Alicja Rosé: Zauważyłam, że w twoim ostatnim tomiku „Asymetria” tylko pod jednym wierszem widnieje data. Pod wierszem „Ruth”, poświęconym Ruth Buczyńskiej. Dlaczego?

Adam Zagajewski: Data pod „Ruth” jest dlatego, by upamiętnić rok jej śmierci. Oczywiście nie napisałem tego wiersza nazajutrz po jej odejściu, bo ja tak nie potrafię. Chyba napisałem go w Chicago na jesieni. Ona umarła w sierpniu dwa lata temu, a ja go napisałem w październiku albo w listopadzie. Chciałem ten wiersz umieścić w czasie i przez to zapamiętać ten moment.

Adam_Zagajewski_okladka_1

Czy długo pracujesz nad wierszami, zmieniasz je?

Nad niektórymi pracuję długo, ale na ogół, z mojego punktu widzenia, lepsze są te wiersze, które powstają w ciągu dwóch, trzech dni, w takim jednym natężeniu uwagi. Natomiast zdarzają się wiersze, z których nigdy nie jestem zadowolony, które poprawiam i wracam do nich wielokrotnie. Zdarza się, że w ogóle nie ujrzą światła dziennego. Jednak sytuacja, która przeważa, to są te dwa, trzy, cztery dni bardzo intensywnej pracy. Jeśli to można nazwać pracą, bo to jest też ogromna radość z pisania, by zacytować Szymborską. Praca to jest zajęcie, które można podjąć w każdej chwili, na przykład posprzątać swój pokój, nie czekając na natchnienie, chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że do wszystkiego potrzebny jest pewien rodzaj błysku energii. Do pisania wierszy jednak trzeba czegoś więcej, jakiegoś rodzaju nagłego uzdolnienia. Nie jest to więc tak do końca praca, ale tego nie rozstrzygniemy tak szybko.

„Asymetria” to tomik poświęcony osobom, które odeszły, między innymi Krzysztofowi Michalskiemu. Bardzo mnie ciekawi, jak czytasz jego książki, szczególnie „Płomień wieczności” i „Eseje o Bogu”? O tej pierwszej wypowiadano się bardzo krytycznie.

Są książki Krzysztofa Michalskiego, z których się uczyłem, dowiadywałem różnych rzeczy, jak chociażby ta wydana w latach 70. poświęcona Heideggerowi. Natomiast ja nie do końca lubię „Płomień wieczności”. Wydaje mi się, że ona jednak pokazuje fałszywy obraz Nietzschego. Być może jest to uprawnione. Michalski jest w tej książce mistrzem mikroanalizy – bierze kilka zdań Nietzschego i wyciąga z nich bardzo daleko idące błyskotliwe wnioski, ale ignoruje te fragmenty Nietzschego, które pokazują zupełnie innego myśliciela. Przecież Nietzsche gardził współczuciem, odrzucał je, był piewcą siły. Krzysztof Michalski starannie unika takich passusów. „Płomień wieczności” jest jak antologia najczulszych fragmentów u Nietzschego, przy zamknięciu oczu na te brutalne. Wiadomo, że był delikatnym, bezbronnym człowiekiem, który w swoich pismach zamieniał się w jakiegoś potwora. Michalski chciał odnaleźć tę czułą stronę Nietzschego, o których wiemy, że istniała, która pojawia się niekiedy w listach. A jednak w książkach niemieckiego filozofa istnieje bunt przeciwko normalnemu demokratycznemu światu, jest w nich pragnienie jakichś wielkich arystokratycznych wyczynów. „Płomień wieczności” to dziwna książka. Tak niezwykle inteligentny człowiek postanowił zignorować to, co jest najważniejsze u Nietzschego.

Natomiast jeśli chodzi o „Eseje o Bogu” to bardzo mi się podobała ta książka, odnajduję w niej wiele rzeczy, które mnie pociągają, ale czytam ją powoli. Lubię jej ton, zupełnie inny niż w książce o Nietzschem.

