Kiedy wybuchła II wojna światowa, miał 10 lat. Przeżył Majdanek, Auschwitz i Dachau. Przetrwał jako jedyny w swojej rodzinie. Spotkałam go, kiedy po raz pierwszy od czasu swojego cudownego ocalenia, a właściwie całej serii nieoczekiwanych ocaleń, przyjechał do Polski w związku z wydaniem książki „Z krwi i nadziei”, w której opisał swoją historię. Krzysztof Krauze postanowił nakręcić film dokumentalny o tej wizycie. Zaprosił do współpracy grupę żydowskich dzieci, które miały razem z Pisarem odwiedzić wszystkie ważne dla niego miejsca w Polsce.
Najbardziej utkwiło we mnie jedno wspomnienie: pan Samuel nie mówił po polsku, rozmawialiśmy z nim po angielsku, ale pewnego dnia powiedział, że kiedy przyjedziemy do jego rodzinnego domu w Białymstoku, on swoją polszczyznę odzyska, bo przecież język, wyparty przez traumę, gdzieś musi być jednak w głowie zapisany. Wyjechaliśmy z Warszawy o świcie. Nasz gość był bardzo przejęty i te emocje wszystkim nam się udzielały. Na miejscu okazało się, że dom przetrwał wojnę, stoi właściwie niezmieniony – duży dom, kamienica z czerwonej cegły. Weszliśmy do środka, zapukaliśmy do drzwi mieszkania. Zostaliśmy wpuszczeni. I po przekroczeniu progu wydarzył się obiecywany cud: Samuel Pisar odzyskał zdolność mówienia po polsku. Było to tym bardziej przejmujące, że zaczął do nas mówić przedwojennym językiem żydowskiego 10-latka z Białegostoku. Jego polszczyzna nie ewoluowała ani nie zmieniły jej żadne obce naleciałości: została zamrożona, zatrzymana w czasie.
Kilka miesięcy później film Krauzego został wieczorem wyemitowany przez Telewizję Polską. Kiedy następnego dnia rano wychodziłam do szkoły, cała klatka schodowa była pokryta Gwiazdami Dawida na szubienicach, napisami „Jude raus!” oraz sugestiami, że mam wyp…ć do Izraela. Chyba wtedy po raz pierwszy poczułam sprzeciw wobec antysemityzmu. Ale o wiele mocniej poczułam potworny, paraliżujący strach. Po kilku godzinach, z duszą na ramieniu, wracałam do domu. Po napisach nie było już śladu, a nasze sąsiadki rozwieszały na sznurach wyprane z rozpuszczalnika ścierki, których nie pozwoliły nawet dotknąć moim rodzicom.
Pytanie o powody antysemityzmu nie ma sensu, ponieważ zakłada, że da się go racjonalnie uzasadnić. Tymczasem wcale się nie da. | Katarzyna Kasia
Tamto doświadczenie sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać nad dynamiką nienawiści. Nie rozumiałam i nie zrozumiem pewnie nigdy – mimo licznych lektur i rozmów – skąd bierze się antysemityzm. Jak może istnieć w Polsce? W kraju, który wedle Paula Celana jest zamarzniętym jeziorem żydowskiej krwi. Czy od tamtego czasu coś się zmieniło w mentalności? Momentem przełomowym było niewątpliwie Jedwabne i „Sąsiedzi” Jana Tomasz Grossa, jedna z najważniejszych książek ostatnich lat. Pytanie o powody antysemityzmu nie ma sensu, ponieważ zakłada, że da się go racjonalnie uzasadnić. Tymczasem wcale się nie da. Jedynym tropem interpretacyjnym może być sformułowana przez René Girarda koncepcja kozła ofiarnego, w myśl której pierwotny mord (i wspólny wróg) jest fundamentem wspólnoty. Z drugiej strony ważna jest postawa moich cioć-sąsiadek, które wiele lat temu poczuły się tamtym aktem nienawiści osobiście dotknięte. Umyły ściany, żebym miała świadomość, że za mną stoją i nie pozwolą, abym ja i moja rodzina była atakowana. Przywracając porządek na klatce schodowej, chciały przywrócić mi, chociaż w nikłym stopniu, poczucie bezpieczeństwa. Do dzisiaj jestem im za to bezgranicznie wdzięczna.
Kilka tygodni temu moja siedmioletnia córka wróciła ze szkoły bardzo przygnębiona. Kiedy zapytałam, co się stało, powiedziała, że kolega był dla niej niemiły. Po dalszych indagacjach, okazało się, że spytał ją, czy jest Polką czy Żydówką. A gdy Nina odpowiedziała, że jest Żydówką, orzekł, że powinna w takim razie siedzieć w więzieniu. Poczułam dokładnie ten sam dreszcz i przerażenie, co wtedy. Wytłumaczyłam jej, że to nie tak, że w byciu Żydem nie ma nic złego, że wszyscy ludzie mają prawo do wolności i pięknego życia. Kiedy poszła spać, postanowiłam jednak napisać e-maila do jego rodziców. Opisałam całą sytuację, poprosiłam, żeby porozmawiali z dzieckiem, bo sprawa jest poważna i nie wolno takich rzeczy lekceważyć. Z duszą na ramieniu kliknęłam „wyślij”, do końca nie mając pewności, jaka będzie odpowiedź. Następnego dnia z samego rana przeczytałam list od nich i poczułam gigantyczną ulgę. Napisali, że jest im okropnie przykro. Porozmawiają ze swoim dzieckiem i poproszą o przeprowadzenie poważnej rozmowy o tolerancji z całą klasą. Ich rodzina jest wielokulturowa, przepraszają mnie i Ninę z całego serca. Obiecują, że będą rozmawiać z synem tak długo, aż zrozumie, jak bardzo złe było to, co powiedział. Rano w szkolnej szatni dzieci się uściskały i nastąpiły przeprosiny.
Antysemityzm przejawia się na bardzo wiele sposobów. Czasem potwornych, ale przeważnie drobnych, niszczących, codziennych. Niezależnie od rozmiarów, zawsze wymaga natychmiastowej reakcji. | Katarzyna Kasia
Antysemityzm przejawia się na bardzo wiele sposobów. Czasem potwornych, ale przeważnie drobnych, niszczących, codziennych. Niezależnie od rozmiarów, zawsze wymaga natychmiastowej reakcji. Całe szczęście, jeśli okazuje się, że umiemy rozmawiać. Nie zawsze tak jest. W zwalczaniu poczucia bezsilności i zwykłego strachu pomaga mi historia Samuela Pisara. Pomaga dlatego, że uświadamia mi, jak ważne jest zachowanie nieustającej uwagi. Kolejne pokolenia po Shoah powinny niezwykle czujnie patrzeć, słuchać i nie pozwalać na to, aby nienawiść się odradzała. Jakby to naiwnie nie brzmiało: wszystko zależy od nas.
Jestem przekonana, że jakaś ważna zmiana w zbiorowej mentalności w ciągu tych 60 lat od wojny się dokonała: moja mama nie wiedziała, że jest Żydówką. Dziadkowie bali się jej o tym powiedzieć. Dowiedziała się od nauczycielki w liceum. Powiedziano jej, że z tego właśnie powodu nie zda matury, a już na pewno nie dostanie się na żadne studia. To było w marcu 1968 roku.