Jak na reżysera, który tak często zapowiada przejście na emeryturę, Steven Soderbergh pozostaje wyjątkowo aktywny. Zrealizowany dla HBO „Wielki Liberace” (2013) miał być pożegnaniem amerykańskiego autora z pełnometrażowymi filmami, jednak Soderbergh szybko znalazł dla siebie kolejny projekt, przewyższający ambicją i skalą większość jego dotychczasowych dokonań. Tym razem postanowił wyreżyserować wszystkie dziesięć odcinków pierwszego sezonu „The Knick”, pełniąc jednocześnie funkcje autora zdjęć (pod pseudonimem Peter Andrews) oraz montażysty (jako Mary Ann Bernard). Soderbergh wyznaje zasadę, że jego nazwisko powinno pojawiać się w napisach końcowych tylko raz, żeby wywrzeć odpowiednie wrażenie, jednak nie przeszkadza mu to w tym, by przejmować jak największą kontrolę nad całością dzieła.
Imponujący wyczyn, którego dokonał Steven Soderbergh w „The Knick”, można porównać do „Detektywa” (Cary Joji Fukunaga wyreżyserował osiem odcinków pierwszego sezonu) czy „Louie’ego” (Louis C.K. jest autorem scenariusza, reżyseruje i gra główną rolę), jednak w żadnym z tych tytułów twórcy nie trzymali tak mocno w garści wizualnego kształtu serialu. I w przypadku „The Knick” należy to rozumieć dosłownie, bo najczęściej to właśnie sam Soderbergh stoi za kamerą, własnoręcznie wyznaczając ramy poszczególnych ujęć.
Dzięki ogromnemu doświadczeniu w kinie niezależnym i mainstreamowym, reżyser doskonale sobie poradził także z budżetowymi i czasowymi ograniczeniami – jeden odcinek „The Knick” był realizowany w ciągu zaledwie siedmiu dni zdjęciowych. To zresztą nie pierwsze spotkanie Soderbergha z telewizją. W 2003 r. współtworzył inspirowany aktualnymi wydarzeniami politycznymi „K Street”, którego odcinki – w dużym stopniu improwizowane – powstawały na kilka dni przed emisją. Co więcej, specyfika takiej produkcji wydobyła z Soderbergha wszystko to, co najlepsze w jego twórczości: skłonność do formalnej inwencji, narracyjną oszczędność oraz niebywałą sprawność opowiadania obrazem. W każdej scenie „The Knick” reżyser całkowicie panuje nad swoją techniką, unika zbędnej wirtuozerii i zachowuje przy tym nienaganny styl. Zdaje się skoncentrowany na filmowej materii jak jeszcze nigdy dotąd w swojej karierze. A jednak pomimo całej maestrii, jaką dysponuje Soderbergh, nie udało mu się przeskoczyć kilku niedoskonałości scenariusza, które sprawiają, że „The Knick” jest genialnie wyreżyserowanym, ale tylko bardzo dobrym serialem, oddalonym o kilka kroków od wybitności.
Galeria stereotypów
Jack Amiel i Michael Begler, pomysłodawcy i scenarzyści „The Knick”, pracowali do tej pory głównie przy sitcomach (szczególnie takich, które nie przetrwały zbyt długo w ramówce) i komediach romantycznych pośledniego sortu („Mama na obcasach”, „Książę i ja”). Historyczny dramat medyczny, realizowany dla należącej do HBO stacji Cinemax, to dla nich próba zmierzenia się z zupełnie odmiennym materiałem. Jak na debiutantów w tak prestiżowym serialu, Amiel i Begler poradzili sobie zaskakująco sprawnie: udało im się w przekonujący sposób odtworzyć realia Nowego Jorku na przełomie XIX i XX w., a także starannie wypełnić ten świat detalami, które z perspektywy współczesnego widza jednocześnie fascynują i przerażają. To czasy, w których stosunkowo proste zabiegi chirurgiczne, takie jak usunięcie przepukliny, mogą doprowadzić do zgonu pacjenta, a kokaina to popularny środek znieczulający, dostępny w aptekach bez recepty. Aparatura rentgenowska jest dopiero techniczną nowinką, która stanowi rozrywkę dla całej rodziny (dzieci jednego z bohaterów robią sobie nią zdjęcia godzinami). Z kolei kierowcy ambulansów wdają się w uliczne bójki, żeby tylko zdobyć najbogatszych pacjentów dla swojego szpitala, a widok czarnoskórego lekarza budzi powszechne zgorszenie.
