Mimo że przeznaczony dla dzieci, spektakl „Gęś, śmierć i tulipan” spełnia wymagania dojrzałych odbiorców – nie jest trywialny ani pretensjonalny, porusza trudny temat śmierci i ubiera go w jedną z ciekawszych, a mało docenianych form, jaką jest teatr lalek. I choć pozytywna ocena dorosłego mogłaby pociągać za sobą pozytywną ocenę dziecka, nie zawsze się tak dzieje. Młoda widownia miała swoje zdanie na temat wysokiej kultury: „Ja to bym tę Gęś z wiatrówki zapie***lił” [1].
W cieniu Saturna
Szalony Towarzysz Podróży (narrator) z burzą włosów na głowie, trochę rockowiec, trochę opiekun dla dzieci, zaczyna z przejęciem opowiadać o Gęsi, która pewnego dnia spotkała Śmierć. A właściwie nie tyle spotkała, co zauważyła, bo przecież Śmierć towarzyszyła jej od momentu narodzin. Równolegle do narracji na scenie pojawiają się dwie postaci, Gęś i Śmierć, odgrywające swoje role w minimalistycznej i melancholijnej scenografii Jarnuszkiewicza. Ptak przeczuwał przybycie Śmierci, jednak chyba nie do końca był na tę wizytę przygotowany lub – by użyć słowa-klucza – nie był z myślą o tej wizycie oswojony. I na to Śmierć zostawia mu czas – na przywyknięcie do swojej obecności, na zadawanie trudnych pytań, na pogodzenie się z końcem własnej egzystencji.
Zły omen w postaci Śmierci nie rozprawia się z Gęsią zbyt prędko. Oprócz toczonych między dwoma postaciami rozmów na temat umierania pojawia się wyjątkowa relacja, obejmująca ogrzewanie się nawzajem podczas chłodniejszych dni, chodzenie po drzewach czy kąpiele w stawie. Śmierć, zanim zabierze Gęś z tego świata, próbuje poznać ją samą i życie, które do tej pory wiodła – zupełnie jakby trochę zazdrościła jej tego wszystkiego, czego nie miała okazji nigdy doświadczyć. Chyba nie do końca też wie, jak w tej niecodziennej i trudnej sytuacji pomóc swojej nowej przyjaciółce. „Poczucie odwiecznej straty” [2] jest odczuwane po obu stronach: zarówno życia, jak i śmierci – w dwóch sferach leżących tak blisko siebie, a jednak kompletnie dla siebie nawzajem niedostępnych.
Jest to jedna z tych książek dla dzieci, która nie traktuje swojego potencjalnego odbiorcy w sposób trywialny i jednocześnie nie komplikuje zbytnio problemu. | Anna Maria Mik
Choć przed oczami widzów pojawia się Śmierć, to nie ona jest najbardziej przerażająca. Najstraszniejsze jest sprowokowane przez lalkę obezwładniające przypomnienie, że przecież śmierć wciąż krąży zarówno nad widownią, jak i nad bohaterami przedstawienia. Nigdy nas nie opuściła, była z nami przed spektaklem, będzie z nami po jego zakończeniu. Sama lalka pozwala nam zajrzeć głęboko w jej oczy jak „świeżo wykopane studnie” [3] i stanąć wobec faktu, że umieranie każdego z nas już dawno się zaczęło.
Słowo-obraz: transformacje
„Gęś, śmierć i tulipan” jest perfekcyjną, zarówno pod względem formalnym jak i artystycznym, adaptacją książki obrazkowej autorstwa Wolfa Elbrucha o tym samym tytule.
Gatunek praktykowany przez autora ma dość niski poziom intertekstualności [4], co czyni ten typ literatury, jak na ponowoczesne czasy, zjawiskiem unikalnym. Większość książek obrazkowych funkcjonuje na rynku wydawniczym jako preludium do literackiego świata dla dzieci. W praktyce jednak zazwyczaj nie daje się im do rąk książek obrazkowych, bo są za drogie i za ładne. Dlatego tym lepiej, że reżyser „Gęsi, śmierci i tulipana”, Marcin Jarnuszkiewicz, zdecydował się przenieść historię Elbrucha do teatru – dzięki temu zarówno mali, jak i duzi widzowie mogą wspólnie przeżywać tę niesamowitą lekturę w formie przedstawienia – nagrodzonego zresztą na XXVII Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym WALIZKA w Łomży i IV Festiwalu Teatralna Karuzela w Łodzi w 2014, gdzie doceniane są alternatywne formy sztuk teatralnych dla dzieci. Kooperacja słowa i obrazu, na której bazują picture books, została w niezwykle wierny sposób przełożona na język teatru. Doświadczony wielką sceną reżyser odnalazł się w małej przestrzeni teatru lalek i wypełnił ją po brzegi, nie ulewając przy tym ani kropli z niesamowitości książki Elbrucha. Jest to bowiem jedna z tych książek dla dzieci poruszających temat śmierci, które nie traktują swojego potencjalnego odbiorcy w sposób trywialny i jednocześnie nie komplikują zbytnio problemu. To, co najtrudniejsze dla czytelnika, to wywołane przez lekturę emocje, z którymi dziecko, bez pomocy rodzica, może sobie nie poradzić.
Oswajanie dzikiej bestii
Jak słusznie zauważa Hanna Diduszko: „Zestawienie dziecko-śmierć odbieramy, chcemy tego czy nie, jako bolesny paradoks. Paradoks tragiczny, niezrozumiały, nieogarniony. Dotykamy tu Tajemnicy, która nas samych przerasta” [5]. Dorośli niekoniecznie mają ten temat dobrze przepracowany, i choć oczywiście zależy to od wielu czynników – osobistego doświadczenia, wykształcenia czy wrażliwości – nasuwa się pytanie: jak rodzicie powinni zapoznać dzieci z Tajemnicą, skoro sami nie dają sobie z nią rady?
