. Trudno też pochwalać tendencję do (samo)rozgrzeszania wszystkich błędów czy porażek za pomocą podanego na tacy usprawiedliwienia „ode mnie i od ciebie nic nie zależy, bo w tym pieprzonym kraju nic wyjść nie może”. Problem w tym, by w odrzuceniu takiego stylu myślenia nie popaść w błąd popełniany chociażby przez Michela Serresa, snującego naiwną i baśniową wizję świata, w którym „powstaje model relacji politycznych, coraz mniej przypominający piramidę Cheopsa albo wieżę Eiffla”, zaś „o miejscu w systemie coraz bardziej decyduje pozycja w modelu komunikacyjnym – to, czy jesteśmy nadawcami, czy odbiorcami przekazu”.
Strukturalne uwarunkowania naszych pozycji startowych czy bariery dostępu nie są z pewnością nieprzepuszczalne, ale – wbrew zaklęciom piewców nowej, partycypacyjnej ery – jakoś nie chcą zniknąć. Podczas debaty „Kultury Liberalnej” Joanna Tyrowicz zwróciła uwagę choćby na to, jak ograniczony zasięg mają instytucjonalne programy aktywizacji zawodowej. Dlaczego tak się dzieje? Czy nie zaczynają się one aby od tak prozaicznych kwestii jak – przykładowo – gęstość połączeń kolejowych pomiędzy mniejszymi i większymi ośrodkami, nie mówiąc już o kosztach zakupu mieszkania? Szerzej zakrojone strukturalne konflikty i wykluczenie społeczne, przestrzenne, cyfrowe (przymiotniki, z budzącym wśród niektórych grozę „klasowym” na czele, można mnożyć) przecinają każdy wymiar życia. Warto mieć to w pamięci jako konieczne uzupełnienie – nierzadko zasadnych – utyskiwań na roszczeniowość, nieprzystosowanie i myślowe lenistwo młodzieży.
Elastyczny, czyli jaki?
Generacja obecnych polskich dwudziestokilkulatków nie powinna być traktowana jak niezborna gromada homo sovietikusów. Z drugiej strony nie jest ono również – jako całość – ziszczeniem snu o nowej klasie kreatywnej. Mniejszość stanowią ci, którzy mają pragnienia, ambicje i kompetencje, by zarobić miliony na startupach czy aplikacjach internetowych, „przełamywać stereotypy”, zmieniać świat. Nie każdy codziennie rano budzi się z myślą, że jest stworzony do wielkich rzeczy. Większość „rezygnuje” z kariery medialnej czy akademickiej na rzecz tak „przyziemnych” postulatów, jak – w uproszczeniu – poczucie bezpieczeństwa i godne pieniądze co miesiąc.
Pragnienia te nie mają zresztą nic wspólnego z biernym oczekiwaniem, że świat będzie niezmienny, całkowicie przewidywalny, „od–do”, że dobra praca będzie gwiazdką z nieba, po którą nawet ręki nie trzeba wyciągać, bo się po prostu należy. O ile więc trudno nie zgodzić się z postulatami aktywizacji – i samoaktywizacji – młodych, to trzeba też pamiętać o tym – jak pisze Tomasz Chabinka – że polityka państwa nie może być prowadzona jedynie z uwzględnieniem potrzeb elit.
Również odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „elastyczność”, które tak pozytywnie wartościował podczas dyskusji w „Kultury Liberalnej” wiceminister pracy i polityki socjalnej Jacek Męcina, a tak negatywnie Piotr Szumlewicz, może mieć bardzo różne znaczenie. Inne z pewnością skojarzenia będzie miał z nią młody, rozpychający się łokciami dziennikarz-freelancer, porywający się na kolejne zlecenia, inne – elektromonter z Jasła, pracujący kilkanaście godzin na dobę w ramach umowy o dzieło, bez urlopu i ubezpieczenia zdrowotnego. A jeszcze inne ja.
Empatyczna ręka rynku
Trudno więc sobie wyobrazić sformułowanie wytycznych na przyszłość dla ogółu młodych ludzi, niezależnie od tego, czy chcą założyć albo rozwinąć dobrze prosperujący warsztat samochodowy, napisać doktorat z niszowej humanistycznej dziedziny, angażować się w organizacjach pozarządowych czy robić karierę w korporacji.
W skrócie chodzi zatem, rzecz jasna, o wykroczenie poza wyświechtaną dychotomię deterministycznej ryby i woluntarystycznej wędki. O to, żeby dominującym komunikatem nie było ani „cokolwiek zrobisz – nie uda Ci się, oszukają Cię i wykorzystają”, ani „będziesz gwiazdą”, „będziesz z nami rwał idee w kawiarniach”, „będziesz bogiem biznesu” (bo istnieje ryzyko, że zostanie to odebrane raczej jak kpina niż motywacja) – ewentualnie „wstawaj wcześnie, pracuj ciężko i radź sobie sam”. Może coś zbliżonego do „zawsze masz prawo do pewnego poziomu szczęścia i bezpieczeństwa. Możesz również wspiąć się wyżej, musisz jednak sam sobie pomóc – ale nie będziesz w tym sam”? Nie będziesz sam, stereotypowy mieszkańcu polskiej prowincji. Ale może i Ty, którego zainteresowania i plany życiowe sytuują znacznie bliżej równie stereotypowego warszawskiego inteligenta, a któremu jednak zdarzyło się egzystować raczej pośród cieniów niż blasków ostatniego ćwierćwiecza.
Kto wie, może wciąż jesteśmy w podobnym momencie jak 25 lat temu, kiedy to – jak konstatował chociażby David Ost – elity nie potrafiły pochylić się nad pragnieniem dużej części społeczeństwa, by ktoś wytłumaczył mu sens wyrzeczeń i trudów transformacji?