Ostatni semestr zajęć ze studentami na uniwersytecie w Chicago poświęciłeś Gottfriedowi Bennowi. Dlaczego zafascynowałeś się akurat tym poetą?

Ja go uznaję za jednego z najczyściej ekstatycznych poetów i tak go właśnie czytam. To jest poeta, któremu wszystko jedno, w jakim materiale szuka momentu ekstatycznego. To może być wiersz o Nietzschem, bo on go uwielbiał. O tym jest wiersz „Turyn”, który może nie jest najsilniejszym jego wierszem. Benn był poetą, który nie miał swojej tematyki, w sensie dosłownym, tylko wszędzie poszukiwał ekstatycznej iskry. Na przykład w późniejszych wierszach – tych o artystach, o Chopinie czy o Rembrandcie. To jest absolutne odsunięcie się od świata, bardzo Schopenhauerowskie – oparte na twierdzeniu, że jeśli jest coś wspaniałego w naszych zajęciach, to tylko w sztuce. Ja nie podzielam tego stanowiska i niekoniecznie muszę się zgadzać z filozofią Gottfrieda Benna. Wydaje mi się, że był to jegomość mało przyjemny. Ale jego wiersze są niezwykłe, właśnie przez to natężenie ekstatyczności, przez obojętność dla jakiejkolwiek służebności poety. Wiemy, że Benn miał tych parę miesięcy zaczadzenia nazizmem, ale to było tak wielkim nieporozumieniem, nie zdążył nikogo skrzywdzić, jak Heidegger, który jednak parę osób skrzywdził. Benn był prywatnym człowiekiem, dermatologiem, któremu szybko odebrano możliwość uprawiania zawodu, tak że znalazł się na dole drabiny społecznej, popadł w biedę.

Dla mnie on jest pełen kontrastów. Istnieją przecież te jego wczesne wiersze, bardzo brutalne…

Tak, ja je mniej lubię. Jak się widzi całość, one są mniej ważne. Już parokrotnie czytałem wiersze Benna ze studentami. Problem polega na tym, że przekłady angielskie nie są doskonałe, polskie też nie. Jest bardzo trudno go przełożyć. Ja szczęśliwie nieźle znam niemiecki, więc czytam go po niemiecku, ale moi studenci nie. Na początku zresztą miałem z tym kłopot, bo dużo osób przyszło na mój kurs i prędko połowa z nich zniknęła. Znajomy powiedział mi: „No wiesz, zacząłeś od zbyt trudnego poety”. Rzeczywiście coś mogło być na rzeczy, bo tej wielkości Benna nieraz się nie czuje w przekładach angielskich.

Bardzo lubię wiersz „Pieśni” w przekładzie Andrzeja Kopackiego, który kończy się słowami: „Wszystko jest brzegiem, który czeka na morza zew”.

Tak, to jest klasyczny Bennowski wiersz – to czekanie na ekstazę. Całe życie było dla niego czekaniem na moment ekstatyczny, reszta się nie liczyła.

Czy jest ci to bliskie?

I tak, i nie. W sensie życiowej filozofii – nie. Życie ma dla mnie różne powaby, nie składa się tylko z momentów ekstatycznych, ale rozumiem takie wyczekiwanie. Jako poeta też coś z tego mam. Nie sposób pisać bez tego. Jest oczywiście poezja epicka, ale ona do mnie tak nie przemawia.

Z polskiej poezji bardzo często przywołujesz Herberta i Miłosza, ale bardzo rzadko znajduję u ciebie odwołania do innych, wcześniejszych poetów.