Zazwyczaj w takich przypadkach opiekunowie szukają ratunku w książkach dla dzieci, a mówienie o śmierci nie jest przecież w literaturze czymś szczególnie rzadkim. Choćby tak sztandarowe pozycje jak „Bracia Lwie Serce” czy „Dziewczynka z zapałkami” mówią przecież o umieraniu w sposób jawny i wcale nie uładzony. Współcześnie również pojawiają się książki takie jak „Esben i duch dziadka” duńskiego pisarza Kima Fupza Aakesona czy „Żegnaj, panie Muffinie!” Ulf Nilsson i Anny-Clary Tiddholm. Jednak przy poruszaniu tego tematu kłopot nie leży w braku tworzywa, ale w niewykorzystywaniu go przez rodziców czy nauczycieli – bo są to książki smutne, nie dla maluchów, bo „lepiej poczytać coś miłego”. Może jednak – jak pisze Hanna Diduszko – dziecięca intuicja, również w zetknięciu ze śmiercią, pozwala na spokojne dotknięcie Tajemnicy, co jest niemożliwe dla tkwiącego w okowach racjonalizmu człowieka dorosłego [6]?
W innych przypadkach rodzice w ogóle odkładają na bok obowiązki związane z mówieniem z dziećmi o trudnych lub wstydliwych sprawach, powierzając ten obowiązek nauczycielom czy wychowawcom. Ci zaś, nie do końca wiedząc, czego rodzice od nich oczekują, wybierają półśrodki bądź – jak to miało miejsce w przypadku omawianego spektaklu – zabierają dzieci na przedstawienia teatralne, które przecież mają wzbogacić kulturowy świat wychowanków. Czasami jednak, w sposób nie do końca kontrolowany, do małych widzów docierają informacje, z którymi nie bardzo wiedzą, co zrobić.
Klnące brzdące
Dzieci wśród widowni w przedziale wiekowym 10-13 lat podczas przedstawienia bez skrępowania komentowały smutne losy Gęsi, nie przebierając przy tym w słowach. Choć można mieć nadzieję, że to wydarzenie jednostkowe, warto zwrócić uwagę na reakcje młodej publiczności. Przekleństwa to jedno, wielu widzów rzucało hasła: „Ale nuda!”, „To przedstawienie nie ma sensu!”, „Ej, dasz się pobawić telefonem?”, „Ja nie mam czasu na dyskusje po przedstawieniu”. To tylko przykłady opinii ostentacyjnie wygłaszanych w momentach szczególnie smutnych czy też dla przedstawienia ważnych. I nic nie dały nastroszone z oburzenia piórka Gęsi czy morderczy wzrok Śmierci. Dzieci miały swoje zdanie i nie miały zamiaru z niego rezygnować.
Pytanie rodzące się w takich momentach oscyluje wokół oceny własnej percepcji przedstawienia i reakcji młodszych widzów, dla których ostatecznie było ono przeznaczone. Moc płynąca z pierwowzoru książkowego oraz jej teatralna realizacja nie pomogły jak widać we właściwym czy raczej zakładanym przez twórców odbiorze „Gęsi…”. Oczywiście, są dzieci na tyle wrażliwe i skupione na tworzywie, z którym obcują, że nie tylko rozumieją wykładaną im treść, lecz także oceniają ją z trafnością większą niż niejeden dorosły. Jednak widz tego typu nie pojawił się raczej na widowni tego wieczoru, a jeśli tak – nie mógł oddać się spokojnej kontemplacji.
Brak odpowiedniej komunikacji pomiędzy teatrem a dzieckiem ma swoje podstawy w braku porozumienia pomiędzy rodzicem a jego pociechą. Niewłaściwy sposób odebrania przekazu płynącego z przedstawienia niekoniecznie jest spowodowany zanurzeniem dziecka w świecie gier komputerowych czy innych mediów. Jednak mówienie o tzw. trudnych sprawach, a co dopiero o śmierci, wymaga nie tyle kontroli, ile wsparcia ze strony rodzica. A tego niestety dzieciom najczęściej brakuje. „Dobrym przygotowaniem do śmierci jest myślenie” [7]. Jednak żeby je sprowokować, samemu trzeba zaakceptować fakt, że Śmierć jest towarzyszką Życia. I może zamiast tylko mówić o tym dzieciom, warto z nimi o śmierci rozmawiać.
Przypisy:
[1] Autentyczna wypowiedź dwunastoletniego widza.
[2] Powielone pojęcie Marka Bieńczyka, używane przez niego w „Melancholii. O tych, co nigdy nie odnajdą straty”, Warszawa 2012.
[3] Bieńczyk opisuje tak oczy Anioła z Melancholii I Duerera, „Melancholia…”, s. 15.
[4] Mel Gibson, „Picturebooks, comics and graphic novels”, [w:] „The Routledge Companion to Children’s Literature”, red. David Rudd, London, New York, 2010, s. 106.
[5] Hanna Diduszko, „Dziecko i śmierć”, [w:] „Ryms” nr 2, 2007, s. 3.
[6] Tamże, s. 4.
[7] Tamże.
Spektakl:
„Gęś, śmierć i tulipan”, reż. Marcin Jarnuszkiewicz na podstawie książki Wolfa Elblrucha, Teatr Baj, premiera 12 października 2013.