Wybory samorządowe przyniosły w tym roku wiele znaków zapytania, poczynając od kluczowego pytania o zdolność instytucji publicznych, tj. Państwowej Komisji Wyborczej do sprawnego i rzetelnego przeprowadzenia wyborów i policzenia ich wyników, a kończąc na pytaniu o przyszłość ruchów miejskich i ich relacje z partiami politycznymi. Ucieknę tu jednak od generalnych, ogólnopolskich, dalekosiężnych pytań i postawię jedno pytanie konkretne i lokalne, będąc przekonany, że jest możliwa również konkretna na nie odpowiedź. Pytanie kieruję do Hanny Gronkiewicz Waltz, wybranej po raz trzeci na prezydenta Warszawy.

Pani Prezydent, jakie działania podejmie Pani, by ograniczyć i uporządkować wywieszanie reklam w Warszawie, zwłaszcza tych o dużej powierzchni? Sądzę, że klarowna odpowiedź stanie się impulsem także dla innych samorządów i prezydentów miast oraz posłów, by skuteczniej zająć się problemem chaosu reklamowego w przestrzeni publicznej. Oczywiście, jak zawsze w takich przypadkach, brak deklaracji też jest deklaracją, wierzę jednak, że tym razem jasno i konkretnie zadeklaruje Pani, jak chce działać. Prezydenci, zaczynając swe ostatnie kadencje, podejmują się rzeczy trudnych. Nie oceniam wprawdzie omawianej kwestii jako wyjątkowo trudnej, niemniej jednak, jeśli Pani ją za taką uważa, to cieszę się z informacji, że jest to Pani ostatnia kadencja. Powiążmy fakty i kto wie – może się uda?

W dzielnicy Śródmieście Platforma Obywatelska, której Pani jest liderką, wynegocjowała umowę koalicyjną z ruchem „Miasto Jest Nasze” (MJN). Niezależnie od podziałów w grupie radnych startujących z list MJN została ona przyjęta i podpisana. W ramach negocjacji strony zgodziły się i podpisały listę celów do zrealizowania w śródmieściu Warszawy, choć żałować należy, że nie znalazły się tam żadne daty. Znalazł się tam m.in. szereg postulatów Miasto Jest Nasze. I tak na przykład nowy zarząd dzielnicy ma m.in. przywrócić szpalery drzew na najważniejszych ulicach centrum miasta, w tym na ulicy Świętokrzyskiej, gdzie po wykopaniu drugiej linii metra warszawska PO była dotąd zdania, że nie ma tam obecnie miejsca na ukorzenienie się drzew. W wyniku zdobycia przez kandydatów ruchów miejskich czterech miejsc w radzie dzielnicy, okazało się jednak, że miejsce się znajdzie. I bardzo dobrze. Cieszy konkretna zapowiedź, że przywrócona zostanie tam prawdziwa zieleń w miejsce donic.

Skoro po wyborczym nacisku ze strony suwerena władze Warszawy uznały, że pokopią i znajdą miejsce na korzenie drzew, to wydawałoby się, że wobec pokonania praw geologii i instalacji metra, tym łatwiej strony uzgodnią stanowisko w sprawie polityki miasta wobec reklam. Tymczasem ten punkt umowy koalicyjnej brzmi najbardziej enigmatycznie. Zarząd dzielnicy ma oto myśleć nad „innowacjami” w zakresie „estetyzacji” Śródmieścia (słowo jest typowym przykładem urzędniczego żargonu, przykładem „estetyzacji” są owe donice). Oczywiście nie jestem a priori wrogiem „estetyzacji”, jednak myślę, że zgodzi się Pani ze mną, że skoro udało się konkretnie rozwiązać kwestię, którą uznawaliście w poprzedniej kadencji za nierozwiązywalną (szpaler drzew na Świętokrzyskiej), to np. konkretne określenie maksymalnej dozwolonej powierzchni reklam jest łatwizną, prawda?