Życie wewnętrzne poszczególnych postaci interesuje Soderbergha o tyle, o ile wpływa ono na funkcjonowanie złożonego systemu, jakim jest szpital Knickerboker. | Karol Kućmierz
Interesujące miejsce akcji – fikcyjna wersja autentycznego nowojorskiego szpitala Knickerboker – nie zostało jednak zaludnione równie zajmującymi postaciami. Główni bohaterowie „The Knick” to galeria typów, archetypów i stereotypów, które wielokrotnie i w rozmaitych konfiguracjach przewinęły się przez ekrany telewizyjne w ciągu ostatnich dwóch dekad. Pod względem konstrukcji postaci „The Knick” przypomina raczej produkcję HBO z lat 90., kiedy to amerykańska publiczność dopiero rozpoczynała etap zauroczenia antybohaterami, a nie serial będący kontynuacją tzw. telewizyjnej rewolucji. Najwyraźniej widać to na przykładzie Johna Thackery’ego, w którego wciela się największa gwiazda serialu – Clive Owen. Dr Thackery to wręcz modelowy antybohater: arogancki geniusz dręczony przez wewnętrzne demony, ambitny chirurg z nadwyżką ego, który spędza całe noce w palarni opium, a o poranku, w drodze do pracy, stawia się na nogi zastrzykiem z rozpuszczonej kokainy. Dowiadujemy się o nim wiele już w pierwszym ujęciu serialu, w którym widzimy jego białe, eleganckie buty, wyłaniające się z kłębów narkotykowego dymu. Thackery jest w świecie nowojorskiej medycyny kimś w rodzaju gwiazdy rocka – Soderbergh porównuje go w wywiadach do Davida Bowie’ego – i najgorsze zachowania uchodzą mu na sucho, ponieważ emanuje charyzmą i posiada nieprzeciętny talent. Dzięki zaangażowanej grze aktorskiej Owena trudno oderwać wzrok od jego postaci, lecz równocześnie rzuca się w oczy to, że Thackery’emu brakuje złożoności i nieprzewidywalności. Pierwsze wrażenie nie kłamie – jest dokładnie taki, na jakiego wygląda, przez co nie wzbudza ani silnej sympatii, ani też antypatii.
Pozostali bohaterowie serialu również nie wykraczają poza szablonowo naszkicowane kontury. Dr Algernon Edwards (Andre Holland) to afroamerykański chirurg, który – choć ma prestiżowe wykształcenie, cenne doświadczenie i umiejętności – każdego dnia zmaga się z rasizmem i uprzedzeniami zarówno pacjentów, jak i innych lekarzy. Wiecznie niespokojny kierownik szpitala, Herman Barrow (Jeremy Bobb), popada w coraz większe długi, wchodząc w szemrane interesy z niebezpiecznymi gangsterami. Cornelia Robertson (Juliet Rylance) jest córką znanego filantropa, która stara się realizować własne ambicje (zajmuje się opieką społeczną w szpitalu) w patriarchalnym systemie. Bertie Chickering (Michael Angarano) i Everett Gallinger (Eric Johnson) – członkowie zespołu chirurgicznego – funkcjonują na zasadzie przeciwieństw: pierwszy z nich to wrażliwy i skromny lekarz z dobrego domu, a drugi to karykaturalnie podły zawistnik. Pochód rozpoznawalnych charakterów zamyka piękna i naiwna pielęgniarka Lucy Elkins (Eve Hewson), z jednej strony oczarowana brawurą Thackery’ego, a z drugiej pozwalająca się adorować Chickeringowi. Najciekawsze osobowości „The Knick” można znaleźć dopiero na marginesach głównej narracji, gdzie rezyduje niecodzienny duet – siostra Harriet (Cara Seymour) i Tom Cleary (Chris Sullivan). Ona jest zakonnicą i położną, która w dzień prowadzi sierociniec, a po godzinach wykonuje nielegalne aborcje. On – cynicznym kierowcą karetki, który niespodziewanie zostaje partnerem Harriet w jej kontrowersyjnym procederze. Ich egzystencjalne rozmowy to zdecydowanie najbardziej błyskotliwe dialogi, jakie wyszły spod pióra Jacka Amiela i Michaela Beglera.