Wymieniam Miłosza i Herberta, bo oni mnie dotknęli w sposób najbardziej bezpośredni. Mam problem z Leśmianem, którego bardzo podziwiam. Trochę go odrzucam, ale przede wszystkim podziwiam za niewiarygodną fleksyjność i wspaniałą miękkość języka. Natomiast niewiele o nim wiemy. Był poetą, który się do końca nie odsłonił. Istnieje całe jego mitotwórstwo, które mnie nie porywa (pięknie o Leśmianie pisał Zygmunt Kubiak w „Półmroku ludzkiego świata”). Oczywiście można się domyślać, kim był jako dusza czy jako osoba, ale to wszystko jest bardzo zaszyfrowane. Myślę, że ten rejent z Zamościa nie chciał się pokazać w swoich wierszach. A dla mnie ideałem poezji jest taka poezja, która nie jest narcystyczna, nie jest o poecie, ale w której jednak ukazuje się osobowość poety. Poeta, by uwiarygodnić to, co pisze, mówi: „Patrzcie na mnie, jestem taki i taki, możecie to zaakceptować albo nie”. W tym oczywiście też jest element mitotwórstwa, ponieważ poeta nie mówi zupełnie w sposób realistyczny i prawdziwy, ale i element odsłonięcia – a u Leśmiana tego nie ma. Mnie bardzo pociąga konkretność w poezji i Leśmian jest konkretny w kwiatach, w przyrodzie, w naturze, ale jego wiersze jednocześnie odrywają się od konkretu, bo są parabolami.

Czytam też Norwida od czasu do czasu. Oraz Mickiewicza, który ma coś tak niebywale potężnego w samym języku. To wspaniały poeta. Na przykład „Do Matki Polki” to jest jego niewiarygodnie mocny wiersz, który jest wierszem patriotycznym, ale ma taką potęgę słowa, jakby słowa zrobione były z materii – zdumiewające. Oczywiście „Liryki lozańskie” są arcywspaniałe. Bardzo też lubię „Dziady”. I nie jestem takim zapamiętałym zwolennikiem „Pana Tadeusza”, co różne osoby mają mi za złe.

Do matki Polki” porusza kwestie patriotyzmu. Pierwszy wiersz, który otwiera tomik „Asymetria”, to wiersz „Nigdzie” – czy rzeczywiście, gdy straciłeś rodziców, poczułeś, że jesteś nigdzie?

Nie, nie wysuwałbym z tego ogólnej tezy. Ten wiersz jest bardzo konkretny, o jednym dniu, o stanie psychicznym czy duchowym. Nie robiłbym z tego żadnej teorii.

A czy czujesz, że przynależysz do jakiegoś miejsca?

Teraz na pewno do Krakowa. Wciąż nie mam, co się wydaje oczywiste, a co Niemcy nazywają Heimat, takiego kraju dzieciństwa. Przeprowadzka ze Lwowa nie odebrała mi oczywiście dzieciństwa, które miałem, było dla mnie ważne i istnieje we mnie, ale nie mam takiego oczywistego kraju dzieciństwa. Moja rodzina zabraniała mi zakochać się w miejscu, gdzie mieszkaliśmy, czyli w Śląsku. Mówili, że jeszcze przecież wrócimy do Lwowa i że jednak prawdziwe miasto jest tam, więc ja tak tylko ukradkiem korzystałem z uroków Śląska, których nie było zresztą tak wiele. Z naszego domu widać było komin koksowni, który znajdował się dosyć daleko, ale jednak mnie fascynował, bo widać było żywy płomień. Było też dużo zieleni. Gliwice były i są niesamowicie zielonym miastem, jakby dla przeciwwagi; to ciągła walka tej koksowni z zielonymi parkami, z ptakami.

Pamiętam twój esej z książki „Kim są Polacy?” wydanej przez Wydawnictwo Agory, gdzie piszesz, że Polaków charakteryzuje to, że się zawsze spierają o formę swojego patriotyzmu i że cechuje nas omfalizm. Czy patriotyzm jest w ogóle dla ciebie ważny? Czy zastanawiasz się nad tym, co dla ciebie znaczy bycie Polakiem?

