W piątek, 5 grudnia, Jarosław Kaczyński wystąpił przed kamerami z białą wstążką wpiętą w klapę garnituru, niczym Lech Wałęsa z pamiętną Matką Boską. I z tą wstążką oznajmił: „Ja jestem zdecydowanie przeciwko przemocy wobec kobiet. (….) Jeśli dojdziemy do władzy, to będzie ustawa o ochronie kobiet przed przemocą i to taka, że będzie mróz w oczy szczypał. Bardzo, bardzo twarda – dodał jednak szybko – tylko niemająca nic wspólnego z twierdzeniem, że kobieta czy mężczyzna to twór kulturowy, a nie coś, co daje natura”.
Cóż my, kobiety, na to? Cieszyć się czy płakać? Chyba pozostaje włożyć te obietnice między bajki. Prezes Kaczyński przystroił się niczym wilk w skórę owieczki i mówi nam: drogie kobietki, już ja was wezmę pod swoje skrzydełka, tylko oddajcie na mnie głos. I jak PiS zdobędzie władzę, to wtedy o was zadbamy. Wcześniej nie ma co, w końcu trzeba mieć jakąś kartę przetargową.
Prezes Kaczyński przystroił się niczym wilk w skórę owieczki i mówi nam: drogie kobietki, już ja was wezmę pod swoje skrzydełka, tylko oddajcie na mnie głos. | Katarzyna Kazimierowska
A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby PiS zaproponował w Sejmie projekt ustawy przeciwdziałającej przemocy wobec kobiet już teraz. Podejrzewam, że potencjalni wyborcy woleliby wiedzieć, na co ze strony PiS można liczyć. Ale obawiam się, że ten niezwykle kobiecy projekt prezes Kaczyński wyciągnie z kapelusza dopiero, jeśli zdobędzie władzę. O ile jeszcze wtedy będzie o nim pamiętał. Tymczasem dziś wiemy jedno – jak długo trwać będzie PiS i prezes Kaczyński, tak długo prawe skrzydło opozycji nie poprze Konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet. Bo „kobieta i mężczyzna to nie twór kulturowy, a coś, co daje natura”, powiada prezes. Celowo upraszczając, Jarosław Kaczyński chce pokazać, że niby nie rozumie, jak kultura może mieć cokolwiek wspólnego z płcią. A przecież, gdyby czytał tekst Konwencji lub przynajmniej założyłby, że wszyscy zainteresowani ją czytali, wiedziałby, że nie powinien tak mówić. Że nie o różnice biologiczne tu chodzi, ale o role społeczne utożsamiane z daną płcią. A przede wszystkim o władzę właśnie, która przez wieki przynależna była tylko i wyłącznie mężczyznom. Tak samo jak dostęp do majątku czy pracy.
Dziś kobiety – dzięki konsekwentnie działającym silnym ruchom kobiecym, które z czasem zaczęły być nazywane „feministycznymi” – uzyskały dostęp do pracy oraz płacy, a także edukacji. Wreszcie zaczęły sięgać po władzę rozumianą w kategoriach politycznych. Często te osiągnięcia wciąż jednak nie przekładają się na ich status domowy. Nie na prawo do głosu przy domowym stole. Bo mężczyźni, przyzwyczajeni do tego, że zawsze władzą dysponowali, nadal tej władzy pragną i nadal chcą ją egzekwować, często używając przemocy: fizycznej, psychicznej, ekonomicznej. Walkę z taką przemocą zapowiada Konwencja. Podkreślając, że mamy do czynienia z różnymi formami przemocy, tłumaczy ona po prostu, skąd ta przemoc się bierze, jakimi historycznymi uwikłaniami jest spowodowana, dlaczego ma podłoże kulturowe.
To, że o problem strukturalny tu chodzi i o stereotypy kulturowe związane właśnie z podziałem na role męskie i żeńskie, staje się jasne, gdy zwrócimy uwagę, jak trudno jest parlamentarzystom głosować za wprowadzeniem Konwencji. Sejm nie może tego uczynić od dwóch lat, odkąd została podpisana. Nagle zaczęło się mówić o tym, że to zamach na polskie, katolickie wartości, na stabilność polskiej rodziny, a „ideologia gender”, jaką niby miałaby wprowadzić Konwencja, przewija się teraz co i rusz w wypowiedziach konserwatywnych polityków, publicystów i przedstawicieli Kościoła. Kościół, stojąc na straży katolickiej moralności, „ideologią gender” straszy nawet najmłodsze dzieci na lekcjach katechezy.
Jeśli polska walka z przemocą wobec kobiet ma mieć twarz prezesa Kaczyńskiego i polskiej prawicy, to już chyba wolę wyjść na ulicę i osobiście domagać się głosowania nad wprowadzeniem Konwencji w życie. | Katarzyna Kazimierowska
Na portalu Polonia Christiana wspomina się o tym, że „genderowa konwencja” ma powrócić pod obrady Sejmu w styczniu. Zwróćmy uwagę: Konwencja nie dotyczy już „przeciwdziałania przemocy”, tylko jest „genderowa”, cokolwiek ktokolwiek pod tym hasłem rozumie, a rozumie pewnie chłopców ubierających się w sukienki, co z przemocą nic wspólnego nie ma. I choć artykuł na wspomnianej stronie podaje, że polscy konstytucjonaliści uznali, że dokument Rady Europy jest zgodny z polską konstytucją, to nadal są wątpliwości. Jak pisze autor artykułu: „W opinii Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris konwencja opiera się na paradygmacie dziejowej walki płci oraz założeniu, że przemoc wobec kobiet ma charakter zjawiska strukturalnego, którego źródłem jest rozróżnienie męskich i żeńskich ról społecznych. Te założenia stanowią zaprzeczenie podstawowych wartości afirmowanych przez Konstytucję, takich jak równość wobec prawa, prawo do sądu, prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz zasada bezstronności światopoglądowej państwa”.
Nie wiem, co te wartości mają wspólnego z przemocą, która na równości wobec prawa na pewno nie bazuje. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że wspomniani przeze mnie konserwatywni politycy czy publicyści zaglądają raczej na tę stronę niż do tekstu Konwencji, to nic dziwnego, że widzą rzeczy w innym świetle. Szkoda tylko, że jest to obraz nieprawdziwy, a szkodzi przede wszystkim najczęstszym ofiarom przemocy – kobietom i dzieciom.
A zatem, jeśli polska walka z przemocą wobec kobiet ma mieć twarz prezesa Kaczyńskiego i polskiej prawicy, to już chyba wolę wyjść na ulicę i osobiście domagać się głosowania nad wprowadzeniem Konwencji w życie. Może czas naprawdę stanąć w styczniu pod sejmem i stać tam tak długo, aż dostaniemy to, co nam się zwyczajnie należy – i nie będzie to poczucie bezpieczeństwa, które lekką ręką chce rozdawać prezes PiS, tylko realne wytyczne i procedury, które wskażą drogę do działania nam, odpowiednim służbom i sądom. Wówczas nikt, w połowie kokietując, w połowie szantażując, nie będzie szafował naszym prawem do ochrony.