Reżyser kontra scenariusz
Steven Soderbergh to filmowiec nastawiony na pokazywanie przebiegu zjawisk. Jego analityczny styl wydobywa z opowiadanej historii tylko esencjonalne narracyjne dane, które następnie Soderbergh przekazuje widzom w sekwencji drobiazgowo zaaranżowanych ujęć. Ta metodologia ujawnia się ze szczególną wyrazistością w ostatnich jego dziełach, na przykład w „Epidemii strachu” (2011), w której reżyser z naukowym zacięciem obserwuje rozprzestrzenianie się śmiercionośnego wirusa, traktując go jak głównego bohatera filmu. „The Knick” to konsekwentna kontynuacja tej samej artystycznej drogi. Życie wewnętrzne poszczególnych postaci interesuje reżysera o tyle, o ile wpływa ono na funkcjonowanie złożonego systemu, jakim jest szpital Knickerboker. Soderbergh wykorzystuje wszystkie dostępne mu filmowe środki, żeby pokazać skomplikowaną sieć rozmaitych sił, które ścierają się ze sobą w świecie „The Knick”: rewolucję technologiczną, ekonomię, konflikty rasowe i światopoglądowe, dążenie do innowacji w medycynie, przenoszenie się chorób, nałogi, relacje interpersonalne oraz indywidualne namiętności. Przede wszystkim jednak dochodzi do starcia scenariusza Amiela i Beglera z wrażliwością Soderbergha.
Gdyby „The Knick” został przyobleczony w standardowe telewizyjne opakowanie, mógłby wyglądać podobnie jak opowiadające o czasach amerykańskiej prohibicji „Zakazane imperium”, z jego klasyczną, pokrytą patyną estetyką i staroświecką muzyką z epoki w co drugiej scenie. Zamiast tego, reżyser odrzucił konwencjonalne kody audiowizualne i sfilmował serial w skrajnie współczesny, bezpośredni sposób. Soderbergh jest przeciwnikiem coverage, czyli kręcenia każdej sceny z kilku różnych ujęć, żeby wybrać odpowiednie dopiero na etapie montażu. Twórca „The Knick” już na planie decyduje o właściwym ustawieniu kamery, nie tracąc czasu na filmowanie danej sceny pod wszystkimi możliwymi kątami. Takie podejście zaowocowało długimi, pozbawionymi cięć ujęciami, w których ruchliwa kamera lawiruje pomiędzy bohaterami i przestrzeniami, potęgując wrażenie zanurzenia w czasie rzeczywistym. W jednym z takich ujęć Thackery zajmuje się pacjentem z krwotokiem wewnętrznym i wysyła pielęgniarkę Lucy po skalpel, zacisk chirurgiczny i jedwab do pokoju obok – przy czym kamera cały czas śledzi jej poczynania – a gdy ta po chwili wraca, pacjent jest już martwy. Cienka granica pomiędzy życiem i śmiercią została pokazana beż żadnego cięcia. W innej spektakularnej scenie obserwujemy czterech chirurgów, którzy kontynuują obchód pomimo wadliwej instalacji elektrycznej, aż w końcu poirytowany Thackery chwyta za siekierę i samodzielnie rozprawia się z nieposłusznym prądem. Znowu – wszystko w jednym ujęciu. Widowiskowe sceny rozgrywające się na sali operacyjnej, sfilmowane jak sekwencje rodem z kina akcji, opierają się z kolei na dynamicznym montażu, wykorzystującym nagłe zmiany punktów widzenia i zbliżenia na instrumenty chirurgiczne oraz skupione twarze lekarzy. Operacje w „The Knick”, w przeciwieństwie do wielu seriali medycznych, nie służą jako tło dla fabularnej ekspozycji – twórcy nadają im odpowiednią wagę i podkreślają, że w każdej sekundzie trwa walka o kruche życie pacjenta.