Mało o tym myślę. Dla mnie pociągający jest uniwersalizm pokolenia 1910, to, że oni właśnie inaczej zrozumieli patriotyzm. Prawdziwym patriotyzmem jest uniwersalizm. W tej książce, o której mówisz, cytuję Burckhardta. W jego książce z esejami-wspomnieniami jest fragment, w którym pisze, że Polacy, których spotkał przed wojną, w okresie międzywojennym, wyróżniali się żarliwym patriotyzmem. I to wydało mi się takie wątpliwe dla Polaków. Może lepiej się wyróżniać jakimiś zdolnościami, a niekoniecznie patriotyzmem, będącym niczym pokrywka, pod którą nie wiadomo, co się znajduje.

Adam_Zagajewski_okladka_2

Na okładce twojego ostatniego tomiku znajduje się reprodukcja obrazu Avigdora Arikhy, zaś na okładce tomiku „Anteny” – akwarela Miquela Barceló, o którym pisałeś, że „duch czasu posłużył się nim, żeby położyć kres nudzie, kres pewnej części abstrakcyjnego malarstwa”.

Tak, to są cztery postacie, które nie wiadomo gdzie się znajdują, a tytuł tej akwareli jest „Wiatr” i widać, że one walczą z wiatrem. Barceló ma szczególny dar właśnie do akwareli, dar fenomenalnego odtwarzania tego, co widzi. On też maluje obrazy olejne na pół abstrakcyjne, co czasami mi się trochę mniej podoba, za to akwarele są absolutnie zdumiewające. Natomiast Arikha urodził się pod Czerniowcami, znał Becketta, z którym się blisko przyjaźnił, i to była najważniejsza rzecz w jego życiu. I podobnie jak Barceló był realistą. Pasjonowało go odtworzenie tego, co widzi.

Tak, ale najpierw miał epizod abstrakcjonistyczny, w pewnym momencie zauważył, że to ślepa ulica.

Zgadza się, potem doznał olśnienia i całkowicie zmienił swoje nastawienie do malarstwa. Bardzo lubił książkę Marca Fumaroli, który wyśmiewał nadgorliwość mecenatu państwowego we Francji – rząd popierał sztukę abstrakcyjną!

Jaki jest twój stosunek do malarstwa współczesnego, niefiguratywnego?

Nie znam się na tym kompletnie, uważam siebie za dyletanta w tej dziedzinie. Uwielbiam jednak przedstawieniowość, strasznie lubię widzieć przedmioty, twarze ludzi, bogactwo świata. W gruncie rzeczy abstrakcja jest uboga, natomiast świat ma tyle form, każda twarz jest inna, każdy strój jest inny, każde drzewo jest inne i malarze, którzy potrafią to zobaczyć i zatrzymać, utrwalić – ich obrazy bardzo mi się podobają.

Ciekawe jest to, że na okładkę tomiku „Asymetria” wybrałeś obraz z walizką, która pojawia się w kilku twoich wierszach. 

Wybraliśmy ten obraz do spółki z Ryszardem Krynickim. Znalazłem katalog pasteli Arikhy i z dwóch, które były do wyboru, zdecydowaliśmy się na ten właśnie, gdzie jest bogactwo najprzeróżniejszych przedmiotów. To jest trochę takie instrumentarium artysty. Ktoś zauważył, że są tam między innymi slajdy i że młodzi ludzie już nie będą wiedzieli, co to jest, już przecież nie ma slajdów. Samo słowo wydaje się okropnie brzydkie: „slajd”.

Pytam nie bez przyczyny. W otwierającym tom wierszu mówisz, że jesteś „nigdzie”. W wierszu pod takim właśnie tytułem – „Walizka” – mówisz: „Jestem tylko turystą w widzialnym świecie” czy w wierszu „Ziemia” padają słowa: „Przyjechaliśmy jak turyści, z walizkami”. Tak jakbyś czuł, że jesteś tu tylko przez chwilę, przejazdem, jak turysta, jakbyś nie przynależał do żadnego miejsca. Zastanawiałam się, czy to nie dlatego wybrałeś ten właśnie obraz i co takiego jest w tej walizce?