Oczywiście słyszałem Pani opinię, że rozwiązanie omawianej kwestii nie leży w Pani rękach, a jest zadaniem Sejmu. Jest Pani jednak jednym z liderów partii rządzącej od wielu lat i na pewno ma Pani też wiele formalnych i nieformalnych kanałów wpływu na posłów i panią premier w kwestiach, które uznaje Pani za ważne. Jednak nawet jako prezydent miasta i dysponent wielomiliardowego budżetu (sic!) dysponuje Pani narzędziami, by tę kwestię choć doraźnie, choć częściowo uregulować. Przykładem takiej decyzji, leżącej w Pani rękach, byłoby np. postanowienie, że instytucje publiczne i prywatne, które otrzymują jakiekolwiek pieniądze z kasy miejskiej, nie mają prawa wywieszać na swych budynkach i terenach reklam większych niż określona powierzchnia lub też (jeśli popiera Pani bardziej radykalne działania, może tak?) nie mogą takich reklam umieszczać w ogóle.

Powie Pani, że to za daleko idąca ingerencja? To proszę przykład. Jeszcze niedawno, zasłużona publiczna instytucja, z którą niewątpliwie miasto ma jakiś związek – Centrum Nauki Kopernik – nagłaśniała swoją działalność za pomocą ogromnej płachty reklamowej zawieszonej na fasadzie (żeby było jasne – fasadzie z oknami) akademika Politechniki Warszawskiej – innej ważnej publicznej instytucji związanej też na wiele różnych sposobów z miastem. Czy Pani się na to zgadza? Niech Pani zapowie, że np. od 1 stycznia 2016 żadna instytucja chcąca otrzymywać jakiekolwiek pieniądze z Urzędu Miasta nie będzie mogła o nie wystąpić, jeśli jednocześnie będzie zarabiała na reklamach wielkoformatowych. Chce Politechnika Warszawska zarabiać na płachtach reklamowych na akademiku Riviera? Proszę bardzo, ale ze świadomością, że nie otrzyma żadnych pieniędzy na żadne projekty czy remonty od miasta. Chce Polski Związek Działkowców zarabiać na wysięgnikach na ogromne billboardy na terenie ogródków działkowych przy al. Niepodległości i ul. Odyńca? Proszę bardzo, ale niech robi to ze świadomością, że nie otrzyma jednocześnie żadnych pieniędzy z miasta na, dajmy na to, zajęcia letnie dla seniorów na terenie działek.

Może wysunąć Pani argumenty natury finansowej, że miasto na tych reklamach zarabia. Proszę jednak zauważyć, że stawiając rygorystyczne granice reklamie w mieście, możemy wręcz sprawić, że łatwiej będzie finansować różne miejskie przedsięwzięcia. Jeśli wymusi Pani zakaz billboardów w centrum, agencje reklamowe dostosują się do nowych reguł gry i (więcej) będą płacić za (ograniczone) miejsca reklamy na przystankach czy rowerach miejskich. Zresztą to tajemnica poliszynela, że jest Pani prezydentem warszawiaków, a nie firm właścicieli billboardów. A warszawiacy doskonale sobie poradzą bez gigantycznego zbliżenia twarzy Krzysztofa Ibisza jako reklamy nowego telewizyjnego show. Nie potrzebują ani ogromnych wizerunków kandydatów na posłów czy radnych, ani też widocznej wręcz z samolotu wskazówki, że następny Carrefour, Tesco czy inny Auchan jest prosto, w prawo i za pięć minut.

Bez billboardów na każdym rogu radzą sobie, co też jest tajemnicą poliszynela, mieszkańcy zachodnioeuropejskich miast. Poradzimy sobie i my. Po tym, jak mamy już ciepłą wodę w kranach, warto pozbyć się jeszcze reklam, które ponad miarę rozpleniły się w Warszawie i innych miastach.