Wizualna biegłość reżysera cały czas idzie w parze z elektroniczną (i anachroniczną) ścieżką dźwiękową Cliffa Martineza, która niczym puls odmierza hipnotyczny rytm serialu. Martinez już wielokrotnie współpracował z Soderberghiem przy takich filmach jak „Seks, kłamstwa i kasety wideo” (1989), „Traffic” (2000) czy „Epidemia strachu”, a ostatnio zasłynął także muzyką do „Drive” (2011) i „Spring Breakers” (2013). W „The Knick” stworzył kolejny rozpoznawalny, oparty na dźwiękach syntezatorów soundtrack. Co prawda usłyszane w oderwaniu od obrazu kompozycje Martineza mogą budzić skojarzenia z kinem science-fiction, zamiast z dramatem medycznym osadzonym w 1900 r., ale wbrew pozorom nie stoi to w sprzeczności z ideą serialu – jego bohaterowie wierzą w postęp i nieustannie spoglądają w przyszłość.
Reżyser nie omieszkał również zastosować paru formalnych chwytów. W scenie brutalnej bójki ulicznej, kończącej trzeci odcinek, kamera została umiejscowiona tak blisko głowy Algernona Edwardsa, że oglądamy walkę na pięści z perspektywy, z której dotąd nic nie oglądaliśmy, nadającej temu prozaicznemu wydarzeniu wręcz surrealistyczny sznyt. Soderbergh powrócił także do eliptycznej sekwencji montażowej, która pozwoliła mu na stworzenie klasycznej sceny miłosnej pomiędzy Jackiem Foleyem (George Clooney) i Karen Sisco (Jennifer Lopez) w filmie „Co z oczu, to z serca” (1998). Tutaj w podobny sposób zaprezentował pierwsze zbliżenie Lucy Elkins i Johna Thackery’ego, subtelnie przeplatając „przed” i „po”. Rzemiosło reżysera osiąga prawdziwą perfekcję w odcinku siódmym, zatytułowanym „Get the Rope”, w którym jeden incydent – irlandzki policjant prowokuje Afroamerykanina i zostaje zaatakowany nożem – rozpętuje falę przemocy, przetaczającą się przez całe miasto. Cały odcinek to czysta, wstrzymująca oddech akcja, seria narracyjnych faktów podanych przez Soderbergha z bezwzględną precyzją.
W najlepszych momentach „The Knick” reżyseria wznosi scenariusz na wyższy poziom, wydobywając dodatkowe znaczenia za pomocą kadrowania, montażu i ruchu kamery. Melodramatyczność niektórych scen zostaje osłabiona chłodem stylizacji, oszałamiająca gra światłocienia odwraca uwagę od nieporadnych dialogów, a przewidywalność bohaterów ukrywa się w przebiegłej inscenizacji. W najgorszych scenach błyskotliwość Soderbergha tylko odsłania słabości materiału, który przepadłby w tłumie innych produkcji, gdyby zajął się nim ktoś odrobinę mniej utalentowany. „The Knick” to przede wszystkim serial dla pasjonatów filmowej formy, którzy pragną zobaczyć dzieło reżysera będącego u szczytu swoich twórczych możliwości, znajdującego nieprzeciętne rozwiązania dla przeciętnych scen – przy czasowych i budżetowych ograniczeniach – jakby uczestniczył w nowej wersji „Pięciu nieczystych zagrań” Larsa von Triera. Soderberghowi udało się jednak osiągnąć coś, co jeszcze jakiś czas temu wydawało się niemożliwe w zdominowanej przez scenarzystów telewizji – czyli „przerost formy nad treścią”.
Serial:
„The Knick”, twórcy: Jack Amiel, Michael Begler, reż. Steven Soderbergh, prod. USA (2014-).
[yt]08V4RHGuGqE[/yt]