Ja lubię być nigdzie, jak jadę pociągiem. Wtedy ma się poczucie, że jest się nigdzie, a jednak przecież gdzieś się jest – w świecie. Lubię np. jeździć z Krakowa do Warszawy albo z Warszawy do Krakowa, bo pociąg nie zatrzymuje się po drodze ani razu. To, co widać po drodze, to wspaniałe widowisko: pola, niekiedy pojawiają się sarny, czasem widać polującego kota czy pieska biegnącego z jednej wsi do drugiej. To jest „nigdzie” zaludnione przez różne konkrety. Może na tym polega idea poznania? Jeśli chodzi o walizkę – nie zastanawiałem się nad tym.

Interesuje mnie, dlaczego pewne tematy nie pojawiają się ani w twoich wierszach, ani w esejach. Na przykład Rosja. Pamiętam, jak mówiłeś, że nie chcesz tam nigdy pojechać. Dlaczego?

No ale napisałem wiersz „Gdyby Rosja”. A także „Rosja wchodzi do Polski”. Czytam wielu pisarzy rosyjskich, słucham rosyjskiej muzyki. Rosja jest dla mnie ważna, ale nie chcę tam jechać, bo nie podoba mi się rosyjski system polityczny. Żałuję tego o tyle, że wiem, że są tam wspaniali ludzie. Tak mi wszyscy mówią. Dobrze znałem Brodskiego, który był fenomenalnym człowiekiem; może niełatwym, ale jak już się z nim zaprzyjaźniło, to był bardzo czuły. Istnieje mit wspaniałych rosyjskich inteligentów, o których czytam i słyszę, że wciąż istnieją. Niedawno, gdy byłem w Barcelonie, poznałem świetną młodziutką Rosjankę, która tam mieszka, a pochodzi z inteligenckiej petersburskiej rodziny. Nagle poczułem jakość takiej osoby. Poza tym mój rosyjski jest bardzo zardzewiały. Mogę w nim oczywiście czytać, ale mówić nie potrafię. Mam więc do Rosji bardzo złożony stosunek i to nie jest takie proste odrzucenie. A jednak jest coś obrzydliwego w imperializmie rosyjskim i to mnie odpycha.

Kiedyś rozmawiałam o tym z prof. Jerzym Pomianowskim. Na moje pytanie o istnienie duszy rosyjskiej bardzo się zdenerwował i powiedział, że nic takiego nie istnieje, że nie można zrównywać tego, co mówi i myśli Kreml z tym, co mówią i myślą ludzie. Zastanawiałam się, na ile to władca narzuca charakter reszcie narodu? A może to sam naród daje się kształtować jak glina?

To jest zagadka. Wielkie wrażenie wywarły na mnie dzienniki Zinaidy Gippius o rewolucji. Wspaniała osoba. Widać, że należy do wielkiej inteligencji. Z całą jej pogardą dla bolszewików i tym jej przekonaniem, że do władzy dochodzą ci najgorsi. Mamy zatem tę wspaniałą inteligencję w Petersburgu, która jest kompletnie bezsilna. Odwiedza ją Kiereński, przyjaciel domu Zinaidy Gippius, ale on nic nie może, jest zbyt liberalny, nie ma cech przywódczych. I cała ta wspaniała inteligencja zostaje całkowicie ograna w sposób straszliwie prymitywny przez bolszewików. Pamiętam, jak Brodski mówił: „No tak, kultura w Rosji, poezja w Rosji są niesamowite, bo my nic innego nie mamy. Rzeczywistość materialna i polityczna jest tak straszna, że my tylko w sztuce, poezji rozkwitamy, to jest nasze powietrze”.

Rzeczywiście nic mnie tam nie ciągnie, ale wskutek tego nie mogę się wypowiadać na ten temat za bardzo. Jestem trochę jak osoba, która z dystansu ponad 500 km przygląda się wszystkiemu przez lunetę i wiele nie widzi. Poniekąd moja sytuacja obserwatora wynika z przesunięcia Polski na Zachód. Ja jestem rezultatem tego przesunięcia; mnie ze Lwowa, gdzie luneta była bliżej Rosji, przesunęła Historia czy może Jałta, czy ktoś jeszcze inny, w stronę Niemiec. Dla Miłosza Rosja była ważna. Wilno było bliżej Rosji, język rosyjski do 1918 r. był tam bardzo obecny. A ja zostałem wyrzucony w krainę poniemieckości i takim naturalnym krajobrazem, poza polskim, był dla mnie krajobraz niemiecki – czy poniemiecki. Nauczyłem się niemieckiego, dużo czytam niemieckich książek. Jestem bardziej germanistą niż rusycystą, nie będąc ani jednym, ani drugim.

Prof. Pomianowski mówił, że nie istnieje dusza rosyjska. A czy istnieje coś takiego jak dusza niemiecka?

Chyba tak, chociaż trudno powiedzieć. Może raczej była niż  jest, bo właśnie wielki sukces Republiki Federalnej polegał na demokratyzacji, która doprowadziła do wykorzenienia tego czegoś metafizycznego, głębokiego, niemieckiego. Może nie duszy, ale czegoś w sposobie myślenia. Niemcy zamerykanizowali się – na dobre i na złe.

Wspomniałeś o dziennikach Zinaidy Gippius. Czy sam prowadzisz dziennik?

Mam takie zeszyty, do których coraz rzadziej coś wpisuję, ale to nie są dzienniki, raczej notatki, pomysły. Czasem, jak się zdarzy coś niezwykłego, co bardzo rzadko zachodzi, to usiłuję to zapisać, ale często zapominam i nic nie zapisuję. To jednak nie jest dziennik.

Piszesz dużo listów?

Niestety, jest to jedna z wielu moich pięt Achillesa. Mam tylko dwie stopy, za to mam więcej pięt i jedną z nich jest moja niezdolność do pisania listów. Jeszcze kiedyś, jak się pisało piórem albo długopisem, to trochę ich pisałem. Maile są jednak tak telegraficzne. Czasem dostaję długie maile, ale sam nigdy ich nie piszę. Zastanawia mnie dlaczego. Może to z tego powodu, że akt pisania jest tak rzadki, że jednak wolimy pisać w stanie lekkiego natchnienia, a trudno zdobyć natchnienie dla listu. Sam fakt, żeby zdanie napisać, wymaga ode mnie porywu duszy, że tak powiem po młodopolsku. Herbert na przykład pisał głównie kartki pocztowe. To nie był wielki korespondent, w przeciwieństwie do Miłosza. Miłosz to był jakiś fenomen korespondencji, już tyle się ukazało tomów, jego listy są wspaniałe, bogate. A Herbert właśnie nie, pisał raczej żartobliwe kartki i nie za bardzo możemy się z nich dowiedzieć, kim on był. Pisywałem czasem kartki, ale nie były aż tak żartobliwe.

Jak wygląda twoja praca nad wierszem? Najpierw piszesz na kartce, a dopiero potem na komputerze czy od razu na komputerze?

Na ogół zaczynam od kartki lub notesu, gdzie mam jakieś strzępy zdań i spostrzeżeń, najchętniej w pociągu Kraków-Warszawa lub Warszawa-Kraków, ale nie tylko. A potem piszę na komputerze. Nie mam poczucia, że pisanie na komputerze jest jakimś grzechem wobec klasycznej poezji. Jak wiadomo już ci, co pisali piórem wiecznym, byli oskarżani o straszliwą zdradę humanizmu europejskiego. Platon uważał, że w ogóle pisanie jest zdradą ducha. Jedna wielka piramida zdrady.

Czy twoi studenci dużo czytają?

Tak, a nawet jeśli nie czytają, to chcą dużo czytać, mają pragnienie czytania. Moje zajęcia od kilku lat poświęcone są wyłącznie wierszom. Nie ma to żadnego praktycznego znaczenia. Jeśli ktoś chce zrobić karierę w świecie realnym, to nie przychodzi na moje zajęcia. Moi studenci to są przeważnie albo nieśmiali młodzi poeci, albo ludzie, którzy chcą zrobić karierę uniwersytecką i przy okazji chcą udoskonalić sztukę czytania czy interpretacji wierszy. Niekiedy są to ludzie całkiem nieźle oczytani. Ale niekiedy nie – pamiętam, w Houston miałem taką studentkę, zdolną, młodą poetkę, która nigdy nie czytała Dostojewskiego. Spotkałem ją wiele lat później, gdy już wyrobiła sobie nazwisko w świecie młodej poezji amerykańskiej, i powiedziała: „Adam, tylko mi nie przypominaj, że ja kiedyś nie czytałam Dostojewskiego”.

Czy można dziś powiedzieć, że dzisiejsi młodzi amerykańscy poeci stanowią jakieś pokolenie?

Znam małe fragmenty współczesnej poezji amerykańskiej. Nie mam jasnego obrazu. Wiem, że jest nieustanna praca ducha ludzkiego. To są zdolni, na ogół bardzo mili, młodzi ludzie. To jest źródło nieustającego optymizmu – mówię o młodych Amerykanach. Polskich studentów prawie wcale nie znam, nic o nich nie wiem. Ale tamci, których spotykam, są nadzwyczajni, pełni żarliwości, której bronię.

Czego dotyka ich poezja?

Młodzi ludzie mają problem z tematem. Teraz nie mam już kontaktu z najmłodszymi poetami, za to dawniej, jak prowadziłem zajęcia z pisania poezji, to na ogół były to wiersze rodzinne: o dziadku, o dzieciństwie, czasem intelektualne, ale rzadziej. Jedyna rzecz, jakiej zaznali, to była rodzina. Czasem była to niechęć do przedmieść, czyli do suburbs, bunt przeciwko nudzie suburbs. Nie są to jakieś fascynujące tematy. W tych wierszach mamy do czynienia nie tyle z ewolucją tematów, ile humoru. Teraz są one bardzo ironiczne czy zawierają w sobie wręcz pewien komizm. Ale może to już jest też passé.

Ostatnie pytanie: dlaczego nie tłumaczysz?

Próbowałem trochę tłumaczyć poezję i nie udało mi się, nie znajduję w sobie motywacji. Moja odpowiedź, która stanowi kojące usprawiedliwienie, jest taka, że kiedy piszę wiersz, to jest to rodzaj egzystencjalnej akcja. Pisanie wierszy jest fascynujące, bo zaczyna się od czegoś, co jest tak mgławicowe, od czegoś, co jest we wnętrzu. I to coś amorficznego trzeba przetłumaczyć na język. Jest to absolutnie absorbujące i pochłaniające. Natomiast operacja tłumaczenia to operacja czysto językowa. Nie ma w tym tego czegoś egzystencjalnego. To trochę jak ze statkiem, którego duża część zanurzona jest pod wodą i każdy wie, że ma taką część zanurzoną pod językiem. Jak się pisze własny wiersz, to się czuje niesamowicie ostro istnienie tej podwodnej części wiersza – przy tłumaczeniu ja tego nie wyczuwam. Wstydzę się, bo bym chciał tłumaczyć, choćby po to, żeby w tych gorszych tygodniach mieć jakieś dobre zajęcie. Nie mogę też rysować, chociaż mi Czapski radził, żebym „robił martwą”, ale nie potrafię.

 

Książka:

Adam Zagajewski, „Asymetria”, Wydawnictwo a5, Kraków 2014.